Zatem nazwanie go w grudniu 1965 r. w resortowej dokumentacji „tajnym współpracownikiem” było pochopne, bo spotkania mające potwierdzić faktycznie jego werbalną zgodę na współpracę miały dopiero nadejść. Nie było to jednak fałszerstwem ze strony SB. Zwracam na to uwagę, bo niekiedy wyciąga się zbyt daleko idące wnioski z pewnej – czasem nieuniknionej – niekoherencji w dokumentach. Poruszamy się tutaj w pewnego rodzaju szarej strefie. Porucznik Gołąb był w prawie napisać w swoim raporcie, że zwerbował Nikiforowa, bo ten 18 grudnia 1965 r. zgodził się – werbalnie – na współpracę, chociaż nie podpisał ani zobowiązania do zachowania tajemnicy, ani zobowiązania do współpracy. Oficer ten był oczywiście świadom, że zgoda jest krucha, dlatego napisał w końcowych uwagach, że trzeba będzie z „nowo pozyskanym” postępować ostrożnie i stopniowo wdrażać go do współpracy. Tym niemniej mógł był, zaraportować naczelnikowi Wydziału, że dokonał „pozyskania”. Podobnie sekretarka wypełniająca fundusz operacyjny za grudzień 1965 r. mogła była napisać w pozycji 121.: „t.w. <<Mechanik>>, 50 zł”. Nikt tu niczego nie fałszował, po prostu życie okazało się bardziej skomplikowane od schematu werbunku kandydata na t.w.
Zauważmy bowiem, że pomimo tych dwóch wzmianek w najważniejszej dokumentacji, czyli w dzienniku rejestracyjnym, nie zapisano ani w grudniu 1965, ani nigdy potem, że Nikiforow jest tajnym współpracownikiem. Powiedzmy to dobitnie: nie zarejestrowano go jako tajnego współpracownika, pomimo że zgodził się na współpracę, przezornie czekając, aż faktycznie podejmie współpracę. Nie podejmował jej przez wiele lat, choć spotykał się z SB-ekami i kluczył. Pisano więc o nim konsekwentnie „k.t.w. numer rejestracyjny 5175/64”, czyli kandydat na tajnego współpracownika”, zarejestrowany – uwaga! – jeszcze w 1964 r., gdy po raz pierwszy starał się o przyjęcie na UJ, zatem ewidentnie jako kandydat. Między „k.t.w.” a „t.w.” istnieje w teorii ogromna różnica, w praktyce bywa z tym rozmaicie, ale w tym przypadku to była różnica jak między białym a czarnym.
Nie wiemy dokładnie, co się działo przez następne dwa i pół roku, ale paginacja teczki „k.t.w. <<Mechanik>>” dowodzi, że materiały z okresu pomiędzy grudniem 1965 a majem 1968 r. zostały „wybrakowane”. W późniejszym, pochodzącym z czerwca 1971 r., dokumencie opisującym ex post perypetie kontaktów SB z tym nietuzinkowym „kandydatem na tajnego współpracownika” napisano, że „od daty pozyskania do maja 1968 r. nie odbyto ani jednego spotkania. Z dokumentów wynika, że wysiłki pracownika zmierzające do nawiązania kontaktu i kontynuowania współpracy nie dawały żadnych rezultatów. Pozyskany wyraźnie unikał pracownika Służby Bezpieczeństwa, chociaż ani razu nie powiedział wyraźnie, że współpracować nie chce – przy każdej rozmowie podczas nawiązywania z nim kontaktu składał ustne deklaracje że już będzie pracował tłumacząc równocześnie swoje dotychczasowe postępowanie różnymi przeszkodami”.
Dość na tym, że 27 maja 1968 r. Nikiforow został wezwany pod pretekstem załatwiania formalności związanych z jego planowanym wyjazdem do Włoch, i było oczywiste, że uzyskanie paszportu jest funkcją zachowania się Nikiforowa na tym spotkaniu, a być może także na spotkaniach następnych. Nikiforow mówił ogólnie o nastrojach w środowisku akademickim (rzecz dzieje się 2 miesiące po rozruchach studenckich), SB-ek polecił mu przygotować na następne spotkanie charakterystykę studenta przetrzymywanego od marca w areszcie. Pytany o KIK unikał szczegółów („odczuwa się wyraźnie chęć nie rozmawiania na ten temat”), i w ogóle raczej kluczył: „Wyraźnie odczuwa się unikanie ze strony kandydata tematów, które mogłyby zaszkodzić komukolwiek”.
