Roman.Graczyk Roman.Graczyk
344
BLOG

Rozdział czwarty: W sidłach - odcinek 47

Roman.Graczyk Roman.Graczyk Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Kazimierz Szwarcenberg-Czerny - cd. 

Kiedy „przejął go na kontakt” Józef Schiller, starał się ustawić pracę z nim tak, aby SB uzyskała z niej maksimum korzyści. Schiller zmierzał do tego, by wypłacać mu regularne, comiesięczne „honoraria” i tak też się w końcu stało. Nim do tego doszło, kilkakrotnie wypłacił mu pieniądze, gdy ten był w szczególnej życiowej potrzebie: gdy umarła mu żona, gdy sam zachorował, a także z okazji świąt czy imienin. W ten sposób wykazywał (co z tego, że nieszczerze?) zainteresowanie nim jako człowiekiem. Jakkolwiek dziwacznie by to nie brzmiało, biorąc pod uwagę agenturalny charakter ich związku, wydaje się, że Józef Schiller umiał wzbudzić u Szwarcenberg-Czernego przekonanie, że się o niego autentycznie troszczy. Kilkakrotnie w wypowiedziach byłego konsula w Pile pojawia się ten wątek. Np. na spotkaniu w okresie Bożego Narodzenia w 1960 r. Szwarcenberg-Czerny – jak zanotował Schiller – podkreślił, że ozłociłem mu jego srebrne gody małżeńskie, które obchodzi dnia 24.12.br. Bardzo mi dziękował za upominek, podkreślał swoje wzruszenie z naszego postępowania w stosunku do niego, przypominał odwiedziny w szpitalu, gdy był chory, itp”.

Doprawdy, niezbadane są potrzeby psychiczne ludzi, a analiza wielu podobnych sytuacji osób uwikłanych we współpracę z SB pokazuje ciągle to samo: gdy ktoś cierpiał na niedosyt uznania, było dla niego nie do pogardzenia także uznanie ze strony SB. Wyrazem uznania mogły być zwykłe – chciałoby się powiedzieć: ludzkie – odwiedziny w szpitalu. Mogło nim być także docenienie kompetencji tajnego współpracownika.

Józef Schiller umiał zastosować i jeden, i drugi sposób manipulacji. Projekt tego drugiego znajdziemy w charakterystyce t.w. „Kace” pióra Schillera z października 1961 r.: „W kontaktach z t w «Kace» należy wykorzystać przede wszystkim fakt, że jest on działaczem katolickim i traktować go właśnie jako działacza polityczno-społecznego reprezentującego ideę w gronie katolickim korzystną dla władz. Zadania należy formułować właśnie tak, aby mógł on rozwijać pewną działalność zgodną z naszymi intencjami, przy omawianiu zaś wyników jego wysiłków uzyskiwać informacje o środowisku w którym działa. T. w. «Kace» nie zgadza się bowiem na rolę normalnego źródła informacyjnego, co można zauważyć przy referowanych przez niego sprawach, kiedy to nie podaje skąd uzyskał określone dane. Jego szczerość jest również względem nas niepełna. Mówi nam o rozgrywkach w środowisku katolickim między poszczególnymi działaczami, omawia szczegółowo kierunki reprezentowane przez poszczególne grupy. Sprawy personalne traktuje b. ostrożnie i raczej unika podawania momentów, które mogłyby komuś zaszkodzić. Oczywiście należy z tego wyłączyć osoby do których ma osobiste pretensje – o tych mówi wszystko”.

