Godziemba Godziemba
532
BLOG

Ach ta alpaga (1)

Godziemba Godziemba Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 57

Hitem PRL-u była produkcja tanich win owocowych.


     W okresie PRL-u osławione rodzime wino owocowe nazywano  zazwyczaj alpaga i zostało uwiecznione w licznych piosenkach, np. „Autobiografii” Perfectu  - „Alpagi łyk i dyskusje po świt,/ niecierpliwy w nas ciskał się duch”.


     Mówiono o nim także bełt - grupa Kombi śpiewała: „Bełta parzący smak, oczu błysk, gniewu błysk”. Albo jabol  - zespół Big Cyc śpiewał: „Jacek i Agatka poznali się w szkole,/ ona była dobra z matmy, a on pił jabole”.


     Jedna z popularnych kapel rockowych nazwała się z angielska Acid Drinkers, a przecież „acid”, czyli po polsku „kwas” albo też „kwach”, to w slangu nic innego jak alpaga.


     Inni nazywali je „żur”, „patykiem pisane”, „czar pegeeru”, „czar sołtysa”, „jabcok”, „siara”, „wino marki wino” czy „wińsko”.


      Produkt ten wytwarzano najczęściej z jabłek, stąd kolor od słomkowego po niemal brunatny. Można było także spotkać alpagę wyprodukowano z innych owoców: truskawek, wiśni lub czereśni.


      Zawartość alkoholu bywała różna: od 8 do prawie 20 proc.  Za tow. Jaruzelskiego zmniejszono zawartość alkoholu w alpagach do 16-17 proc.


       Tanim winem owocowym napełniano szklane butelki koloru zielonego, brązowego bądź przezroczyste, kapslowano, a w latach 80. zatykano plastikowym korkiem. Odbijano go   wprawnym uderzeniem w dno butelki, ale tak, by jej przypadkiem nie zbić i stracić drogocennej zawartości.


       W alpagach gustowali przedstawiciele lumpenproletariatu, ale także młodzież późnolicealna i akademicka.


       Wedle Stefana Niesiołowskiego:  „Jeśli ktoś nie pił taniego wina, to dla mnie jest podejrzany. Bo albo był wychowany w jakimś obrzydliwym luksusie, albo nigdy nie był młody”.


       Wina owocowe zawdzięczały swój okropny smak oraz zapach, jak głosiła wieść gminna, dodawanej w procesie produkcji siarce, w rzeczywistości dwutlenku siarki, używanego powszechnie w przemyśle winiarskim. W alpadze było po prostu znacznie więcej niż w markowych winach. Ponadto jakość owoców, z których je produkowano była fatalna – wykorzystywano każde, nawet najbardziej zgniłe, zapleśniałe owoce.


       „Owoce w absolutnie dowolnym rodzaju trzymać – wspominała osoba pracująca przy ich produkcji -   w skrzynkach trzy dni przy dobrym słońcu, aż zaczną lekko gnić i obficie pokryją się owadami… Zawartość skrzynek wrzucić do prasy i jak najdokładniej wycisnąć, a otrzymany płyn przepuścić przez filtr. Nektar musi być klarowny. Na każdy litr dodać 1 gram pirosiarczynu potasu. Teraz trzeba nagrzać nektar do ok. 65 stopni i ostudzić. Gdy temperatura spadnie do ok. 45 stopni, wlać obliczoną ilość spirytusu, tak aby jego stężenie wynosiło np. 15 proc. W tym momencie powstaje wino. Jeszcze ciepłe wlewamy do butelek i kapslujemy”.


       Smak tego trunku był paskudny, więc często spożywano go też w okropnych miejscach -  w krzakach w parku, przy śmietniku, nad miejscową rzeczką lub pod mostem. Jedno z takich miejsc – pod mostem Łazienkowskim w Warszawie nazwano „przylądkiem Kennedy’ego”.


      Często jego konsumpcję poprzedzała tzw. zrzutka, polegająca na tym, że każdy z uczestników wykładał parę złotych.


      Alpagi zazwyczaj się nie piło, lecz się je „waliło”, „robiło”, „ćwiczyło”, „obalało”, „łoiło” „lub”, „zaprawiało”.


      Alpagę waliło się z gwinta albo z partytury, to znaczy prosto z butelki.


      Łojenie alpagi było liczone w grzdylach stanowiących mniej więcej taką samą miarę.


      Stan uzyskany po wypiciu nazywało się „byciem zaprawionym”, „nawaleniem” czy „uj...niem”. Można było dodać, że jest się uj...ym jak szpadel, a nawalonym jak stodoła lub jak messerschmitt.


      Piciu alpagi towarzyszył kac. Nawet Stefan Kisielewski przyznawał, iż   „zamroczenie i ból głowy bije tu wszelkie rekordy”.


       Jakkolwiek oficjalnie władza ludowa zwalczała pijaństwo - istniała nawet Stała Komisja Rady Ministrów ds. Walki z Alkoholizmem), to jednak lobby proalkoholowe z reguły brało gorę. Należały do niego przede wszystkim spółdzielnie Społem i Samopomoc Chłopska, dyrekcje państwowych gospodarstw rolnych, w których działały tzw. gorzelnie rolnicze (30% . PGR-ów było rentownych tylko dzięki produkcji spirytusu), zarządzający handlem hurtowym i detalicznym oraz ajenci sklepów.


      W efekcie mimo kolejnych ustaw antyalkoholowych produkcja tanich win rosła, a od początku lat 60. XX w. dzięki zaleceniu Ministerstwa Handlu Wewnętrznego alpagi były dostępne w sklepach „ogólnospożywczych, cukierniczych i owocowo-warzywnych”.


       A wszystko to na przekor ostrzeżeniom psychiatrów, że picie tanich win ma zgubne skutki zdrowotne i „jest dobrą zaprawą do picia wódki”.


      „W połowie lat 80. – pisał Kosiński – szacowano, że wydatki na alkohol przewyższały o 40 proc. wydatki na mięso, a o 60 proc. wydatki na ubranie. Innymi słowy, Polacy wydawali na alkohol pieniądze, których nie mogli przeznaczyć na inne cele z powodu „braku i niedoborów”. Alkohol okazywał się więc specyficznym bezpiecznikiem antyinflacyjnym”.



W latach 80. zaplanowanie budżetu PRL było niemożliwe bez uwzględnienia zysków z monopolu spirytusowego. W tym samym czasie propaganda nagłaśniała zaangażowanie administracji państwowej w zwalczanie pijaństwa”.


Niewątpliwie również wpływy ze sprzedaży alpagi odgrywały pewną rolę w rachubach PRL-owskich planistów.


CDN.

Godziemba
O mnie Godziemba

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura