Tadeusz Nowak - c.d.
Mimo że Nowak pełnił odpowiedzialną funkcję dyrektora administracji „Tygodnika Powszechnego”, jego faktyczny status w hierarchii uznania był w środowisku podrzędny. Skarżył się na to wielokrotnie Schillerowi – nie tylko na okoliczność wątłego rezonansu jego papieskich orderów, ale i w obliczu kwestii poważniejszych. Także w pamięci autora tej pracy zachował się taki obraz, gdy przez kilka miesięcy był poniekąd jego podwładnym[1]. Najkrócej mówiąc, Nowak nie był przez najważniejsze osoby w „Tygodniku” traktowany do końca serio. Schiller o tym wiedział, trochę się nad złym losem Nowaka użalał na spotkaniach, trochę koloryzował nieprzychylne opinie o nim osób z kręgu „Tygodnika”. A dystans Nowaka do redakcji się pogłębiał.
W latach 60. wyjazdy na Zachód były dobrem nader rzadkim. Łatwiej było wyjechać w grupie zorganizowanej i w środowisku „TP” takie wyjazdy inicjowano. Nowaka niekiedy pomijano na listach kandydatów na takie wyjazdy bądź też umieszczano na tych listach nisko – wtedy, przy limitowanej liczbie miejsc, bywał eliminowany. Schiller interesował się tymi sprawami po to, by wzmacniać u Nowaka poczucie niedocenienia przez „swoich”.
Nowak miał opinię przełożonego bardzo wymagającego, a nawet apodyktycznego. Co prawda jego bezpośrednia władza dotyczyła pracowników administracji – nie redaktorów. Ci jednak też za nim nie przepadali (a to właśnie ich opinia Nowaka bolała) głównie dlatego, że dyrektor starał się wymóc dyscyplinę budżetową pisma, a to zawsze jest działanie niepopularne. Do tego, jak sądzę, dochodziła tradycyjna polska, inteligencka pogarda dla ludzi, którzy „trzymają kasę”, szczególnie jeśli „trzymają ją” twardą ręką. Tak więc Schiller miał tu pole do popisu. Zanotował po spotkaniu 10 czerwca 1964 r.: „Chcę wytworzyć w t.w. pewną krytyczną postawę wobec zespołu <<TP>> –rozmawiałem z nim dość szeroko na temat jego pozycji w redakcji. Przytaczałem opinie, jakie pod jego adresem są formułowane (mimo dużych zasług dla redakcji), że jest skąpy (…), że chce wszystkim rządzić, że gotów traktować redakcję jak koszary itp. Dodałem przy tym, że byłem świadkiem rozmowy w dość wysokiej instytucji państwowej w której o t.w. bardzo pozytywnie mówiono jako o człowieku rzeczowym i rozumnym. (…) O red. <Tyg. Pow.>> wyraził się, że jeśli mają pretensje, niech go zwolnią, to za dwa miesiące przestaną istnieć. Był wyraźnie zdenerwowany tym, co mu o opiniach członków redakcji mówiłem. Antagonizm między t.w., a redakcją należy systematycznie na spotkaniach podniecać”. I Schiller się tego planu trzymał.
Miał też Tadeusz Nowak niespełnione ambicje pisarskie, a nadto – jak powiedzieliśmy za Józefem Schillerem – był czuły na odpowiednie docenienie jego zasług. To nas prowadzi do historii, skądinąd nieco groteskowej, ale dobrze ilustrującej problem Nowaka w środowisku „TP” – jego nieuleczony kompleks niższości.
Pod koniec 1963 r. Nowak zwrócił się do Schillera z prośbą, aby ten załatwił mu w cenzurze zezwolenie na druk jego wojennych wspomnień. Protekcja była potrzebna, bo cenzura miała zastrzeżenia do niewielkiego fragmentu w tekście, który wycięty wszelako pozbawiał cały tekst sensu. Schiller spełnił prośbę Nowaka. Po jakimś czasie, nawiązując do tej sprawy, spytał go o jego plany pisarskie i otrzymał odpowiedź, że na razie wspomnienia nie będą drukowane w miesięczniku „Znak”, ale autor myśli o wydaniu książki. „Życzyłem mu powodzenia w pracy literackiej” – zanotował Schiller na marginesie tej rozmowy. Jakoż powodzenie wkrótce nadeszło, choć w nieco przewrotnej formie.
