Opinia krytyczna – zaszokowana poetycką innością głosu odludka renomowanego – waha się… czy uznać go za geniusza, czy za grafomana. Na wszelki wypadek zalicza go tymczasowo do geniuszów. Przyznaje mu: renomowane nagrody. Poznań przyznaje odludkowi renomowanemu w 1990 roku nagrodę za najlepszy debiut w kraju. Doborowa śmietanka profesorów i krytyków krakowskich natomiast – wyróżnia w 1995 roku drugą książkę.
Jedni mówią, że obywatel Biculewicz oszalał, bo zaczął krytykować kler. Drudzy mówią, że naraża się diabolicznym świętoszkom: w słusznej sprawie.
Fenomen Biculewicza – został wstępnie rozpoznany przez elitę intelektualną tego kraju. I wstępnie zaakceptowany.
Biculewicz – jest wytrawnym ironistą, wywodzącym się klimatem swojej radykalnej ironii wprost od Jonathana Swifta. Biculewicz – jest ironistą guliwerowym. Biculewicz – jest ironistą symfonicznym.
Jako ironista guliwerowy: nie boi się zaliczenia go do odludków, a nawet do grafomanów.
Nie jeden już geniusz – przeszedł zwycięsko po ścieżce zdrowia wymyślonej „salonowo” przez zawistników. I przez ludzi z elity – dogłębnie piękny!
Biculewicz mówi głosem – coraz młodszym. To geniusz ponadczasowy. Unikat w skali europejskiej – i nie tylko w skali europejskiej.
Gdyby można było zapytać biochemię, odpowiedziałaby: że… to tylko sześćdziesięciosiedmioletni starzec. Ale sprawa jest poważniejsza. Im ciało mistrza bardziej się starzeje, tym mistrz młodszym głosem mówi. Nie było jeszcze (jeżeli nie liczyć Guliwera) na tej planecie takiego przypadku. Ta wertykalna unikalność jego głosu: jest kometą, której… według Wojtyły miało nie być.
12.10.2015
Inne tematy w dziale Kultura