Podkreślmy kluczowe punkty tej rozmowy. Niemal od progu Kołątaj dał Schillerowi sygnał, że ten wykracza poza zapowiadany temat spotkania. Wprawdzie zgodził się w końcu na rozszerzenie tematu konwersacji, ale swoją uwagą dał Schillerowi od razu do zrozumienia, że nie będzie w tej rozmowie przedmiotem.
Żeby dobrze uchwycić polityczną wymowę tej wymiany zdań o stanowisku „Znaku” wobec wydarzeń marcowych, trzeba sobie uświadomić historyczny moment, w którym ona się odbywa. Jest to niedługo po spektakularnej rozprawie z posłami „Znaku”, po ich brutalnym napiętnowaniu przez ekipę Gomułki 10 kwietnia 1968 r. podczas sejmowej debaty. Wtedy już wiadomo, jaki jest oficjalny ton: Koło Poselskie „Znak” zostaje potępione jako wrogowie Polski Ludowej, a wraz z nimi w jakimś stopniu środowiska reprezentowane w Kole, w tym, rzecz jasna, środowisko „Tygodnika”, uznawane – słusznie – w SB-eckich analizach za twarde jądro tej opozycyjnej linii. Na tym tle zapis tej rozmowy jawić się musi jako dowód chwały Jerzego Kołątaja.
Kołątaj broni stanowiska posłów „Znaku”, w sytuacji gdy najwyższe władze polityczne ostro je potępiają, nie cofając się przed oskarżeniami o zdradę narodowych interesów. Mało tego, także w ruchu „Znak”, i zapewne nie bez wpływu tych odgórnych oskarżeń, ten i ów gotów jest odżegnać się od linii Stanisława Stommy. Andrzej Micewski napisze potem w swojej głośnej historii politycznej PAX-u i „Znaku”[1], że Janusz Zabłocki – jeden z posłów „Znaku” – podpisał się pod interpelacją z 11 marca „w pewnym sensie contre coeur”. I tak najwyraźniej było, skoro już w pierwszych tygodniach po 11 marca Zabłocki będzie politycznie sondował, jakie pożytki mogłyby wyniknąć dla niego ze zdystansowania się od interpelacji, którą – chociaż z ciężkim sercem – podpisał. Potem zaś zaczęło się publiczne dystansowanie się od stanowiska Koła Poselskiego z 11 marca. Jerzy Kołątaj nie miał wprawdzie politycznych ambicji Janusza Zabłockiego, ale miał bardzo konkretny projekt osobisty: wyjechać do brata do Egiptu, który to projekt zależał od decyzji władz. Mimo to w rozmowie z Schillerem nie zdystansował się od interpelacji, na co ten z pewnością czekał.
Owszem, zasugerował, że posłowie „Znaku” mogli byli zniuansować swoją ocenę wydarzeń na posiedzeniu Sejmu z 11 kwietnia. Owszem, uznał za stosowne bronić posłów przez odwołanie się do wspólnej im i ekipie Gomułki postawy patriotycznej. Mierząc dzisiejszą miarą, można by się na to zżymać, ale właśnie: rzeczy przeszłych nie należy mierzyć dzisiejszą miarą. Pamiętajmy bowiem, że sam pomysł polityczny na koło poselskie z 1957 r. opierał się na oficjalnym uznaniu prawowitości władzy komunistów, a co za tym idzie, na oficjalnym uznaniu ich patriotyzmu. Ile w tym było taktyki, a ile przekonania liderów ruchu – Stommy, Kisielewskiego, Turowicza – że ekipa Gomułki przedstawia, w tych warunkach ustrojowych i geopolitycznych, jakąś formę polskiego patriotyzmu? Trudno byłoby tu o krótką odpowiedź. Niemniej trzeba wykluczyć, jako niedorzeczne, bo z gruntu ahistoryczne, oczekiwanie, by sekretarz redakcji „Tygodnika Powszechnego” w roku 1968 wprost podważał moralne podstawy władzy komunistów. Kołątaj nie przemawiał do Schillera innym językiem politycznym niż ten, którym w owym czasie przemawiali do sekretarzy PZPR liderzy jego środowiska.
