Publicyści Rzeczpospolitej Publicyści Rzeczpospolitej
944
BLOG

Ziemkiewicz: Moralista Tomasz Lis

Publicyści Rzeczpospolitej Publicyści Rzeczpospolitej Polityka Obserwuj notkę 91
Tomasz Lis czas pewien temu znudził się dziennikarzeniem i postanowił być kimś więcej autorytetem, moralistą, i sumieniem. Przekuł zamiar w czyn w ten sposób, że z wyżyn swej popularności zaczął ferować wyroki, kto zasługuje na miano dziennikarza uczciwego (z grubsza biorąc ci, którzy ostro dowalają prawicy), a kto się sprzedał, sprzeniewierzył i jest reżimowcem (pozostali). Od tej pory przestała mi się działalność Lisa podobać, czemu kilkakrotnie dałem wyraz. Sądzę, że w sposób dość konkretny i uargumentowany, ale oczywiście ocena należy do czytelników.

Sam Lis poczuł się w końcu na tyle dotknięty, że nazwał mnie w felietonie na łamach „Polski”, „naprzykrzającą się muchą”, i zapowiedział, że niniejszym mnie „walnie gazetą”. Walnął, ale tak, że zamiast mnie tym walnięciem rozplaśnić na ścianie, udowodnił, że Terminator z niego żaden.

Lis oczywiście nie wdaje się ze mną w spory, tylko demaskuje: jestem według niego kłamcą, hipokrytą i obsesjonatem. Kłamstwa miałem się jakoby dopuścić, twierdząc, że Lis ubiegał się o posadę redaktora naczelnego „Dziennika” i jego plany zniweczył tylko bunt zespołu. A on tymczasem, pada miażdżący argument, wyraźnie przecież mówił, że naczelnym „Dziennika” wcale być nie chciał. Jeśli z jednej strony mamy takie oficjalne oświadczenie, a z drugiej tzw. wiedzę kuluarową, to chyba oczywiste, co jest prawdą. Tak, jak jest oczywiste, że sowieci nie byli w żaden sposób rozczarowani lądowaniem Apolla-11 na Księżycu, albowiem mówili to przecież zawsze uważali wysyłanie tam człowieka za niepotrzebne i nigdy się do tego nie przygotowywali; jak oczywiste jest, że 26 literek rozpoczynających w „Dzienniku” kolejne wersy ułożyło się w, jak to ujął w swoim z kolei oficjalnym doświadczeniu Axel Springer, „komunikat dotyczący Tomasza Lisa” akurat w konkretnym dniu całkowicie przypadkowo, i jak oczywiste jest, że świstak siedzi i zawija papierki.

Drugim kłamstwem, jakiego się dopuściłem, ma być stwierdzenie, jakoby Donald Tusk usunięcie Lisa z kierowania „Wydarzeniami” Polsatu podał obok przesłuchiwania przez prokuraturę wolontariuszy PO jako przykład prześladowania osób związanych z tą partią. Nie będę tak banalny, by upierać się, że powiedział, słyszałem na własne uszy i że cytował tę wypowiedź portal gazeta.pl; skoro Lis składa w diagnozującym mnie tekście coś w rodzaju oświadczenia, że jest dziennikarzem bezstronnym, to sprawa jest oczywista i każdy czytelnik wie, co o tym myśleć.

Co do mojej hipokryzji, ma jej dowodzić fakt, iż głosząc poparcie dla własności prywatnej i wolnego rynku miałem program w telewizji publicznej, kierowanej wtedy przez prawicowca, a więc niewątpliwie podarowany mi po kolesiowsku. Oczywiście, jak wszyscy wiemy, Tomasz Lis swych wolnorynkowych deklaracji nigdy nie łączył z pracą w telewizji publicznej, a jeżeli otrzymywał w niej coraz lepsze stanowiska, to jego poglądy, entuzjastycznie zbieżne z linią rządzącej wówczas publicznymi mediami partią „ludzi rozumnych”, nie miały z tym nic wspólnego. Przy tej okazji Lis dworuje sobie bezlitośnie z mojego „Ringu”, którego jakoby nikt nie chciał oglądać. Nie wspomina, bo po co, że „Ring” był programem o kulturze i jako taki poprzez nadanie mu rozbudowanej, jak na ten typ programu oprawy i umieszczenie w tzw. prajmtajmie swego rodzaju eksperymentem. Rozpoczynając emisję, TVP określiła oczekiwania na poziomie 1,5 miliona widzów. Osiągaliśmy średnio od 1,3 do 1,6. Jak na program o kulturze to absolutny rekord, ale fakt faktem, że było to o 40 proc. mniej, niż w czasach, gdy to samo miejsce w ramówce zajmowały filmy ze Schwarzneggerem. Oczywista sprawa, że przyciągnąć półtora miliona widzów rozmową o filmie, teatrze czy malarstwie współczesnym to niewarta uwagi łatwizna; prawdziwe wyzwanie to posadzić naprzeciwko siebie Niesiołowskiego i Kurskiego, dodać porykującą i tupiącą publikę, i przybić wymianę kilkunastosekundowych złośliwości pointami o intelektualnym wyrafinowaniu opinii z kolejki. W końcu o dziennikarzu świadczy oglądalność, a nie jakieś tam inteligenckie mędrkowanie.

