Najeżony
ambicjoner prowincjonalny
o nazwisku Koryl
(jaka szkoda, że nie Pinokio)
znowu – coś wyfikał
przeciwko samotnikowi z Mielca.
Przyjaciele rzeszowscy
szczerze mi współczuli.
Koryla
należało unikać
w ciemnych zaułkach
skomplikowanej rzeczywistości prowincjonalnej.
Nie wiedziałem wtedy jeszcze
nic o tych subtelnościach.
Okazuje się, że wiedzieć za wcześnie
nie warto.
Nawet – w instytutach statystycznych
nie wiedzą, ilu
takich Korylów
przypada w Polsce
na jedną
noc księżycową.
Spójrzmy z góry
na ten problem
Korylów zanikających horyzontalnie
we mgle dziejowej
nostalgicznie
i elegancko
w imieniu gramatyki bufetowej?
Ale skądże!
Wręcz przeciwnie.
Jaka szkoda, że nie Pinokio
nieprawdaż?
07.06.2016
Inne tematy w dziale Polityka