Politycy szykują się do marszów za polskość, która potrzebuje wyrzutów nóg, a to prawej, a to lewej. Jak to w marszu, mieszają im się barwy. Biała z czerwoną, albo czerwona z białą. Dużo tych kolorów, o jeden za dużo. A w zasadzie o dwa. Wychodzi im zwykle to, czego my nie widzimy, bo patrzą albo w przeszłość, albo w przyszłość. Najczęściej tam, gdzie nic nie widać. Patrzą nie bezinteresownie.
Przypomina mi to pewną myśl W.H. Audena - który zresztą napisał genialny poemat o Polsce - lekko strawestuję ze wspaniałego tomu esejów "Ręka farbiarza": "Polska jest lustrem: kiedy staje przed lustrem osioł, nie należy się spodziewać, że ukaże się anioł". Polska zastąpiła mi w tym wypadku książkę.
Aniołowie i osły przygotowują się do marszów, a tymczasem inni deliberują, jak u Moniki Olejnik w "7. Dniu Tygodnia". Zastępując w studiu radiowym osła musisz wejść w jego skórę i nim się stajesz. Jan Żaryn, zasłużony historyk w kopaniu w archiwach IPN za szczegółami biograficznymi tych, których nie lubi, kopie następnie nimi w publicystyce historycznej, na łamach zasłużonych portali, w których lubią kopać, np. wPolityce.pl.
Monika Olejnik podsunęła Żarynowi lustro: po kiego 11. listopada kilka marszów. Kopidół historyczny zdobył się na refleksję, iż to działania PO doprowadziły do podziału i Polska się rozeszła w kilku marszach. Zareagował Ireneusz Krzemiński, który ocenił słowa tego, który tak lubi kopać w archiwach, a później kopać tych, których nie lubi: "Jeżeli będziemy mówili na temat idiotyzmu zarzutów o zdradę, o katastrofę smoleńską, w coś co się zamienia w jakiś zbrodniczy zabieg polityczny na świadomości społecznej, to o czym mamy mówić?"
Niestety, do programu Olejnik przyszedł polityk i nie musiał nikogo reprezentować, tylko siebie, Andrzej Jaworski. Poseł PiS powiedział, że nie będzie szedł w marszu z Krzemińskim, bo "to są takie momenty, w których chce się być z osobami, które mają podobne poglądy i podobne postawy". Jaworski jest jednobarwny, czyli bezbarwny.
Starał się atmosferę pogodzić Cezary Michalski, który przypomniał sobie rok 2005, gdy pracował w "Dzienniku" (wówczas zupełnie innym niż "Krytyka Polityczna", z którą dzisiaj współpracuje) i był kim innym, niż dzisiaj jest. Albo zamienił się w osła, a może anioła, teraz wykopał ze swej pamięci, iż "wojna PO i PiS rozpoczęła się w 2005 roku, kiedy Donald Tusk po przegranych wyborach wzmocnił język antypisowski".
Aniołowie i osły pójdą w marszach 11. listopada, podobni im będą komentować w mediach. Pomieszają im się jeszcze raz dwie barwy w głowach i w języku, jak to w marszu. A następnie powrócą do ulubionych zajęć: kopidołów.
Inne tematy w dziale Polityka