Wyjaśnijmy jeszcze ten passus rozmowy z Schillerem, w którym Kołątaj broniąc posłów i środowisko przed zarzutem współpracy z Radiem Wolna Europa, zarazem powiada, że ta radiostacja nie cieszy się w jego środowisku sympatią. Wbrew pozorom nie musiał to być taktyczny unik, zdystansowanie się od ośrodka polskiej emigracji politycznej, szczególnie znienawidzonego przez komunistów, dlatego że takie było oczekiwanie komunistów. Nie, środowisko „Tygodnika Powszechnego” miało własne powody, by nie czuć specjalnej atencji do RWE. Przyczynę tej antypatii wyjaśniają wydarzenia z roku 1963, kiedy to po słynnym „rzymskim memoriale” Stanisława Stommy Radio Wolna Europa ostro skrytykowało ruch „Znak”, oceniając wręcz jego zachowanie w sporze z prymasem Wyszyńskim jako bliskie pozycjom PAX-owskim. Dla ludzi „Znaku” to był polityczny policzek, inna rzecz, czy RWE nie miało tu trochę racji. Pozostawiając w tym momencie sedno tamtego sporu na boku, trzeba jednak podkreślić, że w roku 1968 w ruchu „Znak” silne były jeszcze urazy do RWE z roku 1963 i to może w znacznym stopniu tłumaczyć stanowisko Kołątaja w rozmowie z Schillerem.
To, co najbardziej uderza w wypowiedziach Kołątaja, to jego zdecydowane odrzucenie oficjalnej tezy PRL-owskiej propagandy o działaniach „syjonistycznej piątej kolumny”. Dlaczego to jest największym tytułem do chwały Jerzego Kołątaja w tej rozmowie? Bo, jak to sumiennie zanotował Schiller, Kołątaj jako dziecko wychowywał się w atmosferze małego przedwojennego miasteczka, gdzie handel jest opanowany przez Żydów, gdzie zatem istnieją naturalne polsko-żydowskie napięcia i – co tu kryć – naturalna baza dla antysemityzmu. Nie wchodząc tu w niekończącą się, ale przecież potrzebną, rozmowę o „kwestii żydowskiej” w polskiej historii, nie sposób nie zauważyć, że Kołątaj z jego życiowym doświadczeniem mógł być, w większym stopniu niż jego koledzy ze środowiska, podatny na argumenty moczarowców. Pamięć niżej podpisanego dowodzi, że jeszcze w latach 80. Jerzy Kołątaj był prywatnie nieco zdystansowany od dominującej w „Tygodniku” linii w kwestiach polsko-żydowskich, uosabianej wtedy przez Jerzego Turowicza i ks. Stanisława Musiała. Kiedy zatem w kwietniu 1968 r. kapitan Józef Schiller naciskał go w tej sprawie, pewnie liczył na to, że z powodu swoich doświadczeń życiowych Kołątaj zdystansuje się od kolegów. Nic z tych rzeczy. Jego solidarna postawa miała tym większą wymowę, że – odwołując się jeszcze raz do relacji Schillera – „do syjonizmu nie ma go potrzeby ujemnie nastawiać”, a mimo to „nie może uwierzyć w tak wielkie wpływy syjonizmu w naszym kraju”.
Wszystko to zauważył Schiller w swoim komentarzu do rozmowy, zawartym w tej samej notatce. I chociaż w tym dokumencie nie pada słowo „pozyskanie”, widać tym niemniej, że to właśnie jest perspektywicznym celem SB co do osoby Jerzego Kołątaja i że po tej rozmowie szanse na jego spełnienie zmalały. Schiller ucieszył się natomiast z tego, że Kołątaj zgodził się na propozycje spotkania po powrocie z Egiptu. Kołątaj zapewne uczynił tak, by zwiększyć swoje szanse na otrzymanie paszportu. Na tej podstawie Schiller w komentarzu snuje jakieś nadzieje na dalsze rozmowy po powrocie, powiada, że to „może się okazać korzystnym elementem do wiązania go z naszą służbą”. Jednak tego, czy takie rozmowy w ogóle się odbyły i z jakim skutkiem, nie wiemy, bo w dokumentacji występują luki.