Jednak oficer SB wnioskuje z zachowania Nikiforowa, że bardzo zależy mu na wyjeździe: „za cenę wyjazdu skłonny jest pójść na ustępstwa”. Postanawia to wykorzystać: „W tym stanie rzeczy zaproponowałem kandydatowi napisanie zobowiązania do współpracy, na co kandydat zgodził się z pewnymi oporami (…) i napisał zobowiązanie, nie przyjmując pseudonimu”.
Następne spotkanie odbywa się 31 maja. Wydaje się charakterystyczne, że w notatce z tego spotkania nie napisano o nim „t.w. <<Mechanik>>”, tylko „kandydat na t.w. <<Mechanik>>”. Zdaje się, że tym razem oficer prowadzący wiedząc już, że ma do czynienia z trudnym przypadkiem, postanowił zachować pewien umiar w nazewnictwie, chociaż formalnie – mając w ręku zobowiązanie do współpracy – mógł uznać Nikiforowa za „pozyskanego do współpracy”.
Na tym spotkaniu Nikiforow wręcza oficerowi charakterystykę aresztowanego studenta – Zbigniewa Grochala. Był to pean na temat aresztowanego: Grochal jest wybitnym studentem i dobrym kolegą, a do tego społecznikiem. Nikiforow nie stroni w tym tekście od sprawy najbardziej delikatnej: aresztowania Grochala, ale tak, by wykazać, że to aresztowanie jest właściwie pomyłką: „Zbigniew Grochal nie jest absolutnie typem wichrzyciela i politykiera, owszem w okresie <<wydarzeń marcowych>> bardzo przejmował się wszystkimi przejawami czynów nieodpowiedzialnych, nierozważnych, mogących zaszkodzić dobru Polski, dobru Uniwersytetu, dobru młodzieży studenckiej. (…) We wszystkim co on robił, miał najlepsze intencje”. Nikiforow dodawał, że Grochal jest kiepskiego zdrowia, a zatem „(…) przedłużanie okresu śledztwa i zbyt długi okres pobytu w areszcie może odbić się poważnie szkodliwie na jego zdrowiu”.
Z pewnością nie tego od Nikiforowa oczekiwano. On chyba zdawał sobie jednak sprawę z tego, że takie balansowanie na linie może wkrótce okazać się niemożliwe. Niedługo po przekazaniu tej osobliwej charakterystyki Grochala telefonuje do oficera, z którym się wówczas widywał, i prosi o spotkanie. W notatce służbowej z 3 czerwca 1968 r. ów oficer (podpis pod dokumentem nieczytelny) pisze, że zastał Nikiforowa w stanie psychicznego wyczerpania. Ten tłumaczył, że „(…) przeżywa to [ich spotkania – RG] psychicznie i nie jest w stanie się skupić na wykładach, a obecnie ma zdać do 25 czerwca cztery egzaminy” i prosi, aby „do dnia 25 czerwca zwolnić go od opracowania zaleconych dokumentów”. Oficer zgadza się na to i pisze do swojego zwierzchnika: „Jeżeli na następnych spotkaniach kandydat stanowczo nie odmówi współpracy może okazać się cenną jednostką. Zakłada się, że jeżeli kandydat osobiście nie nawiąże kontaktu należy z nim z naszej inicjatywy nawiązać kontakt i kontynuować dalsze rozmowy.” Z tego wynika, że zdaje sobie sprawę z oporów Nikiforowa, ale biorąc pod uwagę z jednej strony jego determinację w sprawie wyjazdu zagranicznego, z drugiej zaś jego inteligencję i dobre zakorzenienie w środowisku, ocenia, że warto nad nim jeszcze popracować.
