W bramie przy ulicy wiodącej do krakowskiego Rynku klęczał mężczyzna ok.50-tki w wiosennym płaszczu i płakał. Jego szlochanie i niewyrazne pomruki słyszały tylko stare koty pamiętające czasy Skrzyneckiego i Kantora. Człowiek ten był tak przejęty ubolewaniem nad sobą i nad swoją winą, że nie zauważył zbliżającego się do bramy Maleńczuka. Maleńczuk chciał jak to ma w zwyczaju oddać mocz tam gdzie chce. Szedł z gitarą w czarnym futerale i musiał ją odstawić, by rozpiąć rozporek. Podczas tych czynności dostrzegł skrytego w cieniu i nagle przestraszonego jegomościa. Wykrzyknął z humorem - Co jest lumpie?! Zabarłożyłeś co nieco?!
Na to tamten odpowiedział jak Raskolnikow Porfiremu - To ja jestem zabójcą! Ja jestem winien śmierci mojego przyjaciela Staszka...
Maleńczuk zbaraniał tak jak po pierwszym zaciągnięciu dobrym haszem zmieszanym z Wyborową i w przypływie dziwności i zmieszania zaczął śpiewać w esperanto lecz wkrótce otrzezwiał i zaatakował gościa.
-A kim ty szczurze jesteś, że chowasz się po bramach mojego miasta? Dlaczego wymieniasz święte imię dla naszego pokolenia winiąc się za jego śmierć?! Czemu nagle postanowiłeś wyjść z zatęchłych piwnic czy kanałów strasząc mnie jak jakiś Szela z Wesela? Mam dość swoich problemów.Spadaj!
Osobnik jakby zmalał lecz nie na tyle, by zamilczeć i nie odpowiedzieć gwiazdorowi z ulicy Floriańskiej. Powiedział coś ,co zabrzmiało bardzo prawdziwie i nawet schowane po zakamarkach myszy podniosły głowę ze względu na siłę i naturalność jego wypowiedzi. A powiedział rzecz dość zdumiewającą...
-To ja wydałem mojego przyjaciela ze studiów... Zdradziłem go lecz nie sądziłem, że zostanie przez bokserów z SB skatowany na śmierć...Jak dowiedziałem się, że nieżywego Staszka podrzucili do bramy płakałem i chciałem się zabić, jednak byłem zbyt słaby, by tego dokonać. Potem wyrzucałem to zdarzenie z pamięci i nawet mi się udawało. Adam zatrudnił mnie w gazecie i dopóki paru niepokornych i Bronek nie zaczeli się dogrzebywać do moich akt byłem nietykalny. Potem przyszła katastrofa...Stwierdzili, że to ja byłem w ich środowisku TW i w jeden dzień stałem się czarną owcą. Tylko Adam powiedział do swoich redaktorów jak przeor zakonu, żeby znalezli mi jakąś pracę jako pokutę za dawne grzechy. Posłuchałem i byłem mu wdzięczny jednak dziś nie wytrzymałem i wróciłem jak Raskolnikow na miejsce zbrodni...Musisz Maćku zostać moim katem ... mam pistolet... lub skop mnie tak jak skopali i zbili Staszka. Chcę tego, bo tylko tak jestem w stanie się uwolnić od demonów przeszłości...
Maleńczuk zapiął rozporek i z grymasem na ustach spojrzał na zduszonego w kącie gościa w płaszczu. Po paru sekundach rzekł: - Nie chcę ani cię zabijać, ani skopać choć pewnie na to zasłużyłeś. To co zrobiłeś Staszkowi - jeśli to prawda co mówisz - jest przede wszystkim twoim bólem i tylko ty tak na prawdę masz to w swoim zakutym łbie agenta. Życia mu nie powrócę ani ja, ani tym bardziej ty, więc zrób co uważasz sam za właściwe. Miej honor i odwagę, bo tylko to się liczy w ostatecznym rozrachunku...jak mówi poeta. Twoje być albo nie być nie jest moim. Nie mnie cię pouczać, bo jestem tylko marnym i słabym Maleńczukiem...
Po tych słowach MM podniósł gitarę i odszedł zmęczony rolą Porfirego. Z cienia można było usłyszeć zawodzący płacz i bicie głową w stary, krakowski mur, który nie jedno takie zdarzenie w swojej wiekowej historii obserwował i zawsze musiał milczeć udając stateczną mądrość i rozwagę królów. Za ścianą przy łóżku profesora sztuk pięknych stary magnetofon szpulowy grał smutną piosenkę piwniczną...
"Ta nasza młodość z kości i krwi ...ta nasza młodość co z czasu drwi..."
Czytam Mandelsztama. Słucham Dave Matthews Band.
Szanuję Kantora. Oglądam Nicolasa Roega i Mike'a Figgisa
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura