Decyzje administracyjne i polityczne Donalda Tusk wydają się być normalne. Zwłaszcza gdy premier publicznie je uzasadnia, jak w przypadku przyjęcia dymisji szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego gen. Krzysztofa Bondaryka.
Służby specjalne podlegają reformom. Od tym dowiedziała się publiczność półgębkiem od premiera na jesieni ubiegłego roku. W jakim mają iść kierunku? Można się tylko domyślać. Wygląda na to, że nie będą podlegać premierowi, a ministrowi. A zatem szef ABW uzyskuje niższą rangę, jak dotychczas, bo można było go traktować na równi z ministrem.
Zmieniają się też cele służb. ABW miałaby się skupić na najważniejszych zagrożeniach dla kraju i terroryzmie, zrezygnować ze śledztw, które rozpraszały te służby, a także dublowały pracę innych agencji.
Do tego momentu wydaje się to jasne. I do tego momentu nie zgadzał się Bondaryk, który jak na polskie warunki stosunkowo długo piastował tę wrażliwą dla bezpieczeństwa kraju funkcję - 5 lat.
Bondaryk nie zgadzał się z kierunkiem reform służb - to wiemy od premiera, który podjął decyzję o dymisji po złożeniu dymisji przez samego zainteresowanego. Urzędnik premiera złożył dymisję na jego ręce, uprzednio powiadomił Kolegium ds. Służb Specjalnych, które wszak jest ciałem we władaniu premiera, a przy tym kolegium "wyraziło pozytywną opinię na temat projektów służb specjalnych na 2013 rok". Zatem tylko Bondaryk nie zgadzał się z Tuskiem, toteż złożenie dymisji jest logicznym następstwem.
Do tego momentu też wszystko się zgadza, ale już potem - nie. Bo przyjęta dymisja Bondaryka obowiązuje dopiero od 15 stycznia. A do dyspozycji Tuska pozostaje do lipca.
I tutaj mamy szkopuł prawno-formalny. Gdyż premier musi o złożeniu dymisji przez Bondaryka otrzymać opinię także od sejmowej speckomisji i od prezydenta RP. Np. gdyby nie było zgody na przyjęcie dymisji któregoś z tych ciał, a Bondaryk upierał się przy swojej rezygnacji, czy musiałby pełnić nadal funkcję szefa ABW?
Premier może zastosować się do opinii, albo nie. Tusk tego uniknął, pominął ten aspekt proceduralny, opinia speckomisji i prezydenta go nie obliguje, ale pokazuje zgrzyt w formach rządzenia.
Wszak premier mógł poczekać na opinie speckomisji i prezydenta, niezależnie jaka byłaby ich wymowa i podjąć to, co podjął - decyzję o dymisji. Chyba że premier bał się, iż Bondaryk może zmienić zdanie, a co gorsza w praniu mogłoby wyjść "wymuszenie" personalne.
Dymisja Bondaryka to złamanie miękkich procedur. Pospieszenie się z jej przyjęciem. Białe rękawiczki Tuska tym razem wyglądają na solidnie przybrudzone.
Inne tematy w dziale Polityka