7.
Osobnego omówienia domaga się problem niszczenia akt Bezpieki, ponieważ zrozumienie tego mechanizmu będzie przydatne w formułowaniu konkluzji zarówno co do roli poszczególnych osób, jak i co do oceny, w jakim stopniu możemy mówić o wpływie SB na środowisko „Tygodnika”.
Na przełomie 1989 i 1990 roku niszczono akta operacyjne tych spraw, które były – używając żargonu SB – „czynne”. Niszczenie akt przebiegało wedle reguły, że likwiduje się dokumentację operacyjną, z której aktualnie korzystają oficerowie prowadzący. Było to więc nie tyle niszczenie archiwów sensu stricto (bo akta już posłane do resortowego archiwum pozostawiano – chociaż z wyjątkami, o czym za chwilę), ile opróżnianie szaf oficerów prowadzących. W efekcie stało się tak, że zniknęły całkowicie akta operacyjne (zwane potocznie „teczkami”) tych współpracowników, którzy byli czynni w 1989 r., ale wyprodukowali stosunkowo niewielką ilość donosów, a zatem współpracowali zazwyczaj przez kilka ostatnich lat PRL-u[1]. Natomiast „teczki” tych, którzy współpracowali dłużej (bądź pracowali wydajniej, produkując większą ilość donosów), znajdowały się w chwili niszczenia akt częściowo w szafach ich oficerów prowadzących, częściowo zaś już w archiwum – i te drugie się zachowały[2].
Wyjątki, o których wspominam wyżej, są dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, polegają na tym, że w teczkach, które w 1989 r. były już w archiwum, najwyraźniej buszowano, ale wybiórczo. Można się domyślać, że usuwano z nich materiały bardziej kompromitujące, pozostawiając inne[3]. Po drugie, i co ma znacznie donośniejsze konsekwencje, znamy przypadki długoletnich współpracowników (ich współpraca rozpoczęła się grubo przed 1980 r. i trwała aż do 1989 r.), których akta operacyjne powinny się były częściowo zachować, gdyby niszczenie odbywało się konsekwentnie wedle wyżej przywołanych reguł. A jednak te akta zniknęły w całości. W całości, ale nie bez śladu, dlatego w ogóle możemy dziś mówić o istnieniu tych współpracowników, a także częściowo odtworzyć charakter ich współpracy – chociaż wymaga to długotrwałych i starannych badań.[4]
Co jest owym śladem, który sprawia, że choć najważniejsze akta nie istnieją, to jednak istnieje szansa na wyświetlenie prawdy – choćby w przybliżeniu?
Są to, po pierwsze, zapisy w ewidencji operacyjnej. Potwierdzają one fakt zarejestrowania danej osoby, znanej z imienia i nazwiska, w charakterze osobowego źródła informacji, podają jej numer rejestracyjny (ten numer był w dokumentacji SB prawie jak PESEL – należał tylko do tej osoby i prawie nigdy się nie zmieniał[5], co pozwala nam dziś rozszyfrować wiele zagadek), jej kolejne pseudonimy, a także zmiany statusu tej osoby (np. zarejestrowanie jej najpierw jako „figuranta”, czyli jako osobę inwigilowaną, potem jako t.w., a potem jej wyrejestrowanie, potwierdzające zakończenie współpracy), niekiedy także nazwisko oficera prowadzącego. Zatem zapisy ewidencyjne dają nam dużą wiedzę co do faktu traktowania kogoś przez SB jako osobowe źródło informacji[6]. Dają jednak wiedzę dość naskórkową, a często obarczoną dużym ładunkiem niepewności. Jeśli w ewidencji zapisano, że ktoś był zarejestrowany jako t.w. przez kilkanaście lat, to z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy powiedzieć, że realnie współpracował z SB – choć dalej nie znamy treści i znaczenia tej współpracy. Jeśli jednak zapisano, że był zarejestrowany np. przez dwa lata, to ów ładunek niepewności znacznie się zwiększa. Mogło się bowiem zdarzyć, że ktoś przez dwa lata unikał spotkań, wyjeżdżał, zwodził SB[7]. Mogło też być inaczej – np. współpracował, a potem z jakichś powodów przestał. W każdym razie taki zapis w ewidencji, bez innych danych, wprowadza nas w pewną konfuzję poznawczą. Jeśli z kolei ktoś był zarejestrowany przez pół roku, to raczej należy domniemywać, że realnej współpracy nie było lub była nader wątła.