Widać tu bardzo wyraźnie, że Kazimierz Szwarcenberg-Czerny aspirował do odgrywania roli wpływowego działacza katolickiego. Aspirował, ale nim nie był. Próbował z „Tygodnikiem” – nie wyszło. Próbował z grupą „Dziś i Jutro” (późniejszym PAX-em), z ChSS-em, w końcu z „Więzią” – nigdzie nie zagrzał długo miejsca, nigdzie nie uzyskał statusu osoby wpływowej. Szczególnie może bolało go niedocenienie przez „Tygodnik”. Nadto jego związek z tym środowiskiem był osobliwy. Niezaakceptowany przez pierwszy „Tygodnik” w 1953 r. wszedł do redakcji działającej w imieniu nowego dysponenta politycznego (notabene i tu nie czuł się doceniony, i po jakimś czasie sam odszedł z redakcji). Po Październiku, kiedy karta się odwróciła, obcował z „Tygodnikiem” już tylko towarzysko (głównie przez swojego znajomego z czasów PAX-owskich, Tadeusza Myślika). Teraz z psychologicznego punktu widzenia miał z „Tygodnikiem” dwukrotnie na pieńku: raz, dlatego że został odrzucony przed 1953 r., dwa, dlatego że po 1953 r. uczestniczył w „Tygodniku” odebranym ekipie Turowicza[1] i mógł sądzić, nie bez racji, że starzy właściciele „TP” po odzyskaniu swojej własności nie darzą go szczególną sympatią. Stąd zapewne jego nader zgryźliwe opinie o Turowiczu, Stommie czy Jacku Woźniakowskim.

Jeszcze w 1953 r. napisał charakterystyki liderów „Tygodnika”. Jerzy Turowicz to „człowiek bez ukończonych wyższych studiów. [...] Jako umysłowiec typ filozofa i doktrynera, pozbawiony zmysłu rzeczywistości i realizmu politycznego. Nie posiadający szerokich widnokręgów, typ charakterystyczny dla Krakowa intelektualisty humanisty, bardzo nawet wykształconego, ale o ograniczonym zasięgu horyzontu. Wszelkie dyskusje nie doprowadzają do żadnych rezultatów, wobec ekskluzywizmu umysłowego i tendencji do separowania się od wszystkiego, co w życiu nie pokrywa się z jego założeniami doktrynalnymi. Duża inteligencja”. Stomma: „Widnokręgi słabe, zarozumiałość duża, usiłowania odgrywania roli politycznej w charakterze «doktrynera obozu» spore”. Woźniakowski: „Mimo odgrywania w zespole «Tygodnika Powszechnego» jako sekretarz redakcji ważnej roli nie posiada on szerokich horyzontów i stanowi z wymienionymi wyżej trio nadające ton pismu”. Józefa Marię Święcickiego oceniał jako dobrze wykształconego dziwoląga, niemającego wpływu na linię pisma. Jedynie Zofia Starowieyska-Morstinowa pozytywnie wyróżniała się na tle pozostałych redaktorów pisma: Odbija ona w zespole «Tygodnika Powszechnego», ale nie ma żadnego wpływu na kierunek i sposób redagowania pisma [...]”. Po 1953 r. t.w. „Kace” nie zmienił tej miażdżącej oceny. Przeciwnie, używając tego samego schematu, stopniowo rozciągał te oceny na młodszych wchodzących do redakcji „Tygodnika”.

Schiller słusznie zanotował we wspomnianej charakterystyce, że antypatia do konkretnych ludzi otwiera mu usta. Był więc z tego dla SB jakiś pożytek na poziomie informacyjnym, ale na poziomie analitycznym pożytek był z pewnością – z tego właśnie powodu – ograniczony. Jednak ze względu na predyspozycje intelektualne i ambicje tego tajnego współpracownika Józef Schiller świadomie kierował go do pracy ambitniejszej, dającej mu większą satysfakcję, zgodnie z dewizą, że agent wyłącznie przymuszany do współpracy to z reguły kiepski agent.

Dalszy ciąg historii współpracy Kazimierza Szwarcenberg-Czernego z SB w następnym odcinku



[1] Po przejęciu „Tygodnika” przez środowisko „Dziś i Jutro” zachowano oryginalny tytuł, winietę i ciągłość numeracji

ostatnio także badaniem najnowszej historii Polski

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura