W wielu kręgach ostatnio robi karierę wzywanie do realizmu i obrona przed wciąganiem Polski do wojny Ukrainy z Rosją. Warto się zastanowić na czym polega jedno i drugie.
Realizm powinien oznaczać trzymanie się faktów i podejmowanie decyzji wyłącznie na ich podstawie. Więc zgodzić się wypada z tymi, którzy nie chcą, aby Polska zobowiązywała się do czegokolwiek pod wpływem emocji, choćby najszlachetniejszych. Współczujemy obywatelom Ukrainy, ale tylko z powodu współczucia nie powinniśmy wysyłać naszego wojska, aby ich bronić. Z drugiej jednak strony deklarowanie z góry, że polskie wojsko nigdy i w żadnym wypadku nie włączy się do tej wojny jest niepotrzebnym zamykaniem sobie pola manewru. Obie postawy są w gruncie rzeczy emocjonalne. Pierwsza zakłada, że możemy rzucić się do walki “za wolność waszą i naszą”, zaś druga jest realizacją słynnej maksymy Ewy Kopacz “mogę zamknąć się w domu”.
Tymczasem o włączeniu się do wojny powinna decydować zimna kalkulacja. Zauważmy przy tym, że zamknięcie tej drogi w niczym nas nie zabezpiecza, bo nie jesteśmy krajem neutralnym, natomiast ośmiela ewentualnego agresora, czyli Rosję, która jak powszechnie wiadomo rozumie tylko język siły. Powiedzenie Rosji, że się nie stanie do walki jest w gruncie rzeczy zaproszeniem, aby zaatakowała. Natomiast jasne stwierdzenie, że się walkę podejmie, a nawet być może zaatakuje, gdy warunki będą sprzyjały, jest ostrzeżeniem, że “będzie bolało”.
W tym sensie deklaracje, które składali nieomal wszyscy kandydaci na prezydenta, także urzędujący prezydent, że nigdy i w żadnych okolicznościach nie wyślą polskiego wojska na Ukrainę, były błędem. Może się bowiem zdarzyć, że sytuacja międzynarodowa potoczy się tak, że przyłączenie się do wspólnego ataku będzie dla nas korzystne. Prawdziwy mąż stanu powinien umieć to wyborcom wyjaśnić i wziąć za to polityczną odpowiedzialność.
To naturalne, że większość społeczeństwa nie chce wojny i Bogu dziękuję, że w takim społeczeństwie żyjemy. Tylko, że w sąsiedztwie żyje społeczeństwo rosyjskie, które w swojej masie nie jest wojnie przeciwne, a jego elity rządzące uważają wojnę za dobry sposób zarządzania krajem i realizowanie celów politycznych. Zamykanie na to oczu jest głupotą prowadzącą do samozagłady. Realizm nakazuje więc jasno zakomunikować Rosji, że Polska sięgnie po wszelkie dostępne środki, aby się bronić. Realizm nakazuje też, aby jednym z tych środków była w przyszłości broń jądrowa, na razie w ramach programu “nuclear sharing”.
Kierowanie się realizmem oznacza także szacunek dla fachowców zajmujących się oceną sytuacji wojskowej. W tym sensie wielu komentatorów i obywateli nie zaliczyło ostatnio ćwiczeń z realizmu, jakie urządzili nam Rosjanie wypuszczając niewielką sforę dronów nad nasze terytorium. Ich cele były proste i ich wymienienie nie wymaga wielkiej wiedzy specjalistycznej, tylko uważnego słuchania tego, co mówią wojskowi: test obrony przeciwlotniczej, test łańcucha decyzyjnego, test jedności sojuszniczej, test sygnałów radarowych używanych w sytuacji realnego zagrożenia. Oprócz tego prosty cel polityczny polegający na wzbudzeniu strachu w społeczeństwie i skonfliktowaniu elit, które w założeniu agresorów powinny były się ze sobą spierać co do realności zagrożenia i sposobu reakcji. To pierwsze nie wyszło, to drugie wyszło częściowo, a elukubracje domorosłych “realistów”, którzy dokonywali najdziwniejszych łamańców, aby udowodnić, że drony wysłali Ukraińcy, żeby Polskę “wciągnąć do wojny”, są dowodem, że zamiar był realny. Prawie 40% ludzi wskazało Ukrainę jako kraj, który wypuścił te drony.
