Próba zwerbowania Barbary Gąsiorowskiej była chronologicznie ostatnią taką próbą podjętą w stosunku do osoby ze środowiska „Tygodnika”, co do której zachowały się materiały z „opracowania kandydata na t.w.”. Ta okoliczność w naturalny sposób skłania do porównań.
Przede wszystkim widać bardzo wyraźną różnicę w zakresie metod werbunku, gdy porównać sposób werbowania Gąsiorowskiej (rozpoczęty w roku 1979 i zakończony niepowodzeniem w roku 1986) ze sposobem werbowania Ochęduszki czy Pappa we wczesnych latach 60. Tu mamy aparat represji (w osobach ppor. Bolona i por. Markowskiej) w stanie, jeśli nie rozkładu, to w każdym razie urzędniczej apatii i bierności. Tam zaś mieliśmy aparat represji (w osobie por. Schillera) jeszcze działający z dużą werwą. Tu funkcjonariusze SB zaczynają już trochę baczyć na obowiązujące prawo, tam mieli prawo jeszcze w całkowitej pogardzie. Było to, w latach 80., wprawdzie ciągle prawo państwa komunistycznego, niespełniające wielu podstawowych rygorów praw człowieka, ale jednak stanowiące jakieś ograniczenie arbitralności władzy. Dlatego gdy w 1986 r. Gąsiorowska pyta funkcjonariusza, w jakim charakterze jest wezwana, to mimo że nie otrzymuje rzeczowej odpowiedzi, jest to dla SB sygnał, że „kandydatka na tajnego współpracownika” prawdopodobnie przeczytała słynną samizdatową broszurę „Obywatel a Służba Bezpieczeństwa” i że nie będzie łatwym orzechem do zgryzienia. Na początku lat 60. SB często nawet nie wypisywała wezwań do stawienia się, lecz bezceremonialnie nachodziła swoje ofiary na ulicy, w pracy, a nawet w domu. Stefanowi Pappowi, a nawet staremu przedwojennemu wyjadaczowi, jakim był Antoni Ochęduszko, w ogóle nie mogło w tamtych czasach przyjść do głowy, żeby się od policji politycznej domagać tego rodzaju wyjaśnień. To pokazuje całą różnicę tych dwóch okresów historycznych. Na przestrzeni tych 25 lat Służba Bezpieczeństwa radykalnie straciła wewnętrzny animusz. Nie należy przez to rozumieć, że w roku 1986 SB już nie stała na straży ustroju komunistycznego. Owszem, stała, a niekiedy potrafiła jeszcze działać zgoła brutalnie, o czym zdają się świadczyć niewyjaśnione do dzisiaj skrytobójstwa z okresu Okrągłego Stołu. Jednak zmieniła się jedna rzecz o kapitalnym znaczeniu: ludzie w tym kraju, a przynajmniej ta bardziej niepokorna część społeczeństwa, przestali odczuwać w stosunku do SB paraliżujący strach.
Barbara Gąsiorowska należała już do pokolenia, które nie postrzegało SB jako siły wszechmocnej. To już nie było pokolenie, które wierzyło w „socjalizm Gomułki”, ani to, które wprawdzie odrzucało „realny socjalizm”, ale zakładało, że jakiś „idealny” socjalizm byłby może pożądany. To pokolenie odrzucało w ogóle PRL jako system władzy i ugruntowującej ją ideologii. Gdy por. Markowska-Ślimak w 1986 r. ocenia Gąsiorowską jako osobę, która „prezentuje typową dla młodych pracowników redakcji[1] postawę charakteryzującą się wyraźnymi sympatiami prosolidarnościowymi”, ma niewątpliwie rację.
Zatem wypada uznać, że Gąsiorowskiej łatwiej było postawić się SB niż jej starszym kolegom, w tym szczególnie Ochęduszce i Pappowi (już nie mówiąc o czasach wyrywania paznokci w kazamatach Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego). Było łatwiej, bo inna już była społeczna świadomość natury komunizmu. Było łatwiej, bo ludzie przestawali się już panicznie bać „smutnych panów”.
Ale i tak godzi się powiedzieć: „czapki z głów!”. Znamy bowiem przypadki ulegania zakusom Służby Bezpieczeństwa jeszcze po roku 1981[2]. Z pewnością rozmawiając hardo z SB, Gąsiorowska coś ryzykowała. Osoba mniej asertywna rozmawiałaby w sposób bardziej uległy, czym stworzyłaby porucznik Markowskiej jakieś nadzieje na udany werbunek.
Gąsiorowska prowadziła z Markowską rozmowę niejako na dystans: odpowiadała na jej pytania w taki sposób, że napomknięcie przez funkcjonariuszkę o nawiązaniu tajnej współpracy wręcz nie wchodziło w tej atmosferze w grę. Gąsiorowska nie pozostawiła Markowskiej choćby złudzeń, że jej zwerbowanie będzie możliwe. Wniosek Markowskiej, żeby dalej inwigilować „Bertę” w nadziei, że znajdzie się na nią w końcu jakiegoś „haka”, robi już tylko wrażenie urzędniczego pozorowania pracy. W gruncie rzeczy to ten stanowczy ton rozmowy ze strony Gąsiorowskiej 18 listopada 1986 r. zdecydował o niepowodzeniu całego przedsięwzięcia.
Ten ton był czymś symbolicznym i reprezentatywnym dla nastrojów dominujących wtedy w środowisku. Można powiedzieć: czysty ton.