Antoni Ochęduszko (ciąg dalszy)
Wezwano go pod pozorem chęci wypytania o przedsiębiorstwo „Ruch”, w którym kiedyś pracował. Drugim pretekstem była jego służba w Policji Państwowej: Schiller powiedział, że chciałby, aby Ochęduszko podzielił się z nim swoimi doświadczeniami w tym względzie. Ale Ochęduszko, jako stary glina, nie nabrał się na żaden z tych pretekstów. Już na drugim spotkaniu poprosił Schillera, żeby z nim grać w otwarte karty. Schiller streścił jego słowa: „Mamy do niego interes, więc chciałby się dowiedzieć o co konkretnie chodzi. Jest przekonany, że jego rozmowa z nami jest podyktowana tym, że pracuje w redakcji <<Tygodnika Powszechnego>>, wiec prosi, aby na ten temat zadawać mu pytania, a on będzie w miarę posiadanych wiadomości odpowiadał i wyjaśniał dane zagadnienia.” W istocie o to właśnie chodziło i Schiller to, choć nie wprost, szybko przyznał.
Gdy przyszło do zwyczajowej w takich wypadkach kwestii zobowiązania do zachowania tajemnicy o kontaktach z SB, Ochęduszko znów zaskoczył Schillera. Oto relacja tego drugiego: „Kandydat powiedział, abym napisał odpowiedni tekst, a on go gotów jest podpisać. Stwierdziłem, że to jest zbyteczne, on zaś wie doskonale o co chodzi, więc niech sam te kilka słów skreśli. Podałem mu przy tym papier. Kandydat napisał krótko zobowiązanie o zachowaniu tajemnicy naszych rozmów oraz przyjął pseudonim >>Orski<<. Krótko omówiliśmy sposób kontaktowania się. (…) Następne spotkanie umówiliśmy na dzień 25.09.60 r. godz. 10.00 (…)”.
Zaskoczenie Schillera musiało być duże i to nie tylko dlatego, że kandydat na tajnego współpracownika bardzo szybko zgodził się na propozycję współpracy – bo tak należy rozumieć formułę, którą sam stworzył, pisząc wspomniane zobowiązanie. W kręgach katolickich, które operacyjnie „zabezpieczał” Schillernormalna procedura werbunkowa była taka, że najpierw podpisywano zobowiązanie do zachowania tajemnicy, a dopiero na którymś z następnych spotkań, czasem aż za kilka miesięcy, proponowano podpisanie zobowiązania do współpracy, wtedy też nowy tajny współpracownik wybierał sobie pseudonim. Tym razem było inaczej, skoro Ochęduszko napisał, jak gdyby wyprzedzając fakty: „Oświadczam niniejszym, że treść rozmowy przeprowadzonej w dniu 24 sierpnia br.[1] z pracownikiem Służby Bezp., jak również treść ew. innych rozmów, zachowam w tajemnicy. Pseudonim: >>Orski<<. Kr. dnia 24.VIII.1960. Antoni Ochęduszko”.
W ten sposób „kandydat na tajnego współpracownika” Ochęduszko zdradzał swoim zachowaniem, że zna schematy pracy operacyjnej tajnej policji i proponuje, aby do niego mówić otwartym tekstem. Nie wiemy, czy oficer prowadzący już wówczas wyczuwał w tym jakiś podstęp. Ale podstęp niewątpliwie był, jak to zaraz zobaczymy.
Na razie jednak musimy omówić problem znaczenia informacji przekazywanych przez Ochęduszkę Schillerowi.
Schiller napisał 1 września 1960 r. w „Notatce spisanej ze słów tajnego współpracownika”: „T.w. rozpoczął pracę w redakcji >>Tygodnika Powszechnego<< w 1956 r. (…) Między t.w. i Nowakiem istnieją pewne nieporozumienia wynikające ze struktury organizacyjnej. Wydawnictwo książkowe jest deficytowe: dochody z T.P. muszą więc ten deficyt wyrównywać. Z tego powodu Nowak usiłuje pomniejszyć rolę wydawnictwa. To wytworzyło wzajemną niechęć wśród wspomnianych pracowników. (…)”Dalej jest mowa o profilu ideowym „Tygodnika”, o poglądach jego redaktorów na rzeczywistość PRL-u, dalej zaś o zagranicznych gościach odwiedzających redakcję, w końcu także o sprawach personalnych redakcji: „Sekretarzem redakcji jest Krzysztof Kozłowski, człowiek młody, podobno zdolny, lecz niezbyt dobry organizator. Praca redakcyjna wymyka mu się na razie z rąk, nie umie jeszcze jej opanować. W 1957 lub 58 r. przebywał za granicą około ½ roku. Poglądy jego raczej mało skrystalizowane. Słucha przeważnie, kto z kierownictwa redakcji coś na określony temat powie i później to powtórzy. Materialnie usytuowany dość dobrze. Zarabia przeszło 2.000 zł. Poważną pozycję w redakcji zajmuje Wilkanowicz Stefan. Człowiek również młody, lecz b. zdolny. Typ zakonnika (jezuity w cywilu), kawaler. W mieszkaniu na ścianach ma pozawieszane krzyże i obrazy. Utrzymuje kontakt między redakcją a kardynałem[2] i to on głównie dba o właściwe zachowanie zgodności publikowanych materiałów z dogmatami. Zainteresowania wybitnie teologiczne, dobry organizator. Bardzo ostrożny w rozmowie, powie ściśle tyle ile trzeba. Przylgnęło do niego w redakcji powiedzonko <<ksiądz w cywilu>>. Zastępuje w zasadzie ks. Bardeckiego – dobrodusznego, współczesnego człowieka, który jest w redakcji przedstawicielem hierarchii kościelnej. Bardecki jeździ na motorze, złamał sobie kiedyś nawet nogę. W ostatnim czasie przebąkiwano, że miał otrzymać sakrę biskupią.(…)”.