Któregoś pięknego kwietniowego dnia 1964 r. w pomieszczeniach SIW Znak przy ul. Wiślnej 12 (które były siedzibą „Tygodnika Powszechnego”, Wydawnictwa Znak i administracji spółki) pojawiły się egzemplarze książki Tadeusza Nowaka o jego wojennych przewagach. Legenda środowiskowa głosi, że książka miała twardą okładkę (w tamtych czasach rzadkość), na okładce rzucał się w oczy rysunek wielkiej pozłacanej armaty (Nowak służył w artylerii), a sam tekst był typową grafomanią. Książka została wydana poza planem wydawniczym, nie miała więc stosownych zezwoleń (poza załatwioną przez Schillera zgodą cenzury). Na Wiślnej zawrzało: przeprowadzono wewnętrzne śledztwo, które szybko wykazało, że wydanie tej pozycji jest „samowolką” dyrektora, na Nowaka zaś posypały się gromy. Trudno się dziwić: tego rodzaju wykroczenie wobec obowiązujących rygorów wydawniczych mogło narazić Wydawnictwo Znak na poważne represje, być może włącznie z cofnięciem koncesji wydawniczej.
Interesujące światło na ten incydent rzuca donos tajnego współpracownika „Erskiego” (Wacława Dębskiego): „(…) Nowak napisał artykuł o swoim udziale w AK. Ze względu na słabe opracowanie stylistyczne nie przyjęła go <<Więź>> ani <<Znak>> do druku mimo, że został puszczony przez kontrolę prasy i otrzymał zgodę na druk[2]. Wówczas to [Zygmunt] Pawlus i [Franciszek] Blajda wydrukowali kilka egzemplarzy artykułu, dorobili ładne okładki i wręczyli Nowakowi, a równocześnie przekazali go komuś w redakcji. Wg [Ludwika] Kubika Pawlus i Blajda ośmieszyli przed redakcją Nowaka i równocześnie narazili go na kłopoty administracyjne. Rzecz wypadła tak jak gdyby Nowak chciał na siłę uchodzić za człowieka zasłużonego i mającego zdolności literackie. Kubik twierdzi, że Pawlus i Blajda zrobili to celowo. Znając słabostki Nowaka wiedzieli czym go sobie zjednają, a równoczesnie ośmieszą. Wg Kubika Pawlus i Przon [tak w oryginale – RG], którzy bardzo nadskakują Nowakowi <utopiliby go w łyżce wody>> aby zająć jego stanowisko”.
Zatem próba potwierdzenia cnót wojennych i talentu literackiego nie do końca się powiodła. Tadeusz Nowak próbował uzyskać potem analogiczne potwierdzenie na innym polu. Wacław Dębski donosił Schillerowi w sierpniu 1964 r.: „Wczoraj rozmawiałem z dyr. Nowakiem. Mówiliśmy o odznaczeniach z okazji 22 lipca. Podkreśliłem, że Stomma otrzymał odznaczenie, a dyrektora pominęli. Odpowiedział, że gdyby nie pochodził ze Lwowa i gdyby pracował w skarbowości, a nie w <<Tyg. Powsz.>> to też by dostał. Na moją uwagę, że ktoś z <<Tygodnika Powszechnego>> na miejscu[3] powinien dostać, że ktoś powinien wysunąć przedstawiciela <<TP>> do odznaczenia, Nowak odpowiedział, że miał wiele trudnych przeżyć i nie myślał o odznaczeniach, a w redakcji są same <<zakute głowy>>, które tylko myślą o tym jak by otrzymać więcej pieniędzy”.
