Prof. Jerzy Hausner udzielił długiego wywiadu „Gazecie Wyborczej” - wspomniano już o nim na „Salonie”. W moim przekonaniu zawarł w nim wiele trafnych obserwacji i diagnoz, nad którymi warto się poważnie zastanowić.
Nie sposób się nie zgodzić ze spostrzeżeniem, że większość Polaków bardzo dobrze sobie radzi ze swym najbliższym otoczeniem. Wystarczy spojrzeć na otoczenie domów, starannie przystrzyżone trawniki, odświeżone elewacje itp. Znacznie gorzej wygląda jednak „przestrzeń wspólna” - śmieci nadal często pozostawiane są w lesie lub „praskane ku wodzie”, bez żenady rzuca się śmieci na chodnik lub niszczy czyste elewacje. W dalszym ciągu istnieje „nasze” i „państwowe” (czytaj wspólne czyli niczyje). Jako remedium zamykane są całe osiedla – dzięki temu pozornie ulega poszerzeniu „NASZA” przestrzeń – ale prawdziwa przestrzeń publiczna jest tym samym dzielona na „kawałki”.
W moim przekonaniu widoczny jest podział na „MY” (czyli rodzina, krąg bliskich znajomych) oraz „ONI” - czyli wszyscy inni. „ONI” są traktowani jako potencjalne zagrożenie dla „NAS”.Podział na „MY” i „ONI” może obejmować bardzo różne grupy – Pan Hausner wspomina, że po objęciu stanowiska ministra po Jacku Kuroniu niebacznie wyraził się „nasze ministerstwo”. Reakcja jednej z urzędniczek była bardzo charakterystyczna „to jest NASZE ministerstwo! On tu przyszedł tylko na chwilę!”. Jak taka stanowisko wpływa na współpracę urzędników z ministrem łatwo sobie wyobrazić. Pan Hausner podaje zresztą w swym wywiadzie jej przykłady.
Podział na „MY” i „ONI” to chyba największa szkoda, jaka wyrządził Polakom okres PRL. Od razu składam deklarację – nie uważam, aby Polska Rzeczpospolita Ludowa była państwem okupowanym – co więcej uważam, że takie twierdzenia obrażają ofiary okupacji niemieckiej. Owszem, PRL była państwem o „ograniczonej suwerenności” (kłania się Doktryna Breżniewa), zgadzam się z opinią poety Powstania, że to „Czerwona zaraza wybawiła nas od czarnej śmierci”, ale mam dobrą pamięć (urodziłem się w 1948 r.) i znam losy swojej rodziny i określenie „okupacja sowiecka” uważam za całkowicie nieuprawnione. Przez cały okres PRL chodziłem na religię do Franciszkanów, do Kościoła, nikt nie zabraniał Polakom wstępu na wyższe uczelnie itp. W Krakowie ani w Warszawie nie udało mi się spotkać żołnierzy w mundurach Armii Czerwonej urządzających łapankę na ulicy. Zresztą Polska z 1955 r. była zupełnie inna niż w 1960 r., a ta z 1972 jeszcze inna. Katowice bardzo szybko przestały być „Stalinogrodem”, a Rynek Główny był cały czas Rynkiem Głównym i tramwaje krakowskie zmieniły z powrotem kolor z czerwonego na niebieski.
Jednak to za czasów PRL powstał podział na „MY” i „ONI”. Był on wówczas w pełni uzasadniony. Władze PRL starały się bowiem ograniczać jak potrafiły niezależne inicjatywy publiczne. Doszło do tego, że Polacy nie odnawiali domów, nie utrzymywali porządku w obejściach, ponieważ obawiali się oskarżenia o nadmierne bogactwo i związanych z tym represji. Bardzo często własna („NASZA”) przestrzeń rozpoczynała się na progu naszego mieszkania – klatka schodowa, śmierdzący zsyp już do niej nie należały. Właściwie jedyna przestrzeń publiczna została zredukowana do kościołów. To właśnie za czasów PRL nauczyliśmy się uważać na to, co mówimy do przygodnie poznanych ludzi, o szerszym publikowaniu swoich poglądów właściwie nie było mowy – nawet jeśli coś „puściła” cenzura, to sprawę załatwiał permanentny brak przydziału papieru. Pamiętam walki z cenzurą w okresie mojej działalności w teatrze studenckim – wycięto nam oczywiście fragment autorstwa Gombrowicza – ale to jeszcze nic – w szkole muzycznej obowiązywał zapis na... pianistę! (Gyorgy Cziffra – posłany za Rakoczego do pracy w kamieniołomie – udało mu się uciec w 1956 r.).
W tym okresie niewątpliwie istnieliśmy „MY” i „ONI”. To dla „NICH” były zarezerwowane lepsze stanowiska, to „ICH” dzieci miały dodatkowe preferencje w dostępie na studia. „MY” mogliśmy się realizować jedynie w niewielkim kręgu, zaś zewnętrzne otoczenie było wrogie. Chyba właśnie dlatego ludzie na ulicy przestali się do siebie uśmiechać i zagadywać. Jedynie na wsiach lub na peryferiach przetrwały szersze więzi międzyludzkie (często realizowane w miejscowych sklepiku Gminnej Spółdzielni). Jednak wkrótce zaczęło „ONYM” brakować miejsca i opanowywali coraz szerszą przestrzeń – np. spółdzielnie, klubokawiarnie, domy kultury... Zaczęli nimi dowodzić „przywożeni w teczce” ludzie z nadania nomenklaturowego.
