Kilka dni temu TVN24 pokazało tenisówki Bartosza Węglarczyka. Jedną, tą na nodze założonej na drugą, nawet w dużym zbliżeniu. Tenisówka dyndała się fantazyjnie w czasie kiedy jej zblazowany właściciel przyjmował w jakimś przedpokoju studia hołdy "głosu" redaktora TVN piejącego nad Bartoszem, który sobie z prezydentami USA plotkuje przez telefon. Tak rozgrzany właściciel tenisówek wyjaśniał następnie pospólstwu znaczenie wizyty Mitta Romneya w Polsce.
Znaczenie wg. publicysty - celebrysia niewielkie. No i co z tego, że przyjeżdża? To tylko kampania. A nam USA do niczego niepotrzbne. My Stanom zresztą jesteśmy niepotrzebni jeszcze bardziej, trzeba znać swoje miejsce, Stany są zainteresowane Azją i Bliskim Wschodem a nie jakąś Polską. To zresztą dobrze, bo znaczy, że u nas na dzielni mamy spokój i rozwój. Mitt Romney, nawet jeśli (co mało prawdopodobne) zostanie prezydentem będzie musiał kontynuować politykę zagraniczną poprzednika ponieważ w Stanach linie polityki zagranicznej nie zmieniają się w cyklu wyborczym (to tak mniej więcej z pamięci).
Paradoksalnie Bartosz Węglarczyk, choć nosi głupie tenisówki, ma trochę racji. W USA linie polityki zagranicznej są w większym stopniu niż u nas zdeterminowane ponadpolityczną racją stanu. Dlatego nawet leming Obama zdaje się zrozumiał w końcu, że jego hippisowskie "resety" Rosja traktuje jako chwilową słabość dyżurnego wroga. Nawet do Baracka Husseina dociera, że na konflikt z Kremlem jest skazany. Jest skazany, bo Syria, bo Iran, bo zmiany na światowym rysnku energetycznym. Bo obecne władze w Moskwie to banda kagiebowskich zbirów. A skoro nawet On to zaczyna rozumieć to tym bardziej prawdopodobne, że będzie to rozumiał Romney. A w kontekście przestrzeni postradzieckiej Polska jest krajem istotnym i nie bez powodu trasa europejskiego turnee "kandydata na kandydata" biegnie przez Londyn, Jerozolimę i Warszawę. Pytanie czy w Warszawie Romney ma z kim rozmawiać?
Inne tematy w dziale Polityka