W połowie lipca Nikiforow pisze opracowanie na temat wydarzeń marcowych (to zapewne jeden z tych „zaleconych dokumentów”, których przygotowania miał się podjąć). Opracowanie jest ogólnikowe, żadnych nazwisk poza ogólnie znanymi, żadnych wskazówek, na które SB-ek zapewne oczekiwał, co do – jak to wówczas nazywała prasa – „prowodyrów zajść”. Interesujący jest tytuł tego dokumentu, z pewnością nadany przez funkcjonariusza SB: „Doniesienie kandydata na t.w. ps. <<Mechanik>>”. Jest to, wedle teorii werbunku, sprzeczność w sobie (choć takie rzeczy się zdarzały w praktyce nazewniczej). Teoria ta zakłada bowiem, że kandydat nie składa donosów („doniesień”), z kandydatem się rozmawia i pisze po tych rozmowach „notatki służbowe”. Donos pojawia się dopiero, w momencie kiedy zakończona jest procedura werbunkowa. Gdy „opracowywany” kandydat na tajnego współpracownika staje się współpracownikiem, wtedy zaczyna pisać donosy, czasami zaś składać je w formie werbalnej. Tu jednak mamy do czynienia z sytuacją nietypową: człowiek „opracowywany” ciągle jako „kandydat na t.w.” zobowiązuje się wprawdzie pisemnie do współpracy, ale oficer nie jest pewny szczerości jego deklaracji, więc nie zmienia formalnie jego statusu z „k.t.w.” na „t.w.”. Tym niemniej tekst dostarczony przez „kandydata” zyskuje w dokumentacji taki sam status, jaki mają donosy tajnych współpracowników. Mimo to – podkreślmy – ani w tym dokumencie, ani w następnych, ani (co najważniejsze) w ewidencji operacyjnej o Nikiforowie dalej nie mówi się „t.w.”, lecz konsekwentnie „k.t.w.”.
18 lipca prowadzący go SB-ek w towarzystwie swojego przełożonego, znanego nam już dobrze Józefa Schillera, odbył rozmowę z Nikiforowem. To wyraźny sygnał, że w ocenie SB należało pewne rzeczy „kandydatowi” wyraźnie wyklarować.
Po pierwsze, uznając, że jego „doniesienie” na temat wydarzeń marcowych jest ogólnikowe, poproszono go o dodatkowe wyjaśnienia. Z zapisów tych nie wynika jednak, aby Nikiforow powiedział teraz SB-ekom w istocie więcej, niż im był wcześniej napisał.
Po drugie, wyklarowano Nikiforowowi, na czym polega współpraca. On zaś odpowiadając na te uwagi, „wyraził się ze zrozumieniem i uznaniem deklarując swe usługi w tym względzie.”
Po trzecie, zapowiedziano mu, że dostanie paszport.
Po czwarte, zalecono mu się stawić (po uprzednim zatelefonowaniu do funkcjonariusza SB) jeszcze przed wyjazdem do Włoch i przynieść ze sobą charakterystykę studenta i działacza KIK-u Jerzego Piątkowskiego.
Wolno przyjąć, że kolejność nie była tu obojętna. Powiedziano mu, że to, co robi do tej pory dla SB, tejże SB nie zadowala – Nikiforow obiecał poprawę – zatem obiecano mu paszport – ale przed wyjazdem kazano mu złożyć donos na kolegę.
Bardzo interesujące są w tym kontekście odręczne uwagi Schillera pod tym dokumentem. Doświadczony SB-ek pisze: „W trakcie rozmowy kandydat bez większych wahań odpowiadał na zadawane mu pytania i deklarował (…) chęć współpracy z naszą służbą. Być może, że było to podyktowane pragnieniem otrzymania paszportu i wyjazdu za granicę. Jego stosunek do naszej służby zostanie wyraźnie określony, jeżeli przed wyjazdem kandydat skontaktuje się z pracownikiem. Będzie to świadczyć, że zobowiązanie przyjął poważnie. Jeżeli nie skontaktuje się, można przyjąć, że kandydat współpracy nie podjął”.