Po drugie, takim śladem są strzępy donosów. Z każdego donosu oficer prowadzący sporządzał stosowne odpisy, nieraz po kilka, albo od razu produkował dokument w kilku egzemplarzach, które włączał do teczek innych spraw (np. do teczki obiektowej, do teczki rozpracowania kandydata na t.w. albo do teczki personalnej innego t.w.). Ponadto efektem pracy operacyjnej były liczne sprawozdania kierowane do zwierzchnictwa (np. naczelnik IV Wydziału KWMO w Krakowie słał regularnie sprawozdania do swego przełożonego, którym był dyrektor IV Departamentu MSW). W tych sprawozdaniach umieszczano najważniejsze informacje o sytuacji operacyjnej „w terenie”, w tym informacje pochodzące od agentury – czasem w postaci fragmentów ich donosów, czasem zaś w postaci ich streszczeń. Tak czy inaczej, dzięki temu zachowały się we fragmentach kopie lub omówienia materiałów, których oryginały w całości zniszczono – niszcząc teczkę pracy.
Po trzecie, są takim śladem tzw. fundusze operacyjne[8]. Są to zestawienia wydatków poniesionych m. in. na osobowe źródła informacji – już to koszta konsumpcji podczas spotkań z nimi, już to wypłaty wynagrodzeń za współpracę. Co nam to mówi? Ano mówi nam, że taki czy inny tajny współpracownik istniał naprawdę: skoro się spotykał z oficerem prowadzącym, wolno przyjąć, że spotykał się w celu przekazywania informacji[9] o swoim środowisku lub w innym podobnym celu, nie zaś z powodów towarzyskich. Fundusze operacyjne posługują się pseudonimami informatorów i nazwiskami ich oficerów prowadzących, informują o dacie spotkania, często – choć niestety nie zawsze – podają też numer rejestracyjny danego osobowego źródła informacji (OZI): wtedy mamy absolutną pewność co do identyfikacji tej osoby[10]. Nie wszystkie spotkania agenturalne były jednak dokumentowane w funduszach. Jeśli do spotkania doszło np. w lokalu kontaktowym i nie towarzyszyło mu wypłacenie wynagrodzenia za współpracę, to w FO nie znajdziemy śladu tego spotkania.
Jeśli więc mimo zniszczenia dokumentacji operacyjnej (teczki personalnej i teczki pracy) mamy dane uzyskane z ewidencji, plus jakieś fragmenty jego donosów z innych spraw lub ze sprawozdań, plus dane z funduszu operacyjnego, to wiemy już naprawdę niemało o jego współpracy. Możemy wtedy z pewnością orzec, że człowiek ten tajnie współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa, jak długo, w jakim formalnym charakterze, czy i jak często był wynagradzany i w jakiej formie, a wreszcie i do pewnego stopnia, na czym polegała jego współpraca – to ostatnie jednak w tym wypadku jest wiedzą relatywnie wątłą, zależną w głównej mierze od ilości zachowanych fragmentów donosów.
Krótko mówiąc, mimo systematycznych zniszczeń (częściowo zapewne prowadzonych pod kątem eliminacji dowodów działalności konkretnych osobowych źródeł informacji) możemy dzięki wspomnianym śladom odtworzyć sam fakt współpracy tych osób, a w pewnym stopniu także rzeczywistą ich rolę jako współpracowników Służby Bezpieczeństwa.
Nie jest więc tak, jak się niekiedy mniema, że brak teczki pracy osoby zarejestrowanej jako osobowe źródło informacji kończy temat. Jest to natomiast dodatkowym wyzwaniem badawczym. Może się tak zdarzyć, że tej zagadki nie uda się rozsupłać, ale tak być nie musi.
