Pamiętam w starej, chyba ciekawszej od dzisiejszej, "Fantastyce" takie opowiadanie w rubryce "pożłókłe kartki" (czy jakoś tak). Opowiadanie sprzed wojny zdaje się. Typowe "space opera", na ziemię napadają kosmici, ziemska armia bierze ostre baty ponieważ kosmici dysponują bronią, dzięki której wpływają na umysły pilotów ziemskich statków kosmicznych. Klęska zbliża się wielkimi krokami. I nagle na pozycje wrażych ufoków uderza nowa jednostka, po chwili okazuje się, że odporna na działanie podstępnej broni. Z rozmów między myśliwcami wróg poznaje nazwę niszczycielskiego oddziału: "To Polacy! Aaarggghh!!" zdąży jeszcze zakrzyknąć zanim zostanie zniszczony.
To opowiadanie, chociaż konstrukcji dość typowej, wywarło na kształt mojego światopoglądu spory wpływ. Ukułem sobie nawet na jego podstawie pewną teorię. Nie jesteśmy potęgą ani militarną ani polityczną (może kiedyś będziemy ale póki co nie jesteśmy). Co więcej mamy dość pechowe geopolityczne położenie pomiędzy dwoma częsciej agresywnymi niż pokojowymi żywiołami, którym, gdzie by nie zdążały to zawsze przez nasze równiny po drodze. Jedyne co nas przed tą naszą fatalną sytuacją chroni jest rodzaj zbiorowego straceńczego szaleństwa i wrodzony indywidualizm. Każdy potencjalny okupant wie, że może i nas pobije ale utrzymanie nas w ryzach będzie bardziej kłopotliwe niż cała afera warta.
To wiedzieli Polacy w 1920 roku pokonując wschodzace mocarstwo zwiewające znad Wisły i gubiące buddionowki. Czy współcześni Polacy o tym pamiętają?
Inne tematy w dziale Polityka