Polska w żadnym sensie nie przypomina Francji, za Paryżem cywilizacyjnie ciągniemy się, jak potargany, ubłocony welon. Prezydent François Hollande wprowadził śmiałe zmiany obyczajowe: zalegalizował małżeństwa homoseksualne, tzw. ustawa Taubiry znana jako "małżeństwa dla wszystkich" od nazwiska francuskiej minister sprawiedliwości. Geje mają prawo do posiadania dzieci poprzez adopcję i "wynajmowanie łona", czyli urodzenie przez matkę-surogatkę.
Kilka dni temu wprowadzona została ustawa ułatwiająca Francuzkom dostęp do aborcji, w praktyce kryminalizuje "przeszkadzanie w korzystaniu z prawa do aborcji". Francja ma w rządzie swojego Palikota, który szydzi z Najświętszego Sakramentu. Katolicy - podobnie - jak u nas protestują przeciw gender, które jest promowane przez ministra edukacji.
Większość Francuzów wyraża zgodę na te obyczajowe zmiany. Hollande jednak dramatycznie stracił popularność i to nie z powodów wyżej wzmiankowanych, ale buksującej gospodarki. PKB nie chce ruszyć do przodu z powodu nadmiernych obciążeń podatkowych, ale nie tylko. Hollande ogłosił pakiet posunięć, które mają rozruszać przedsiębiorczość, przemysł, co w narusza jego wizerunek socjalisty. Są one rewolucyjne w tym ostatnim sensie, bowiem ulgi podatkowe dla przedsiębiorców mają wynieść 30 mld euro, których zabraknie w budżecie. Zatem tych pieniędzy nie starczy dla rozlicznych programów społecznych.
Osłabiony Hollande został zmuszony do szukania poparcie społecznego. Jednym z najważniejszych posunięć była wizyta w Watykanie u Franciszka, aby elektorat nie wyciekał do skrajnej prawicy, reprezentowanej przez Front Narodowy Marine Le Pen. Wpadka Hollande z kochanką Julie Gayet i rozstanie się z dotychczasową partnerka życiową pierwszą damą Valerie Trierweiler niespecjalnie obeszła Francuzów, są zbyt tolerancyjni w obyczajach.
Ale Hollande udawał się do kochanki na skuterze włoskiej produkcji, to ich ubodło, iż nawet potajemnie nie promuje rodzimej gospodarki. A Francuzi nie są tolerancyjni do reform gospodarczych. Osłabiony Hollande mimo to jest zdecydowany reformować kraj w tej sferze, acz w odwrotnym kierunku niż socjalistyczny.
Polska jeszcze nie jest Francją i długo nią nie będzie. Wyobraźmy sobie, że Donald Tusk choć w części wprowadza obyczajową rewolucję. Śmiem twierdzić, że rozkołysane dzwony kościołów zmiotłyby go ze sceny politycznej. Minister Kozłowska-Rajewicz nieśmiało próbuje optować za gender, ale już Kluzik-Rostkowska się boi. Zdrojewski nie będzie Palikotem, gdyż co niedziela otwiera buzię, aby połknąć ciało Chrystusa.
O innych zmianach społecznych trzeba zapomnieć (małżeństwa gejów, zliberalizowanie prawa do aborcji). Wyobraźmy sobie inną rzecz, którą mógłby Tusk podkraść Hollande'owi, mianowicie wizytę w Watykanie u Franciszka. Wszak za nim nie uda się w podróż żaden o. Rydzyk i abp Michalik, ojciec dyrektor i szef Episkopatu są z zupełnie innej parafii niż Franciszek, mimo że obydwaj twierdzą, że "Franciszkiem walczy się z polskim Kościołem".
Hollande się nie bał, ruszył ateista do Watykanu. W polskim wypadku byłby to sposób, aby powstrzymać Kościół z panoszeniem się w sferach publicznych. Hollande szuka wsparcia konserwatywnego, Tusk mógłby poprzez Franciszka uzyskać zrzucenie gorsetu konserwatywnego.
To mógłby być pierwszy krok wstąpienia na ścieżkę francuską z przeciwnej strony. Nie namawiam Tuska do następnych kroków, np. romansu pozamałżeńskiego z Kopacz bądź Bieńkowską. Tabloidy by go rozniosły. Od czegoś trzeba jednak zacząć, aby dojść do kłopotów Francji, która jest lata cywilizacyjne przed nami. Aby wyruszyć w najdalszą drogę, trzeba zrobić pierwszy krok, jak pisał nieśmiertelny Lao-tsy.
Inne tematy w dziale Polityka