Antoni Ochęduszko - dokończenie
Z treści zapisów tych spotkań wyłania się opór Ochęduszki przed współpracą realną. Jest to jakaś próba wyłgania się z podjętego zobowiązania. Ten opór widać zupełnie jednoznacznie, gdy przeanalizować formę kontaktów Ochęduszki z Schillerem.
Schiller napisał, że 27 września 1960 r. Ochęduszko źle się poczuł w czasie spotkania, wskazywał na swą chorobę sercową i sugerował, że z tego powodu on się do współpracy nie nadaje. Schiller nalegał, ale umiejętnie, bo pozornie godził się z argumentacją Ochęduszki: „Powiedziałem, że (…)[chcemy] normalne rzeczy, do których ma dostęp na swoim stanowisku pracy. (…) Ponieważ zaś czuje się źle, nie chciałbym go męczyć dalszą rozmową i zaproponowałem spotkanie dn. 12.10.60 r. o godz. 10.00. Zwróciłem się do niego, aby udostępnił nam adresy zagraniczne, z którymi <<TP>> utrzymuje kontakty (…) T.w. obiecał dostarczyć spis wspomnianych adresów.”W uwagach po spotkaniu napisał: „Wydaje się, że t.w. nie będzie chciał wszechstronnie zaangażować się we współpracę i przyjmować dodatkowych obowiązków. (…) Jego współpracę z nami należy traktować (i dać mu do zrozumienia) jako pewną znajomość dość luźną, ale zobowiązującą go do dzielenia się z nami swoimi spostrzeżeniami. Powiem mu, że chcemy aby nam powiedział tylko to, co przypadkowo do niego dotrze lub co sam będzie wiedział i do czego będzie miał dostęp nieskrępowany w związku z wykonywaną pracą. (…)”
Chociaż Ochęduszko zgodził się na kontynuowanie spotkań, Schiller nie był zadowolony z ich rezultatów. Po spotkaniu z początku listopada pisał: „U t.w. <<Orski>> istnieje tendencja do spłycania zagadnień i pomijania konkretów. Wg. innych doniesień posiadanych przez nas zjazd <<T.P.>> obfitował w bardzo ciekawe i charakterystyczne wypowiedzi szczególnie na tle referatu politycznego Stommy. T.w. podkreślał, że nie słyszał referatu Stommy (który nie pozwolił notować jego wypowiedzi protokólantom, co jest mało prawdopodobne. (…)”
Podobnie po spotkaniu lutowym: „T.w. <<Orski>> przyszedł na spotkanie punktualnie. Stwierdził, że ma tylko godzinę czasu i musimy bez wstępów przejść do interesujących mnie spraw. Dodał, że kontakt z nami wyczerpuje go nerwowo i każdy telefon ode mnie powoduje, że niemal dochodzi u niego do ataku serca. Ostatnio był kilkakrotnie u lekarzy i z jego zdrowiem nie jest najlepiej. Ma poza tym 65 lat i nic poza dociągnięciem do renty (która przysługuje mu w końcu br.) nie ma dla niego większego znaczenia. (…) Poza tym w administracji on i tak nie zna interesujących mnie spraw, więc nie ma celu się spotykać, a przede wszystkim brak mu możliwości – jest zbyt stary i chory. Umówiliśmy się, że nie będę do niego dzwonił, lecz gdy będę coś konkretnego od t.w. chciał, poczekam na niego przed godz. 8.00 na przystanku w pobliżu miejsca jego mieszkania i co będzie wiedział to mi powie. Jakieś systematyczne spotkania nie odpowiadają mu i nie będzie na nie przychodził. Podkreślił ponownie, że żadnej pomocy z naszej strony nie przyjmie i że tym na zmianę jego decyzji nie wpływamy. (…)”
Antoni Ochęduszko był zdeterminowany. Uporczywie nie odbierał telefonu, unikał spotkanego na ulicy Schillera, w końcu– gdy to wszystko nie pomagało – stwierdził kategorycznie, że definitywnie zrywa z SB.: „To jest– zanotował Schiller – jego ostateczna decyzja, której nic nie zdoła zmienić. Zrywa zupełnie znajomość ze mną i zapomina że kiedykolwiek znaliśmy się i z mojej strony powinno nastąpić to samo w stosunku do jego osoby. Powtórzył przy tym, że niczym go nie zdołamy kupić – tyle co jeszcze do życia jest potrzebne ma i nie zastraszymy go niczym – bo się niczego nie ma potrzeby bać. Nadmieniłem wówczas, że w związku z tego rodzaju postawą, będzie chciał rozmawiać z nim mój przełożony. Odpowiedział, że nie przyjdzie już na żadne spotkanie, gdy go ściągniemy zaś do komendy to przełożony mój dowie się to samo, co ja przed chwilą usłyszałem i nic absolutnie więcej. Zażądał zerwania z nim kontaktów raz na zawsze.”
Nie można było wyrazić się jaśniej.
***
Wydaje się, że Antoni Ochęduszko celowo sprowokował Schillera do przyspieszenia procedury werbunku po to, żeby wcześniej uzyskać status tajnego współpracownika i wcześniej go stracić, udowodniwszy swą nieprzydatność. Ale tego Schillerowi nie udowodnił. Ten zdolny oficer SB dobrze wiedział, że Ochęduszko udaje, że wie mniej i mniej potrafi, niż to jest w rzeczywistości. Kilkukrotne próby Ochęduszki wykręcenia się sianem pokazują – nota bene – że w rzeczywistości nie da się nie współpracować, spotykając się tajnie i regularnie z SB-ekiem. A co najmniej nie potrafił tego Ochęduszko: mimo przyjętych założeń powiedział Schillerowi więcej, niż chciał powiedzieć. Lekcja Ochęduszki mogłaby być – dla tych, którzy chcą się czegoś z tej historii nauczyć – dowodem, że pozorowanie współpracy ma pewne naturalne bariery. Stawiam hipotezę, że Ochęduszko był tego świadomy lub też nabrał takiej świadomości po kilku spotkaniach i wtedy zmienił taktykę: przestał udawać, że współpracuje, zaczął notorycznie sabotować wcześniejsze ustalenia, unikał spotkań, a w końcu powiedział Schillerowi dobitnie, że zrywa znajomość. I to był – skoro sprawy zaszły już tak daleko– bodaj jedyny sposób, aby się od jego natrętnego towarzystwa uwolnić. Pokazuje to również, że można się było wyrwać z SB-eckiego osaczenia nawet wówczas, gdy się wcześniej wypełniło kilka formalnych kryteriów współpracy i nawet wówczas, gdy się już w jakimś stopniu podjęło współpracę.
Najważniejsza była ta jedna rzecz, której Antoniemu Ochęduszce nie zabrakło: trzeba tylko było chcieć zerwać z Bezpieką.
Inne tematy w dziale Kultura