Nie wiadomo, czy to komplementowanie Nowaka przez Dębskiego było inspirowane przez SB. Tak czy inaczej, Nowak miał poczucie, że należy mu się jakieś większe publiczne uznanie niż to, którego mu się udziela. W tym czasie, sądząc po informacji zawartej w aktach t.w. „Ares”, był już kawalerem orderu Virtuti Militari V klasy [4] i Srebrnego Krzyża Zasługi (wg Schillera odznaczenie to dostał za postawę zajętą w 1953 r. w sprawie „Tygodnika Powszechnego”).
Jak z powyższego widać, dla Nowaka liczył się sam fakt uhonorowania go jako osoby zasłużonej – można odnieść wrażenie, że nie robiło mu różnicy, kto – Kościół Święty czy władza ludowa – go honoruje.
W jego charakterystyce za lata 1965 – 1966 czytamy, że w roku 1966 Nowak uczestniczył w uroczystościach millenijnych w kilku miastach, „zasiadając w gronie biskupów. Z dużym zadowoleniem przyjął też w tym samym czasie zaproszenie do wzięcia udziału w uroczystościach państwowych z okazji Święta Odrodzenia – w Warszawie (na trybunie honorowej) przy czym jako byłego oficera zachwyciła [go] wprost defilada wojskowa”.
A zatem Nowak miał poczucie, że należy mu się coś więcej w owej zewnętrznej hierarchii prestiżu. Temu poczuciu dał wyraz w rozmowie z Schillerem przed świętami Bożego Narodzenia w 1966 r.: „T.w. wzruszony i podniecony rozmową [wcześniej Nowak przyjmował życzenia świąteczne od Schillera i mówił o swoim pojmowaniu sensu ich spotkań jako jego pracy na rzecz porozumienia państwa z Kościołem – RG] przeszedł do spraw osobistych. Wyraził się, że ma trochę pretensji do władz, a konkretnie do miejscowego kierownictwa straży pożarnej. Udziela się w tym kierownictwie od szeregu lat i latem br. została podjęta uchwała przez Zarząd z wnioskiem o odznaczenie dla niego. Rzecz została formalnie już załatwiona, ale ktoś z Warszawy zadzwonił i wysunięto inną kandydaturę do odznaczenia (…) T.w. nie chodzi o samo odznaczenie ma ich kilka i krzyż Virtuti Militari zapewnia mu dodatek do renty. Rzecz polega na tym, że odznaczenie kogoś z obozu przeciwnego za pracę społeczną byłoby zachętą dla innych do takiej pracy. Rezultat polityczny takiego odznaczenia byłby dobry. Stanowiłby świadectwo, że niezależnie od zajmowanego stanowiska ideowego przez obywatela, władze widzą jego pracę i umieją ją docenić”.
W lutym 1968 r. Schiller rozmawia na temat odznaczenia dla Nowaka w Wydziale Administracyjnym KW PZPR i udziela stosownych rekomendacji, w maju tegoż roku Nowak otrzymuje Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. T.w „Erski” dał znamienny komentarz do uhonorowania Nowaka: „Uroczystość dekoracji nadawana była przez telewizję. Nowak jest b. zadowolony. W redakcji na ten temat nikt go nawet nie zagadnął. Redaktorzy udają, że nic o tym fakcie nie wiedzą”.
Ciąg dalszy w następnym odcinku.
[1] Autor był stażystą w „Tygodniku Powszechnym” od września 1983, zaś Tadeusz Nowak przestał pracować w Społecznym Instytucie Wydawniczym „Znak” 1 maja 1984
[2] Nie jest jasne, co Dębski ma na myśli, bo jeśli ani „Znak”, ani „Więź” nie zaakceptowały artykułu, to nie posyłały go do cenzury. Jeśliby zaś Nowak rozpuszczał w środowisku informację, że załatwił sobie prywatnie zgodę cenzury, wyglądałoby to podejrzanie. Oczywiście nie mógł powiedzieć prawdy: że tę zgodę załatwił mu jego oficer prowadzący
[3] Stanisław Stomma mieszkał już wówczas w Warszawie, chociaż był formalnie posłem z Krakowa
[4] Nie udało mi się jednoznacznie ustalić, czy Nowak został odznaczony tym orderem przez władze II RP czy też przez komunistów po 1944, co radykalnie zmieniałoby postać rzeczy
Inne tematy w dziale Kultura