Właśnie skończyłem czytać „Obłęd '44” Piotra Zychowicza. O ile poprzednia książka tego autora „Pakt Ribbentrop-Beck” to głównie „warszawkowo-krakówkowe kawiarniane gdybanie” o tyle „Obłęd '44” moim zdaniem zasługuje na uwagę – stanowi bowiem próbę analizy polityki władz Polski w okresie wojny i okupacji. Analiza ta jest niewątpliwie jednostronna, ale też ta książka nie jest (i chyba nigdy nie miała być) pracą historyczną.
Przeczytałem sporo książek na temat Powstania Warszawskiego – od „Powstania '44” Davisa po „Mrówkę na szachownicy” Kurdwanowskiego. „Obłęd '44” jest książką wyjątkową – trudno byłoby stwierdzić, że krytyka Powstania (i całej polityki władz Polski) jest prowadzona z punktu widzenia interesu sowieckiego (jak wiele prac z okresu PRL) – a jednak jest to krytyka miażdżąca. Czy jednak całkowicie zasłużona?
Łatwo jest prowadzić politykę lub interes (zwany dziś „biznesem”) w warunkach koniunktury, jednak nawet w tych okresach wymaga to sporej zręczności.Polacy zdołali dobrze wykorzystać sprzyjający okres po I Wojnie Światowej i wybili się na niepodległość, jednak zlekceważyli sygnały zbliżającej się dekoniunktury. Przedwojenne państwa zaborcze przestały już co prawda istnieć, ale u granic Polski wyrosły szybko dwie (choć bardzo różne) potęgi. Wygrana kampania 1920 r. zakończona niesławnym Traktatem Ryskim dodatkowo uśpiła czujność naszych elit, których spora część lekceważyła „bolszewików” i wieszczyła rychły koniec Rosji Sowieckiej.
W rezultacie „miesiąc miodowy” dla II Rzeczypospolitej skończył się bardzo szybko i nadchodziły czasy dekoniunktury – Polska znalazła się pomiędzy dwoma ekspansywnymi państwami totalitarnymi, które do głównych celów swej polityki zaliczyły ekspansję terytorialną (choć z różnie motywowaną). Deklaratywne poparcie dla Polski, które wyrażały tzw. „mocarstwa zachodu” nie znajdowało pokrycia w faktach – trudności w powrocie Armii Gen.Hallera, pełne poparcie dla Denikina itp. świadczyły wymownie o rzeczywistych intencjach.
W rezultacie doszło do faktycznego rozbioru Polski w 1939 r., któremu ówczesne władze miotane wieloma wewnętrznymi konfliktami oraz sporami z sąsiadami nie zdołały zapobiec. Zlekceważono całkowicie sygnały wywiadu o możliwym porozumieniu niemiecko-sowieckim, informacje o zbliżającym się wejściu Sowietów, nie zajęto jednoznacznego stanowiska wobec inwazji sowieckiej. Władza przyznała się zresztą do całkowitej porażki uciekając (wraz z Naczelnym Dowództwem wojskowym!) z Polski już 17 września 1939 r. „Zachód” co prawda wypowiedział wojnę Niemcom już 3 września, lecz inwazję sowiecką skwitował jedynie notami protestującymi. Tak niesymetryczna reakcja na rozbiór Polski świadczyła wybitnie o priorytetach polityki Anglii i Francji i trudno było jej nie zauważyć.
Polska znalazła się więc w okresie bardzo silnej dekoniunktury, a niemiecka inwazja na ZSRS doprowadziła do wręcz absurdalnej sytuacji – oto Polska (pierwszy sojusznik Wielkiej Brytanii jak pisał Davies) znajdowała się de-facto w stanie wojny z jednym z najważniejszych sojuszników walczącej o przetrwanie Anglii. Władze ZSRS nigdy nie ukrywały, że „wyzwoliły” tereny zachodniej Białorusi i Ukrainy spod władzy „polskich panów”, a więc nie zamierzały ich zwrócić Polsce. Jakby tego było mało wkrótce wypłynęła sprawa mordu w Katyniu. Prowadzenie w takiej sytuacji jakiejkolwiek skutecznej polityki można porównać do spaceru na linie nad wodospadem Niagara bez żadnego zabezpieczenia. W dodatku w polskim rządzie emigracyjnym ścierały się aktywnie różne opcje polityczne, co na pewno nie ułatwiało mu sprostania temu wyzwaniu.
Książka „Obłęd '44” Piotra Zychowicza bardzo dobrze opisuje tą sytuację.
Zychowicz ma również rację, gdy pisze, że w 1944 r. Niemcy już nieodwołalnie przegrały wojnę, natomiast ZSRS niewątpliwie należał do grona zwycięzców. Czy ktokolwiek mógł przypuszczać, że Sowieci dobrowolnie zrezygnują ze swych „zdobyczy” terytorialnych uzyskanych w wyniku akcji z 17 września 1939 r.? Nie trzeba było być wybitnym analitykiem, aby odpowiedzieć na to pytanie. Porozumienia w Teheranie i Jałcie nie powinny więc nikogo zaskoczyć. Dla „Zachodu” udział ZSRS w wojnie był zbyt cenny, aby brać pod uwagę interesy Polski.
