Roman.Graczyk Roman.Graczyk
595
BLOG

Rozdział trzeci: Nieudane werbunki (...) - odcinek 30

Roman.Graczyk Roman.Graczyk Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Edward Leśniak - dokończenie

 Markowska tak to oceniła: „Kandydat ma świadomość, czego od niego oczekujemy i zdaje sobie sprawę, że najwygodniejszą postawą jest udawać przed pracownikiem SB lojalność i szczerość. Jednak wartość operacyjna przekazywanych przez niego informacji jest znikoma”.

W konkluzji porucznik Markowska napisała, że jedyną szansą na przełamanie oporów Leśniaka byłoby „wytworzenie sytuacji zagrożenia faktycznego”, takiej jak np. ujawnienie kompromitujących go informacji. Nie wiadomo, czy tego rodzaju działania podjęto, a Edward Leśniak w roku 2007 takich prób sobie nie przypominał.

Nie bardzo wiadomo, czy w latach 1985 – 1986 – poza zbieraniem na Leśniaka agenturalnych informacji[1] – w tej sprawie podjęto jakieś przemyślane działania.

Wreszcie 9 kwietnia 1987 r. porucznik Markowska-Ślimak sporządza „analizę materiałów operacyjnych kand. na t.w. ps. <<Getty>>”. Wnioski są jednoznaczne: „Kandydat absolutnie nie wyraża zgody na kontakty poza m. służbowym, stawia się wyłącznie na wezwania, nie udało się wypracować płaszczyzny operacyjnej kontaktów z kandydatem. (…) Stwierdzono jednoznacznie pełną lojalność kandydata wobec swych pracodawców, uniemożliwiającą wykorzystanie Getty’ego do realizacji oczekiwanych zadań operacyjnych. W tej sytuacji, biorąc pod uwagę zdecydowaną postawę kandydata, nie wydaje się uzasadnione kontynuowanie opracowania (…).

Na tej podstawie zastępca naczelnika Wydziału IV kpt. Kazimierz Aleksanderek podjął decyzję o zakończeniu „opracowania” Leśniaka jako kandydata na tajnego współpracownika.

 

***

Edward Leśniak nie dał się zastraszyć w pierwszym momencie, gdy w 1977 r. przedstawiono mu anonim donoszący o jego nielegalnym krawiectwie. Wymyślił na poczekaniu wytłumaczenie, którego się konsekwentnie trzymał.

 Zgodził się na rozmowę po powrocie z pierwszego wyjazdu zagranicznego, ale była to zgoda bardzo ogólna, a sam przebieg rozmowy już świadczył o tym, że Leśniak jest świadom pułapki, jaką na niego szykuje SB i że umiejętnie ją omija. W szczególności nie zdradził się ani słowem z istotnego powodu swojego wyjazdu, bo rozumiał, że z tym są związane ważne interesy „Znaku”. 

Podpisał dwa zobowiązania do zachowania tajemnicy, ale nic z tego nie wynikało. SB starała się wymuszać takie formy zachowania od swoich rozmówców, traktując to jako sposób ich stopniowego „wiązania ze Służbą”. Tak istotnie często bywało, ale nie w tym wypadku. Być może dlatego, że – jak mi tłumaczył sam zainteresowany w roku 2007[2] – nigdy nie czynił w miejscu pracy tajemnicy z tego, że jest wzywany przez SB. Zresztą – co warto szczególnie podkreślić – Leśniak nigdy nie godził się na spotkania inne niż na formalne wezwanie ani w innym miejscu niż lokale KWMO. W tym stanie rzeczy zobowiązanie do zachowania tajemnicy jawiło się jako pusta forma. Skoro zaś sam Leśniak tak to traktował, ten sposób „wiązania ze Służbą” nie działał.      

W rozmowach z SB udawał, że wie mniej, niż rzeczywiście wiedział. Twierdząc – co nie było prawdą – że nie utrzymuje żadnych stosunków z dziennikarzami i redaktorami zatrudnionymi w SIW „Znak”, tym samym ucinał pytania, które nieuchronnie by padły (wiele osób w „Znaku” mniej czy bardziej czynnie było zaangażowanych w podziemie wydawnicze związane z „Solidarnością”). Zastosował podobną taktykę w zakresie swoich kontaktów w drukarniach.

Za to otwarcie solidaryzował się ze stanowiskiem redaktorów miesięcznika „Znak” w sprawie zarzutów o zbyt dużą ilość ingerencji cenzury. Gdy więc w tej samej rozmowie padła propozycja współpracy z SB, odmowa była już czymś naturalnym.

Tym, co uderza w zapisie jego rozmów, jest wyraźnie manifestowana lojalność wobec firmy, w której pracował. Można chyba przyjąć, że traktował ją jako coś więcej niż miejsce pracy. Ponieważ zaś przyjął taktykę „miękkiego” rozmawiania z funkcjonariuszami SB (był dla nich uprzejmy i pozornie skłonny do rozmowy), to wymagało od niego niejakiej czujności. Problem był taki: jak mówić dużo i „chętnie”, żeby nie powiedzieć nic istotnego? I nie popełnił w tym bodaj żadnego błędu. Bo gdy tylko pytania dotyczyły już to zaangażowań opozycyjnych ludzi ze środowiska, już to ich prywatnych kłopotów, Leśniak udawał, że nic nie wie. Bardzo precyzyjnie wyczuwał, gdzie biegnie granica między nieszkodliwą paplaniną a informacjami, które mogą zaszkodzić. I w przeciwieństwie do wielu byłych tajnych współpracowników tłumaczących po latach, że rozmawiali, ale nie szkodzili, Edward Leśniak nie szkodził naprawdę.     

Jego przypadek zadaje kłam lansowanemu od wielu lat poglądowi, że w PRL-u nie dało się nie współpracować ze Służbą Bezpieczeństwa, o ile pełniło się funkcję wymagającą kontaktów z jej funkcjonariuszami. Edward Leśniak pełnił taką funkcję: w interesie „Znaku” leżały jego wyjazdy zagraniczne. Oczywiście była też zawsze dostępna opcja „nie jadę za granicę”. Nawet jednak gdyby przyjąć, że te wyjazdy były dla „Znaku” witalnie ważne, dało się – jak widać – ubiegać skutecznie o paszport i równocześnie nie współpracować z SB.

Dlaczego innym nie udała się sztuka, która się udała Edwardowi Leśniakowi? Może dlatego, że Leśniak ani przez chwilę nie pomyślał, że w tej rozgrywce jego osobisty interes jest najważniejszy? Może dlatego, że nigdy nie wyrzekł się lojalności wobec pracodawcy? Nie godząc się na pewne formy stosunków z SB, udając niewiedzę co do istotnych faktów, a niekiedy otwarcie opowiadając się za polityką swojego pracodawcy, zapewne miał poczucie, że coś ryzykuje. Czyli nie był skłonny zabiegać o paszport za wszelką cenę. Wiedział, że nie musi. Może właśnie to go ocaliło?

 

 



[1] Donosy t.w. „Jesion” i t.w. „Alex”

[2] Relacja Edwarda Leśniaka z 29 sierpnia 2007

ostatnio także badaniem najnowszej historii Polski

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (3)

Inne tematy w dziale Kultura