Halina Żulińska
Halina Żulińska była jedną z czołowych działaczek krakowskiego Klubu Inteligencji Katolickiej w pierwszych latach jego działalności, członkiem zarządu, a także sekretarką posła Stanisława Stommy. Dla Służby Bezpieczeństwa to dwa dobre powody, by próbować zwerbować ją do współpracy.
Plan werbunku opracował w lecie 1959 r. porucznik Józef Schiller. Wyszukano na nią dwa „haki”. Pierwszy taki, że miała wyrok w sprawie karnej. Drugi – że została usunięta z pracy w Wojewódzkiej Radzie Narodowej za lenistwo. „Haki” były trochę naciągane: wyrok istotnie był (dwa tygodnie aresztu), ale nieprawomocny (Żulińska została uniewinniona w drugiej instancji), a zresztą dotyczył tylko sąsiedzkiej sprzeczki. Wyrzucenie z pracy też było faktem, tyle że w dokumentach znajdujemy wiadomość, że Żulińską zwolniono za odmowę wykonania polecenia służbowego, co niekoniecznie musiało o niej świadczyć źle[1]. Tak czy inaczej, były to sprawy, o których Halina Żulińska być może nie chciała mówić wszem i wobec – na to liczył Schiller.
Szybko złożył jej propozycję współpracy i ostrzegł ją, by w żadnym wypadku nie informowała o tym swojego pryncypała, posła na Sejm PRL. Otóż Żulińska zrobiła dokładnie odwrotnie: powiadomiła Stommę, że Schiller chce ją zwerbować, Stomma poskarżył się w MSW, z centrali przyszło do Krakowa polecenie, by Żulińskiej dać spokój.
Spokój dano, ale Schiller i jego towarzysze z krakowskiej SB chyba nie zapomnieli tej zniewagi. A kilkanaście lat później nadarzyła się okazja, by się na Żulińskiej odkuć.
Halina Żulińska wyjechała do Paryża w roku 1968, tam nawiązała pokątną współpracę z Radiem Wolna Europa. Napisała dla potrzeb RWE kilka opracowań o charakterze częściowo konfidencjonalnym na temat „Tygodnika Powszechnego”. W tekstach tych znać bystrego obserwatora i dobre pióro. Jednak poruszają one niekiedy takie aspekty życia liderów „Tygodnika”, które powinny pozostać w sferze prywatności. RWE z pewnością zamawiała te teksty nie z zamiarem ich wyemitowania na antenie, lecz jako swoisty background, przydatny kierownictwu polskiej sekcji. Jakkolwiek by tę pracę oceniać, nie byłoby dla Żulińskiej dobrze, gdyby te teksty dostały się w niepowołane ręce.
Jakoż dostały się one w ręce niejakiego kapitana Andrzeja Czechowicza, oficera PRL-owskiego wywiadu, który przeniknął do sekcji polskiej RWE i na początku dekady Gierka powrócił do Polski – co ogłaszano w partyjnej propagandzie jako wielki szpiegowski sukces Polski Ludowej. Dla Żulińskiej stało się najgorzej, jak mogło się stać. Choć po powrocie z Paryża nie pracowała już w KIK-u i nie była już sekretarką Stommy, ujawnienie tych materiałów mogłoby ją bardzo drogo kosztować, może nawet więcej niż upublicznienie wiadomości, że współpracowała z Wolną Europą.
Józef Schiller (w 1971 r. już kapitan) musiał odczuwać niejaką zawodową satysfakcję, kiedy to jemu właśnie powierzono tę sprawę – 12 lat po tym, jak Żulińska z przytupem odmówiła współpracy z nim jako oficerem Służby Bezpieczeństwa. Mając w ręku papiery przywiezione z Monachium[2] przez kapitana Czechowicza, sądził zapewne, że nadeszło jego pięć minut w tej rozgrywce.
20 maja 1971 r. Żulińska stawia się na wezwanie do komendy milicji w charakterze świadka. Jeszcze nie zdaje sobie sprawy, ile Schiller wie o jej paryskim epizodzie, dlatego zrazu do niczego się nie przyznaje. Jednak w miarę, jak Schiller odkrywa karty, Żulińska cofa się na coraz dalsze linie obrony. Kończy prośbą o wyrozumiałość. Schiller mówi, żeby przemyślała sprawę i na następnym spotkaniu zgłosiła jakąś konstruktywną propozycję. Jak gdyby mówił: władza pani pomoże, jeśli pani pomoże władzy. To na kilometr pachnie szantażem w celu wymuszenia tajnej współpracy, chociaż Schiller jest świadom faktu, że obecnie, po odejściu ze środowiska „Tygodnika Powszechnego”, „możliwości operacyjne” Żulińskiej nie są już tak atrakcyjne jak kiedyś.
Na drugim spotkaniu, 28 maja 1971 r., Schiller od razu zapowiada, że nie przyjmuje do wiadomości jej wykrętnych tłumaczeń przedstawionych poprzednim razem. Tym razem Żulińska opowiada szczegółowo o swoim pobycie we Francji i o sposobie nawiązania kontaktu z RWE, twierdząc jednak, że stało się to w okresie szoku psychicznego, w jaki popadła po śmierci matki. Na koniec pyta, co ma zrobić, „żeby zrehabilitować się w oczach władz”. Schiller podkreśla, że jej paryski postępek nie ujdzie jej płazem. Na jego życzenie była działaczka KIK-u pisze długie oświadczenie, które kończy się następującym akapitem: „Proszę bardzo o wyrozumiałość dla mnie. Jestem gotowa dać dowody władzom mojej lojalnej postawy i wykazać się jak najlepszą pracą dla dobra Polski Ludowej na skromnym odcinku mojej pracy. Oświadczam, że z całą świadomością odcinam się od tego fatalnego okresu w czasie pobytu w Paryżu po śmierci matki (…) i omyłek życiowych, jakie wtedy popełniłam. W razie potrzeby gotowa jestem moją postawą dać wyraz mojej lojalności, proszę liczyć na mnie.” Na to wszystko Schiller zachowuje tajemniczą minę i umawia się z nią na następne spotkanie.
Inne tematy w dziale Kultura