Krzysztof J. Wojtas Krzysztof J. Wojtas
124
BLOG

"Moje" burze i pioruny w Tatrach

Krzysztof J. Wojtas Krzysztof J. Wojtas Rozmaitości Obserwuj notkę 5

Pierwszy kontakt z Tatrami - to wiek chyba 13 lat - obóz "ministrancki". Gdzieś rok 1962, czy coś około.

Mieliśmy bazę w Strążyskiej i stamtąd odbyli kilka wycieczek. Taka do której się przygotowywaliśmy, miała za cel Morskie Oko. Najpierw wjazd na Kasprowy i dojście przez dol. Pięciu Stawów  do Morskiego Oka.

Wystartowaliśmy około 5 rano przy pięknym słoneczku. Biletów na kolejkę oczywiście nie było. Decyzja, aby wchodzić na Kasprowy, a dalej zależnie od sytuacji.

Gdzieś koło południa byliśmy w okolicach Świnicy i pojawiły się symptomy zmiany pogody. Szybka decyzja - schodzimy przez Zawrat na Gąsienicową. W połowie zejścia zaczęła się burza. Są (były) załomy skalne chroniące od deszczu, ale i tak i zmokliśmy i zmarzliśmy. Burza "trzymała nas" przez blisko 4 godziny. Zakaz dotykania łańcuchów, a i tak trochę "trzęsło" przy uderzeniach piorunów.


Drugi przypadek to rok 1969 . Czas po inwazji na Czechosłowację nie był stosowny, ale nie zwracaliśmy na to uwagi. Wybraliśmy się we trzech wyrabiając sobie pozwolenia na wejście w strefę konwencji turystycznej.

Zaczęliśmy od Tatr Zachodnich. Pobudka około 3 rano. Szybkie śniadanie i w góry. Przez tydzień "zaliczyliśmy" prawie całe Tatry Zachodnie po słowackiej stronie. Jedna z tras to wejście na świętą górę Słowaków - Krywań. 

To osobny nieco szczyt - wejście dosyć długie. Gdy zbliżaliśmy się do szczytu (chyba droga była "kopczykowana") zeszła mgła z widocznością 20 - 30 m.  W pewnym momencie usłyszeliśmy syczenie. Trochę dziwne - po podejściu bliżej, na jakieś 10 m zlokalizowaliśmy jakiś patyk, czy rurkę obłożoną kamieniami. I w tym momencie nastąpiło wyładowanie. Kolega miał włosy do ramion -  kątem oka dostrzegłem jak nagle tworzą mu wokół głowy rodzaj aureoli.

Jeszcze jedno - zostaliśmy uderzeni podmuchem powietrza po wyładowaniu, co odebrałem jako jako lekkie/średnie uderzenie w głowę.

(Może natura waląc w pusty łeb ostrzegała o skutkach znalezienia się na szczycie w czasie złej pogody).

To było chyba pierwsze wyładowanie. Szybko znaleźliśmy się znacznie poniżej szczytu.


Trzeci przypadek to sytuacja, gdy mając bazę w Kuźnicach wybraliśmy się z żoną do dol. Chochołowskiej (1973). Tam zanocowaliśmy i wracali szlakiem granicznym przez Czerwone Wierchy.

Dochodząc podejścia na grzbiet, mimo wczesnej pory wyjścia byliśmy we wskazanym miejscu ok. 10, pogoda zaczęła się psuć. Trudna decyzja - wracać, czy spróbować szybko przeskoczyć na Kasprowy.

Zdecydowaliśmy na pójście górami licząc na to, że zdążymy przed załamaniem. W tym czasie można powiedzieć, że byliśmy już wytrawnymi turystami z dobrym jak na tamte czasy wyposażeniem. 

Kiedy znaleźliśmy się już na grzbiecie przyszło gwałtowne załamanie pogody. Błyskawicznie deszcz przeszedł w deszcz ze śniegiem i śnieg. Silny wiatr z południowego zachodu. Widoczność najwyżej 20 m. Po minięciu pierwszej hopki w obniżeniu przed kolejną zaczęły się wyładowania zaczynające się od charakterystycznego, a znanego mi już syczenia.

Wyładowania były regularne z takim natężeniem, że nie dało się "przeskoczyć" hopki szczytowej. Teren odsłonięty, żadnej możliwości schowania się przed wiatrem i śniegiem o dość dużej sile - na nogach dało się utrzymać jako tako. Mimo dobrego wyposażenia w ciepłą odzież i środki przeciwdeszczowe - zaczęliśmy sztywnieć z zimna już po półgodzinnym oczekiwaniu. Zajść w bok ze szlaku - ryzyko upadku. Płasko wyglądało zbocze na słowacką stronę, ale co mogło być dalej?

Czyli byliśmy w pułapce.

Po przemyśleniu podjąłem decyzję: idziemy.

Wyładowania były regularne. Przeliczyłem czas. Podeszliśmy możliwie blisko szczytu - na tyle, że czuło się tylko lekkie mrowienie po wyładowaniu i po kolejnym  - biegiem przeskoczyliśmy szczyt. Jeszcze na pożegnanie dostałem w głowę tak, że się przewróciłem, ale to był klaps na pożegnanie. Dalej już "z górki" i jaka dobra herbata na Kasprowym - mieliśmy na szczęście własne środki do gotowania, bo w taka pogodę wszystko było pozamykane - można było trochę odpocząć pod zadaszeniem w holu. A w Kużnicach  nikt nic nie wiedział o jakiejś burzy w Tatrach; ot "przydymiło grań".

Tak to jest w górach.

członek SKPB, instruktor PZN, sternik jachtowy. 3 dzieci - dorośli. "Zaliczyłem" samotnie wycieczkę przez Kazachstan, Kirgizję, Chiny (prowincje Sinkiang, Tybet _ Kailash Kora, Quinghai, Gansu). Ostatnio, czyli od kilkudziesięciu już lat, zajmuję się porównaniami systemów filozoficznych kształtujących cywilizacje. Bazą jest myśl Konecznego, ale znacznie odbiegam od tamtych zasad. Tej tematyce, ale z naciskiem na podstawy rzeczypospolitej tworzę portal www.poczetRP.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości