W 2005 r. zagłosowałem na Radka Sikorskiego ,który startował z list PIS do Senatu. Dzięki m.in. mnie dostał się do Parlamentu. Dalszy bieg wydarzeń był łaskawy dla politycznej kariery Sikorskiego: najpierw szefostwo w MON, niedługo potem MSZ. Nie chcę dywagować nad przyczynami niezwykłej politycznej elastyczności pana Radka (był przecież najpierw ważnym ogniwem PISowskiego rządu wyklętego przez SALON, by niedługo po tym przepotwarzyć się w najbliższego współpracownika premiera przez ów SALON uwielbianego). Na ten temat napisano już wiele, każdy okopał się przy swoim stanowisku, a niezdecydowanych jest niewielu. Ja się mocno zawiodłem na człowieku.
Wydarzenia ostatnich dni, a dotyczące sytuacji na Kaukazie , są znaczące. Sikorski jako szef MSZ powinien odegrać jedną z kluczowych ról. Ale niestety (na szczęście!) zastąpił go -w tym aspekcie - Lech Kaczyński. Przejął inicjatywę, zdołał zorganizować grupę szefów bliskich nam państw, która pod auspicjami prezydenta Busha jednoznacznie wsparła Gruzję. Akcja ta zebrała pozytywne noty wystawione przez większość liczących sie publicystów(czego dobitnym dla nas blogerów salonu24 przykładem są chociażby rozsądne teksty Sadurskiego czy Skalskiego). Sikorski pojechał ,co prawda z prezydentem do Tibillisi (miał pilnować by ten ostatni jakiegoś głupstwa nie zrobił), jednak jego obecność zamiast stanowić dowód o jednogłosie władz RP w sprawie konfliktu w Gruzji, stała się jednym z powodów dezawuujących Polskę tekstów rosyjskiej prasy, która z radością odnotowała krytykę słów Kaczyńskiego na wiecu w stolicy Gruzji przez polityków rządzącej PO. Tymczasem zachowanie Lecha Kaczyńskiego na Kaukazie, a także rozsądne wywiady udzielone tuż po tamtejszej wizycie pokazują nowe, lepsze oblicze Prezydenta (piszę o tym Łukasz Warzecha w dzisiejszym poście na salon24). To niewątpliwy sukces Prezydenta. Równorzędne działania rządu, który miał się skupić na sprawie wciągnięcia UE w zakończenie ekspansji rosyjskiej w Gruzji, stały się drugoplanowe, mniej efektywne, niemedialne. Można było odnieść wrażenie ,ze Tusk (a raczej jego departament PRu) nie bardzo wiedział cóż począć. Z jednej strony nie można było drażnić Rosji(czyli stwierdzić niewygodne fakty), co tak bezmyślnie zarzucano niegdyś ekipie braci Kaczyńskich, z drugiej zaś ta romantyczna natura Polaków, którzy masowo, spontanicznie wspierają malutkie państewka dławione przez kremlowską bestię. Wyszło, jak wyszło. Czy to nie kolejny powód, by niedawne słowa ministra W. Waszczykowskiego potraktować serio? Czy premiera Tuska bardziej interesuje własna popularność czy jednak interes ojczyzny? Dlaczego obecny szef MON, tak mocno doświadczony przecież przez radziecką(ale jakże bliską dzisiejszej rosyjskiej) politykę ekspansji(był świadkiem agresji sowieckiej na Afganistan), jest umiarkowany, stonowany wobec barbarzyństw Kremla w Gruzji?
Inne tematy w dziale Polityka