Po takiej rozgrzewce sięga Lis po dwa argumenty ostateczne. Pierwszy, to wspomniana już diagnoza obsesji owoż cała moja publicystyka ogranicza się jego zdaniem do frustracji i nienawiści do Adama Michnika. Każdy może sprawdzić, że Michnik i jego salon zajmują w moim pisaniu pięć razy mniej miejsca, niż w felietonach Lisa Jarosław Kaczyński i PiS, o których pisze on, oczywiście, z tak modną dziś miłością. Nie żeby Lis był monotematyczny od czasu do czasu odrywa się od swego ulubionego bohatera, by parę poświęcić parę ciepłych słów jego bratu. Ta miłość tak go zaślepiła, że dotąd nie zauważył, iż PiS już od miesiąca nie rządzi, i podczas gdy wszyscy szyją o nowym rządzie, o szansach i zamiarach PO czy PSL, on po staremu kilka razy w tygodniu peroruje, że ten Kaczyński to frustrat, nienawistnik i zagrożenie dla demokracji.

Drugi argument ostateczny zaś to przypomnienie, że jestem ubezpieczony w KRUS, a więc Lis musi za mnie płacić składki. Ponieważ jest to jedyny „hak”, jaki co parę tygodni na nowo znajduje na mnie michnikowszczyzna, już mnie mocno nudzi wyjaśnianie sprawy, ale dobrze, skoro trzeba, to proszę bardzo, raz jeszcze, może dotrze. Otóż z wyboru od wielu lat nie pracuje nigdzie na etacie, bo uważam, że to dobrze służy mojej niezależności; piszę tylko to, co mam ochotę i gdzie mam ochotę, można ze mną zerwać współpracę równie łatwo, jak to niegdyś zrobił Tok FM, bez żadnych odpraw i arbitraży i odwrotnie, ja także mogę w każdej chwili trzasnąć drzwiami i wyjść, nic się nie oglądając. Z faktu, że od kilku lat jestem właścicielem pięcio- i pół hektarowego gospodarstwa rolnego nie czynię tajemnicy, bo niby dlaczego; kiedyś zbuduje sobie tam tzw. siedlisko i będę zapraszał gości na grilla (jeśli się Lis poprawi, to może także i jego). Ale zanim to zrobię, uprawiam, jak wszyscy sąsiedzi, rośliny paszowe oczywiście, nie osobiście, mam od tego ludzi. Żadnej sensacji w tym nie ma, ale jak komuś się chce, niech połazi za sprawą i sprawdzi.

Nic nie poradzę, że żyjemy w państwie quasi-feudalnym, podzielonym na grupy branżowe i korporacje, obdarowane rozmaitymi przywilejami, zazdrośnie strzeżonymi. Jedni mają prawo do deputatów węglowych, inni do bezpłatnych biletów, jeszcze inni dostali ulgi podatkowe tak to było za peerelu, który rozdawał przywileje, bo nie miał do rozdania pieniędzy, i tak zostało do dziś. Takie państwo nie jest w stanie pogodzić się z istnieniem kogoś takiego, jak dziennikarz wolny strzelec, nie zarejestrowany bezrobotny, żyjący z czegoś tak niepewnego, jak honoraria autorskie. Więc dla mojego państwa jestem rolnikiem. A skoro tak, objęło mnie tak zwanym ubezpieczeniem społecznym według zasad przewidzianych dla rolników. Pewnie, że to absurd, nie pierwszy tu i nie ostatni, nic na to nie poradzę, a jeśli Lis uważa, że powinienem zdobyć się na heroizm i żyć bez stempelka uprawniającego mnie i moje dzieci do ewentualnego leczenia szpitalnego, to się z nim zgodzę pod jednym wszakże warunkiem. Że najpierw pokaże mi swojego PiT-a i udowodni, że zawdzięczając gros zarobków paragrafowi o tzw. przeniesieniu praw autorskich nie korzysta z 50-cio procentowego odpisu podatkowego (który de facto pozwala mu płacić o połowę mniejszy podatek od przeciętnego Polaka), tylko, jako człowiek wyczulony na społeczną sprawiedliwość, dobrowolnie dopłaca fiskusowi do pełnej kwoty. Nie do pomyślenia jest przecież, żeby za Lisa musieli utrzymywać budżet państwa emeryci i prości pracownicy, pozbawieni podatkowych przywilejów intelektualnej elity.

Ale dopóki mi Lis takiego PIT-a nie przedstawi, to uprzejmie proszę, żeby się raczył od mojego kawałka ziemi odchrzanić.

Do jednego zarzutu się przyznaję rzeczywiście, minąłem się z prawdą pisząc, jakoby Lis został z Polsatu wyrzucony, w istocie odszedł na znak protestu przeciwko ograniczeniu jego kompetencji sam, przepraszam za niefortunny skrót myślowy. Szczerze zresztą żałuję, że tak się stało. Dopóki pracował w Polsacie, ktoś, kto nie miał ochoty zapoznawać się z głębią jego przemyśleń po prostu nie włączał tej stacji i miał spokój. Lis bezrobotny natomiast eksplodował formami pisanym i dosłownie trudno otworzyć gazetę, nie ryzykując lektury równie inspirującej, jak omawiany tu felieton.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (91)

Inne tematy w dziale Polityka