O tym co w przekonaniu "postępowców" jest nowoczesne pisałem w notce pt. "Nie ma obowiazku bycia nowoczesnym", w której usiłowałem wyekstrahować przykazania tej nowej, "lepszej", moralności takie jak "Wszyscy jesteśmy tacy sami", "Wszyscy powinni mieć po równo", "Mamy prawo do egozimu", "Ma być miło"czy "Mamy prawo stawać tylko przed pytaniami, które nas nie przerastają". Można oczywiście dyskutować na ile jest to jakiś spójny intelektualnie światopogląd ale czy jest przejawem nowoczesności? Moim zdaniem raczej peryferyjnego zakompleksienia.
Afirmacja przyjemności kosztem obowiązku, rozluźnienie norm moralnych, relatywizacja, dekadencja. To prawda, że wieloletnią cofką popłuczyn po roku 1968 i rewolucji dzieci kwiatów Europa zachłystywała się jeszcze całkiem do niedawna dość entuzjastycznie. Ostatnio, co widać na Węgrzech i coraz bardziej w Hiszpanii przypomina coraz bardziej mrożkowskiego bohatera "Tanga", Artura, który jako konserwatysta buntuje się przeciwko "buntowniczemu" rozmemłaniu rodziców, Stomila i Eleonory". Dlatego "bunt" polskich "postępowców" jest wobec europejskiego nurtu cokolwiek spóźniony, rozwkita na naszym gruncie w istocie jako prowincjonalna czkawka po przemijajacej modzie metropolii.
Summa sumarum w Hiszpanii, w kraju, który był przez ostatnie lata w czołówce "postępowego buntu", wybory wygrała prawicowa Partia Ludowa, która zapowiadała powrót do ustawy antyaborcyjnej sprzed rzadów szalonego Zapatero, który doprowadził swój kraj na skraj przepaści. Ustawy zresztą dość podobnej do naszej. Mam wrażenie, że jest to tendencja dość trwała i oparta na zmęczeniu psudopostepowym niespójnym relatywizmem.
A czy my musimy przechodzić tą infekcję wtedy kiedy inni zaczynają już z niej wychodzić?

Inne tematy w dziale Polityka