Historia nie polega na „gdybaniu”. Pojawiające się tu i ówdzie „opracowania” rozważające możliwe alternatywy dla Polski – zarówno w okresie międzywojennym, jak i czasie II Wojny i po jej zakończeniu są tak naprawdę funta kłaków nie warte i należy je zaliczyć do literatury z gatunku „fantasy”. Jednak „Obłęd '44” taką książką nie jest, choć i w niej można znaleźć „dobre rady Ciotki Klotki”. Autor koncentruje się na próbie analizy działalności Rządu Emigracyjnego, rywalizacji frakcyjnej (i niestety zbyt często ambicjonalnej) oraz na przedstawieniu skutków tych działań. A te skutki Polacy odczuli na własnej skórze:
Niezależne siły zbrojne Polski zostały praktycznie zlikwidowane. Licząca prawie 400 tys. żołnierzy (w tym ok. 10 tys. oficerów) AK praktycznie przestała istnieć. 100 tys. poległo w walce (głównie z okupantem niemieckim), co najmniej 50 tys. (inne dane mówią o ponad 100 tys.) zostało wywiezione do ZSRS, wielu zasiliło siły zbrojnego podziemia walczącego z narzuconym systemem komunistycznym (liczbę Żołnierzy Wyklętych szacuje się na 150-180 tys.!) lub po ujawnieniu się padło ofiarą represji, które spotkały również wracających do Polski żołnierzy walczących na zachodzie.
Plany oporu wobec Sowietów (organizacja „NIE”) opierano na nadziejach na wybuch III Wojny Światowej – pomiędzy „Wolnym Światem” a Sowietami, co świadczyło o całkowitym braku rozeznania w sytuacji politycznej.
Los Żołnierzy Wyklętych (zwłaszcza na Kresach) był tragiczny. Stosowano wobec niech wszelkie metody – prowokacje, oszustwa, a także tortury. Kary śmierci były orzekane wręcz taśmowo przez usłużnych sędziów na podstawie fałszywych oskarżeń czerwonych prokuratorów. Po wielkiej wpadce i rozwiązaniu organizacji „NIE” w maju 1945 r. działania niezależnych sił zbrojnych w Polsce przestały być właściwie w ogóle koordynowane, tym bardziej, że Wielka Brytania rozpoczęła w 1945 r. cenzurowanie przesyłanych do Polski wiadomości, a kanały komunikacyjne z oddziałami działającymi na Kresach po prostu zablokowała.
Powstanie Warszawskie nie jest (wbrew sugestii zawartej w tytule) głównym tematem „Obłędu '44”, choć oczywiście rozważania na jego temat zajmują znaczną część tej książki. Autor słusznie zwraca uwagę czytelników na brak dyscypliny i konsekwencji w działaniu zarówno polityków emigracyjnych – oraz co o wiele gorsze w krokach podejmowanych przez wojskowych, a nawet wręcz niesubordynację i przeciwstawianie się otrzymanym rozkazom! Prawem żołnierza jest być dobrze dowodzonym – a polskie dowództwo strategiczne zarówno w kampanii wrześniowej, jak i w okresie walk konspiracyjnych ze swego zadania się po prostu nie wywiązało.
Polska utraciła znaczną część swego terytorium na rzecz wrogiego mocarstwa (ZSRS) – w tym bardzo ważne ośrodki polskości – Lwów i Wilno. Co prawda prawem (czy raczej "łaską") zwycięzcy zostało to skompensowane „znacznym przyrostem terytorialnym na zachodzie”. Ziemie te, choć należały w przeszłości do Słowian od dłuższego czasu znajdowały się pod panowaniem niemieckim. Spowodowało to konieczność przesiedlenia znacznych grup ludności. Władze powojennej Polski musiały stoczyć długą walkę o formalne uznanie jej granicy zachodniej.
Lektura tej książki przygnębia. Autor oczywiście wyolbrzymia wiele faktów, często prezentuje niedostatecznie udokumentowane hipotezy – jednak nawet biorąc to pod uwagę należy stwierdzić, że polskie władze nie udźwignęły ciężaru zadania, które postawiła przez nimi historia. Brak zimnej oceny sytuacji spowodował, że utraciliśmy w zasadzie prawie wszystkie atuty, którymi dysponowaliśmy. Apele do „Wolnego Świata” nie spełniły (bo i nie mogły spełnić) żadnej większej roli – co więcej Polska zaczęła być traktowana przez aliantów jako „trouble maker”. Postawę tzw. „Wolnego Świata” znakomicie oddaje wypowiedź Gen.Pattona:
„Polska jest pod kontrolą Rosji, tak samo jak Węgry, Czechosłowacja i Jugosławia, a my sobie spokojnie siedzimy i wydaje nam się, że wszyscy nas kochają.”
Nazywam się Tomasz Barbaszewski. Na Świat przyszedłem 77 lat temu wraz z nadejściem wiosny - była to wtedy niedziela. Potem było 25 lat z fizyką (doktorat z teoretycznej), a później drugie tyle z Xeniksem, Uniksem i Linuksem. Dziś jestem emerytem oraz bardzo dużym wdowcem! Nigdy nie korzystałem z MS Windows (tylko popróbowałem) - poważnie!
Poza tym - czwórka dzieci, już szóstka! wnucząt, dwa koty (schroniskowe dachowce), mnóstwo wspaniałych wspomnień i dużo czasu na czytanie i myślenie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura