Zostałem już tutaj na saloni24 dyżurnym mądralą więc co mi tam, skoro nic się już nie da na to poradzić będę się mądrzył dalej. Notka ma charakter czysto subiektywny i osobisty. W gruncie rzeczy nie mam żadnych teoretycznych podstaw do poniższych dywagacji, mam do dyspozycji wyłacznie własny ułomny i w dużym stopniu chłopski rozum oraz trzydzieści parę, czyli jak na salonową średnią wcale nie dużo, lat doświadczenia.
Dramatyczny okres, którego ostatnio doświadczaliśmy, a właściwie ciągle doświadczamy przeorał naszą świadomość otaczajacego świata. Przeorał naszą psychikę. Oczywiście różnych ludzi w różnym stopniu. I różni ludzie w różny sposób to znieśli. Tak jak już madrzejsi ode mnie zauważyli wystąpił pewnego rodzaju dysonans poznawczy. A włażciwie moim zdaniem wystąpiły dwa jego rodzaje.
Pierwszy jest oczywisty i dosyć dobrze opisany. Lech Kaczyński nie miał dobrej prasy i, o czym świadczyły sondaże, nie był pozytywnie przez większość społeczeństwa postrzegany. Podczas żałoby ta sama większość społeczeństwa odkryła w sobie pokłady sympatii wobec prezydenta i jego małżonki, których u siebie wcześniej nie podejrzewała. Chociaż moja nienawiść do Braci Kaczyńskich bywa w niektórych kręgach legendarna w gruncie rzeczy nie istnieje, szczególnie od czasu kiedy Jarosława Kaczyńskiego poznałem na urodzinach salonu24 (gdzie podpisywał moje rysunki) a politykę wschodnią Lecha Kaczyńskiego nauczyłem się szanować widząc impotencję rządu Tuska w tym zakresie. A jednak ów dysonans stał się również moim udziałem od czego się bynajmniej nie odżegnuję.
Drugi rodzaj dysonansu poznawczego wystąpił u stronników Braci i PiS. Lech Kaczyński był dla nich symbolem i dysponentem pewnego poczucia wyjątkowości. Ktoś mógłby powiedzieć elitarnosci, kto inny powiedziałby sekciarstwa. To w jakim stopniu sam owo poczucie podzielał może być już tylko przedmiotem domysłów ale chcąc nie chcąc był dla wielu strażnikiem świetego ognia i kapłanem w gruncie rzeczy nieistniejacego boga. Dzięki niemu wielu mogło być obywatelami nie tej Polski, którą widzieli za oknem, ale tej w róznym stopniu wychuchanej i wymarzonej co nieistniejacej. W chwli upowszechnienia akceptacji osoby prezydenta zostali owego poczucia wyjatkowości pozbawieni.
Obydwa dysonanse stanowią jak najbardziej ludzki i zrozumiały aspekt przeżywanej pzrez nas żałoby. Obydwa jednak wytworzyły równiez pewne postawy skrajne. Stało się tak, jak mi się wydaje, najczęsciej w przypadku osób, które świadomie czy nie jako cel walki politycznej widziały nie dobro państwa jako takiego ale walkę samą w sobie. W pierwszym przypadku objawiło się to durnymi demonstracjami i przedłużeniem walki politycznej z prezydentem na okres po jego śmierci. W drugim głupimi deklaracjami pt. "nigdy nie będziemy razem". Bo czy ktokolwiek czy cokolwiek jest w stanie znieść różnice polityczne? Czy jakiekolwiek różnice między ludźmi, które są źródłem politycznej rywalizacji? Nie, ale co nam szkodzi łączyć się w bólu podczas narodowej żałoby?

Inne tematy w dziale Polityka