W rozdziałach od czwartego do ósmego zostaną opisane losy wielu osób z krakowskiej części ruchu „Znak” pod kątem ich związków ze Służbą Bezpieczeństwa. Te związki nie musiały mieć charakteru agenturalnego. Zdecydowanie trzeba podkreślić, że wiele osób, które próbowano zwerbować, nie uległo presji. Co się tyczy pozostałych, istnieje pewna grupa osób, których tajna współpraca nie ulega wątpliwości, chociaż jej dowody nie pochodzą z ich akt personalnych – bo te celowo zniszczono. W takich wypadkach będzie trzeba się posługiwać opisanymi wyżej „śladami”. Za każdym razem Czytelnik będzie – by tak rzec – krok po kroku prowadzony przez gąszcz problemów wynikających ze zniszczenia najważniejszych akt. Dzięki tej metodzie będzie mógł łatwo sam ocenić, czy uważa stawiane hipotezy i ostateczne wnioski za uprawnione.
[1] Przykładami takich agentów są m. in.: t.w. „Alex”, t.w. „Arendt” i t.w. „Ralf”
[2] Zachowały się np. akta operacyjne t.w. „Targowska” do późnych lat 70., chociaż współpracowała ona co najmniej do 1983 r.. Zachowały się akta operacyjne t.w. „Olaf” też do późnych lat 70., chociaż ten t.w. współpracował do 1989 r.
[3] Np. tom drugi akt operacyjnych t.w. „Targowska”/ „Strzelec”/ „Jesion” został zniszczony w ok. 95 proc., tom trzeci – w ok. 90 proc. Charakterystyczne, że tylko w niewielkim stopniu został wybrakowany tom 1. To potwierdza ogólną regułę, że w chwili niszczenia akt starano się chronić szczególnie bliską przeszłość, mniej zaś troszczono się o dalszą.
[4] Taka jest sytuacja archiwaliów dotyczących np. t.w. „Szary”/ „Geza”, t.w. „Seneka” czy t.w. „Trybun”
[5] Chociaż zdarzało się, że jedna osoba nosiła dwa lub trzy numery rejestracyjne. Np. t.w. „Magister” występował pod numerem rejestracyjnym 5150, a następnie ta sama osoba występowała jako t.w. „Dunin” pod numerem rejestracyjnym 18628. Wyjaśnieniem tej nietypowej sytuacji jest fakt, że ten człowiek po okresie współpracy z SB został wyrejestrowany, a następnie na nowo zarejestrowany jako tajny współpracownik po kilku latach. Na pewno jednak jeden numer rejestracyjny nie mógł należeć do dwóch różnych osób.
[6] Zapisy ewidencyjne pozwalają ustalić tożsamość t.w. „Szary”/ „Geza”. Natomiast w przypadku t.w. „Seneka” i t.w. „Trybun” dla ustalenia ich tożsamości trzeba było zastosować bardziej skomplikowaną procedurę badawczą. Zob. na ten temat rozdziały: 6, 7 i 8.
[7] Przypadek osoby zarejestrowanej jako t.w. „Witold” (IPN Kr 00111/9)
[8] Posługuję się tu pospolitą formą „fundusze operacyjne” na oznaczenie dokumentacji finansowo-księgowej dotyczącej wydatków operacyjnych SB m. in. na spotkania z agenturą poza lokalami kontaktowymi (mieszkaniami konspiracyjnymi) oraz na utrzymanie tych lokali (mieszkań).
[9] Przekazywanie informacji było najbardziej zwyczajną formą współpracy. Formy bardziej zaawansowane to: wykonywanie dla SB prac analitycznych, agentura wpływu czy kombinacje operacyjne.
[10] W innym wypadku nie możemy wykluczać, że może tu chodzić o innego agenta o takim samym pseudonimie jak ten, który identyfikujemy z jakąś konkretną osobą.