Wycofanie się Polaków do swojej prywatnej przestrzeni spowodowało niewyobrażalne szkody. Praktycznie zniknęła kontrola – jako chłopak byłem kibicem „Cracovii”, pisałem nawet „Wisła dziady” ale wszelkie próby rozrabiania spotykały się z uwagami „kawalerka – spokój!”, z którymi należało się poważnie liczyć. Jakiś czas żyła jeszcze pomoc sąsiedzka – np. przy budowie domu na wsi czy naprawie samochodu na ulicy w mieście, ale i to postanowili opanować „ONI” wprowadzając „czyny społeczne”. Jednym słowem – konsekwentnie ograniczano Polakom przestrzeń publiczną – pomimo pewnych represji przetrwała ona właściwie jedynie w Kościele, co zresztą znalazło potwierdzenie w czasach Solidarności i stanu wojennego.
Szkody jednak pozostały. Dziś choć już nie boimy się dbać o swoje domy, jeździmy niezłymi (i czystymi!) samochodami to w dalszym ciągu trudno nam się znaleźć w przestrzeni publicznej.Znamienne było stwierdzenie Jarosława Kaczyńskiego - „MY stoimy tu, o ONI tam, gdzie stało ZOMO” odwołujące się właśnie do antagonizmu „MY” i „ONI”. Nie chcę się spierać o to, kto zaczął taki podział wykorzystywać, bo to trąci przedszkolem „psze Pani, to on zaczął”. Faktem jest jednak odwoływanie się właściwie wszystkich stron do tego podziału. Widocznie daje to określone doraźne korzyści polityczne. Powoduje to jednak niewyobrażalne szkody – bardzo bowiem utrudnia lub wręcz uniemożliwia komunikację społeczną. Z „ONYMI” się nie dyskutuje - „ONYCH” należy pokonać, wykluczyć, tępić, rozliczyć, uwięzić... „ONI” są przecież wszystkiemu winni. Ten utrwalony w świadomości społeczeństwa podział daje znać o sobie prawie w każdej dziedzinie życia. To właśnie ten podział ułatwia urzędnikom stawianie oporu ministrowi, który nie należy do „NAS”, to właśnie temu podziałowi dał wyraz minister Sienkiewicz w swym stwierdzeniu „tych grubych misiów można jeszcze bardziej okraść”. Podział na „MY” i „ONI” bardzo dobrze widać na „Salonie” - od działu „Polityka” aż po (niestety zlikwidowany) dział „Nauka i Technika”. Obie strony bronią do upadłego swej „oblężonej twierdzy” dają wszelkimi możliwymi środkami odpór „ONYM”.
W takiej sytuacji nawet współpraca przy pozornie obiektywnym projekcie jest trudna, a właściwie niemożliwa.Ostatni przykład to przekop Mierzei Wiślanej. Obie strony oskarżają się a to o przejęcie cudzego pomysłu – a to o działanie przedwyborcze, a dyskusji merytorycznej właściwie nie ma. Pan Hausner przywołuje przykład budowy dróg i twarde stanowisko urzędników nie uwzględniające zmieniających się uwarunkowań zewnętrznych, które doprowadziło do bankructwa firm, które podjęły się ich budowy. Znów dał znać o sobie podział na „MY” i „ONI”. Oczywiście urzędnicy „Gdaki” i ministerstwo pozornie działało w interesie publicznym, lecz takie działanie (tylko w przestrzeni „MY”) doprowadziło w rzeczywistości do bardzo poważnych szkód, które w konsekwencji oczywiście musiało ponieść państwo. A sytuacja z „bramkami”? „MY” tak zadecydowaliśmy, „gdzie są bramki, są i korki”. Czyli znów „MY” (którzy wiemy lepiej) i „ONI” (którzy się czepiają). Podział „MY” i „ONI” działa na każdym szczeblu – wczoraj przypadkiem oglądnąłem program „Emil – łowca radarów” i typowe wypowiedzi strażników miejskich: „Jakaś BABA się czepia, a ten, „k...wa” tu przyjechał i robi aferę”. Chemicznie czysty przykład działania mechanizmu „MY” i „ONI”. To właśnie podział na „MY” i „ONI” zabił świetny polski produkt MKS_vir, którego miejsce zajęła firma KasperskyLab i odniosła znaczący sukces.
Jeśli nie uwolnimy się od tego PRL-owskiego podziału na „NAS” i „ONYCH” możemy zapomnieć o skutecznym rozwoju Polski we wszystkich dziedzinach. Nawet najbardziej najlepsze pomysły będą bowiem torpedowane tylko dlatego, że nie wyszły one z właściwego („NASZEGO”) kręgu. Każda innowacja zostanie bowiem skutecznie storpedowana, każdy sukces będzie przedstawiany jako porażka. Niestety większość decydujących o strategii polityków uważa, że umacnianie podziału na „MY” i „ONI” to najlepszy sposób na mobilizację własnych elektoratów.
Nazywam się Tomasz Barbaszewski. Na Świat przyszedłem 77 lat temu wraz z nadejściem wiosny - była to wtedy niedziela. Potem było 25 lat z fizyką (doktorat z teoretycznej), a później drugie tyle z Xeniksem, Uniksem i Linuksem. Dziś jestem emerytem oraz bardzo dużym wdowcem! Nigdy nie korzystałem z MS Windows (tylko popróbowałem) - poważnie!
Poza tym - czwórka dzieci, już szóstka! wnucząt, dwa koty (schroniskowe dachowce), mnóstwo wspaniałych wspomnień i dużo czasu na czytanie i myślenie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo