Wczoraj na S24 ukazal sie tekst aaaadasia(http://nowina.salon24.pl/71499,index.html) o 138 urodzinach ludobojcy, znaczy Vladimira Ilicha Lenina, zwanego tez Uljanowem. Pomyslalem sobie, ze warto tu przypomniec, ze w kolebce antykomunizmu, znaczy Stanach Zjednoczonych, w pieknym miescie Seattle znajduje sie wielki pomnik Lenina. Zdjecie tutaj:

Prawda ze ladny? I jaki pewny siebie, wie gdzie zmierza - caly Vladimir Ilich, caly on! Siedem ton brazu, na skrzyzowaniu Evanston Avenue North i North 36th Street w modnym dystrykcie Freemont, takim Mariensztacie tamtejszym, pelnym artystow-yuppies, hippisow i innego lewactwa.
Dziwi mnie jednak, ze pomnik stoi juz tam od lat, a ludzie sie nie burza. Czy gdyby postawili pomnik Goeringowi (nikogo przeciez sam nie zabil, i kochal dzieci), to by sie tez bez halasu obylo?
Gdybym mieszkal w Seattle, to bym temu Leninowi lapy na czerwono pomalowal. Moze wtedy by jakas gazeta podjela, ze jednak nie wypada stawiac pomnika leninowskiemu monstrum - a w Ameryce to przeciez masa patriotow, znaczy antykomuchow!
Swoja droga, gdyby mnie zlapali na malowaniu lap genseka, to ile lat bym ryzykowal w amerykanskim pierdlu?