Ogromna większość przytoczonych przez Ochęduszkę faktów i opinii nie miała żadnej wartości operacyjnej. Ale niektóre ją miały: informacje o kłopotach młodego sekretarza redakcji Krzysztofa Kozłowskiego z ogarnięciem pracy redakcyjnej; o religijnym wystroju mieszkania Stefana Wilkanowicza czy o tym, że w środowisku mówi się, iż ks. Andrzej Bardecki jest kandydatem do sakry biskupiej. To była wiedza, której SB nie mogła zdobyć inaczej, jak tylko operacyjnie. A zdobywszy ją, mogła łatwiej manipulować ludźmi, których one dotyczyły.
Lecz już od następnego spotkania (27 września 1960 r.) Ochęduszko zaczął wyraźnie dawać sygnały niechęci do współpracy.Na początku listopada Schiller poprosił Ochęduszkę o informacje z mającego się niebawem odbyć zjazdu przyjaciół „Tygodnika Powszechnego”. Oto jego opis wedle notatki sporządzonej przez Schillera na podstawie relacji Ochęduszki: „(…)T.w. nie był obecny przy wystąpieniu Stommy, lecz otrzymał od kogoś (imiennie nie wie od kogo) relację, że wystąpienie jego miało charakter <<wielkopaństwowy>> tzn. że mówił o wielu rzeczach, lecz ogólnie bez sprecyzowania stanowiska. T.w. wysłuchał tylko niektórych głosów w dyskusji. Do dość ostrej wymiany poglądów doszło pomiędzy dr. Kazimierzem Studentowiczem, a Władysławem Bartoszewskim (…) Bartoszewski zarzucał zbyt duże podporządkowanie się władzom przez posłów katolickich, zbyt prorządowe ich stanowisko. Studentowicz w swej replice zarzucił Bartoszewskiemu małą znajomość poruszanego tematu i ignorancję polityczną. W zdenerwowaniu dał do zrozumienia, że Bartoszewski jest zbyt młody, by mógł wystąpić poważnie i aby było można w ogóle poważnie go traktować. Woźniakowski zaś jako przewodniczący zebrania odebrał głos Bartoszewskiemu, gdy ten zbyt ostro występował i gdy minął czas jego wypowiedzi (10 minut). Ks. Maliński mówił o potrzebie zmian w kościele katolickim, które zbliżyłyby ludzi do wiary. Podkreślił, że prości ludzie nie rozumieją łaciny, więc ksiądz podczas nabożeństwa nie kieruje właściwie modłami, a każdy modli się jak umie i jak mu wygodnie. Często ogranicza się to tylko do zewnętrznych form, jak żegnanie się, bicie w piersi itp. Z tego względu wypływa potrzeba wprowadzenia do liturgii przynajmniej, gdzie jest to możliwe języka narodowego, zrozumiałego dla wiernych. Bp Wojtyła w swym wystąpieniu dał do zrozumienia, że władze kościelne mają na uwadze sprawę wprowadzenia pewnych celowych inowacji do życia religijnego, lecz to nie są sprawy do dyskusji przez poszczególnych księży. Powiedział, że nie ma oczywiście w tym wypadku na myśli ks. Malińskiego, lecz dla zebranych stało się jasne, że Wojtyła niezbyt przychylnie traktuje insynuacje wysuwane przez tego ostatniego i że nie życzy sobie tego rodzaju wypowiedzi.(…)”
Widać wyraźnie, że Ochęduszko unika szczegółów interesujących Służbę Bezpieczeństwa. Nie zawsze mu się to jednak udaje. Informacja o sporze Studentowicza z Bartoszewskim była dla SB z pewnością przydatna, podobnie jak ta o różnicy zdań między ks. Malińskim a bpem Wojtyłą.
[1] Według notatki Schillera spotkanie, na którym Ochęduszko sporządził ten tekst, odbyło się 25 sierpnia 1960.
[2] Jeśli nie jest to przejęzyczenie („z kardynałem” zamiast „z arcybiskupem metropolitą krakowskim”, którym wówczas był Eugeniusz Baziak), chodzi o kard. Stefana Wyszyńskiego. Stefan Wilkanowicz pierwsze lata po Październiku spędził w Warszawie, gdzie był czołowym działaczem tamtejszego KIK-u, stąd twierdzenie o jego ówczesnych kontaktach z Wyszyńskim brzmi prawdopodobnie.
Inne tematy w dziale Kultura