Czy powodem tak wysokiego odsetka przekonanych o makiawelicznym planie Kijowa są te komentarze? Wolno sądzić, że nie, a w każdym razie na pewno nie wyłącznie. W mojej ocenie podstawowym powodem jest po prostu powszechny w Polsce brak zaufania do ekipy rządzącej Ukrainą i prezydenta Zełenskiego osobiście. Zaczęło się to kształtować już jesienią roku 2022, gdy ukraińska rakieta mająca zestrzelić rakietę rosyjską zabiła w Przewodowie dwu Polaków. Zełensky nie chciał się do tego przyznać, bo błędnie uznał, że taki incydent może zmniejszyć jego szanse na pomoc Zachodu, a prezydent Duda nie był w stanie mu wytłumaczyć, że dzięki przyznaniu się zbuduje swoją wiarygodność, bo incydenty na wojnie się zdarzają. No i efekt jest taki, że ponad trzecia część społeczeństwa polskiego ukraińskiemu prezydentowi i jego ludziom po prostu nie wierzy. Warto dodać, że podobnie jest na Ukrainie.
Przy tym odpowiedź na pytanie, czy Ukraina chce Polskę “wciągnąć do wojny” jest rzecz jasna twierdząca. Tylko, że realizm nakazuje oceniać ten zamiar na zimno. Ukraina walczy z przeważającym wrogiem, który pragnie ją zniszczyć politycznie i wynarodowić, więc chciałaby wciągnąć do tej wojny każdy kraj, jaki się da. Każdemu, kto ma to Ukraińcom za złe proponuję proste ćwiczenie intelektualne. Proszę sobie wyobrazić, że Rosja zajęła Podlasie i Lubelszczyznę i bombarduje resztę naszego kraju rakietami. Czy chcielibyście “wciągnąć do wojny” kogo by się dało, aby uratować kraj? Odpowiedź twierdząca będzie świadczyć o zdrowiu psychicznym.
Nam byłoby oczywiście łatwiej, bo jesteśmy w sojuszu obronnym, ale uprzejmie zauważę, że słynny artykuł piąty nie zakłada AUTOMATYCZNEGO włączenia się do walki każdego naszego sojusznika. Oznacza, że oni podejmą decyzję polityczną. A co, jeżeli jej nie podejmą? Nie jest nam wcale tak daleko od sytuacji Ukrainy, choć reakcja na atak dronów powinna raczej wzbudzać nadzieję. Natomiast Kijów musiał taki obronny sojusz składać w warunkach wojennych. I – tak! - wciągał do wojny każdego, kogo był w stanie. Znowu w duchu realizmu wypada zauważyć, że Polska już w tej wojnie uczestniczy jako hub transportowy i baza samolotów dostarczających wojskom Ukrainy danych wywiadowczych, nie wspominając o tym całym sprzęcie i amunicji, które dostarczyła na początku wojny. Kreatury w rodzaju MIedwiediewa groziły zresztą atakiem nuklearnym na Rzeszów twierdząc, że to będzie odpowiedź na polski akt wojny.
Zostaliśmy już więc “wciągnięci” do wojny i jedynym sposobem, aby zadowolić domorosłych “realistów” byłoby zaprzestanie zaopatrywania Ukrainy w sprzęt wojskowy i usunięcie z naszego terytorium natowskich samolotów zwiadowczych. Tylko, że taki akt byłby skrajną głupotą, narażeniem kraju na izolację polityczną, a co za tym idzie na atak Rosji i nie miałby nic wspólnego z prawdziwym realizmem, który musi zawsze zimno odnosić się do faktów. A ich analiza pokazuje, że taki poziom zaangażowania w wojnę jest dla Polski korzystny. Więc zdając sobie sprawę z tego, że Ukraina jest w położeniu skrajnie trudnym i chętnie przyjmie jak największą eskalację ze strony współpracujących z nią państw, musimy ważyć dalsze kroki. Bo Polska na żadną eskalację nie jest gotowa, a atak dronów pokazał to dowodnie. Nie mamy sprawnej obrony przeciwlotniczej, a nasza obrona cywilna jest w powijakach. Realizm nakazuje więc budować swoje zdolności militarne i obserwować sytuację. A być może kiedyś realizm będzie polegał na tym, że korzystne dla Polski będzie zniszczenie jakiegoś rodzaju zdolności wojskowych Rosji. Bo realizm nie polega na unikaniu ryzyka za wszelką cenę, tylko na ocenie szans i podejmowaniu ryzyka wtedy, gdy jest to korzystne.
Wracam po siedmiu latach. Prowadzę podcast o nazwie Coistotne, dotyczący głównie spraw międzynarodowych. Mówię o groźbach nuklearnych, polityce klimatycznej, budowie europejskiego mocarstwa, wzroście potęgi Chin i amerykańskich kłopotach z własnym państwem, o wszystkim tym, co jest w naszym świecie istotne. Podcast jest dostępny na Youtube i Spotify, ukazuje się nieregularnie, ale przynajmniej raz w tygodniu.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka