W poprzednim odcinku...
"Ciiii!!! Tatku czołgi idą!" - krzyknąłem słysząc rumor nad naszymi głowami.
"Raz kaczce śmierć!" - tatko z bagnetem w ręce podszedł do włazu i lekko uchylił klapę.
Nie wierzyliśmy wlasnym oczom. Ta szlachetna, zakrwawiona twarz, to był... bohaterski dziennikarz z telewizji! Zauważył nas.
"Ratujcie! Tam, za lasem! Kaczyści..." - zawołał chrapliwie i zemdlał.
Tatko wciągnął krwawiącego bohatera do schronu i zaraz gabką, co to kiedyś do Gazety Wyborczej była dodana - że niby suwenir - zmył mu krew z czoła.
"Dycha jeszcze" - uśmiechnął się tatko. Ale czasu na wzruszenia nie było. Ktoś zacząłł mocno stukać w schronowy właz.
"Kto tam?" - chytrze zapytał tatko i wskazując na dziennikarza, szeptem rzucił w moją stronę "Pod dywan go! Pod dywan!"
"Ja z gazowni, instalacje sprawdzam" - odpowiedział stłumiony głos.
"Ale my tu nawet kuchenki gazowej nie mamy" - zablefował tatko.
"W takim razie przychodzę z elektrowni" - przebiegle poinformował głos.
Otworzyłem klapę schronowego włazu. Do środka wtoczyli się kaczyści.
"Raus! Hande hoch! "Hande hoch" - ryczał na całe gardło kaczystowski żołdak o twarzy Brunnera ze "Stawki większej niż życie" mierzący w nasza stronę z kałasznikowa.
Za jego plecami zobaczyłem dowódcę kaczystów. Miał krótkie kacze nóżki i twarz podobną do kartofla. Jego czarny, hitlerowski mundur był wyraźnie niedopięty. W rękach trzymał służbowy pejcz z kaczystowskimi emblematami.
"Ty inteligencki polski szwajne! Muf! Muf gdzie jest żurnalist!" - kaczysta podszedł do tatki, po czym strzelił pejczem przed tatkowym nosem.
Poczułem, że zasycha mi w gardle...
(przerwa rekllamowa)