Czy ktoś jeszcze o nim pamięta, czy ktoś jeszcze zaprząta sobie umysł istnieniem ekscentryka z cygarem, niegdysiejszego salonowego lwa skazanego na niemą egzystencję w mysiej dziurze (a niechby i w pałacu)? A przecież naprawdę był kimś - dla III RP był tym samym, kim dla wczesnego PRL-u Aleksander Ford, kreator polskiej powojennej kinematografii, gorliwy propagandzista nowego reżimu, rozdający karty (czytaj: kasę) w filmowym światku. Podobnie Rywin kilkadziesiąt lat później, w innych realiach historycznych doskonale realizował się jako menadżer, organizujący finanse na produkcję filmów pokazujących nową Polskę w nowych czasach nowych mód i trendów; w końcu także jako dobry wujek zapewniający dostatni byt dla części środowiska filmowego w ciężkich czasach dzikiego kapitalizmu. Analogie można by ciągnąć dalej. Tak, jak Ford za swój gorliwy i ideowy udział w budowie socjalistycznego totalitaryzmu na kolejnym etapie został wypluty przez komunistyczny system, tak i III RP z powodów znanych tylko nielicznym od pewnego czas identycznie odpłaca Rywinowi za jego wszystkie niekwestionowane zasługi i bezlitośnie spycha go w niebyt, w niesławną dolinę nicości. Jakieś diabelsko przewrotne moce skazują niegdyś skazanego na sukces producenta filmowego na beznadziejny los podobny egzystencji sfrustrowanych szeregowych opozycjonistów z czasów PRL-u, tych skończonych frajerów, z którymi nie miał przecież nic wspólnego, a którym fanatyczne przywiązanie do wartości i zasad uniemożliwiło uznanie pokomunistycznej Polski za swoją i wykorzystanie niemałych możliwości, jakie stworzyła nowym elitom. I chociaż akurat on modelowo z tych możliwości skorzystał, w sumie efekt w obu przypadkach - jego i ich - tak samo żałosny: wegetacja bez blichtru, bez wpływów, bez przekonania o niemal nieograniczonych perspektywach, owszem ze stygmatem człowieka wzgardzonego i przegranego - bez szansy na powrót minionej świetności.
Niezależnie od tego, jak bardzo Lew Rywin jawi mi się postacią marną i niesympatyczną, z powodu jego obecnego życiowego położenia nie czuję satysfakcji. Nie tylko dlatego, że widok śmiertelnie zranionego, ryczącego lwa zawsze wzbudza mimowolny odruch współczucia i refleksję nad zmiennością losu. Chodzi jeszcze o coś innego. Boję się, że to nie koniec analogii z Aleksandrem Fordem. Zostało jeszcze parę ruchów do powtórzenia, łącznie z tym kończącym.
Przedziwna historia z aresztowaniem producenta pod nowymi zarzutami daje do myślenia. Jeszcze więcej do myślenia dało aresztowanie także jego syna. Nie, nie to, żebym próbę zlecenia i opłacenia trefnej dokumentacji medycznej uważał za nieprawdopodobną. Przeciwnie, jestem przekonany, że wspomniany proceder kwitł i nadal kwitnie w państwie kpiny z prawa. Zadziwiające jest wszakże to, że wpadka musiała przydarzyć się akurat Rywinowi, że akurat w jego sprawie organa ścigania wykazały się niezwykłą w polskich warunkach czujnością i skutecznością. Jak dla mnie, cała sprawa pachnie drugim, gnijącym dnem. Gołym okiem widać, że dla kogoś Rywin ciągle jeszcze jest problemem, a tym „kimś” niekoniecznie jest wymiar sprawiedliwości, raczej jakaś nieformalna, bardziej spersonalizowana struktura. Wygląda to tak, jakby ktoś chciał Rywina przestraszyć, jakby straszak kolejnego wyroku i więzienia, a być może dla wzmocnienia efektu także więzienia dla jego syna, miał coś na nim wymusić – i to za cenę ryzykownego dla wielu powrotu do niewyjaśnionych motywów afery sprzed lat. Krótka notka o Rywinie w Wikipedii uświadamia, z jak ciekawą postacią mamy do czynienia, z jak bogatą w specjalne wątki biografią. Wiedza, którą posiadł to przysłowiowa beczka z prochem. Jej niewłaściwe potraktowanie może być zagrożeniem dla wielu ludzi ze świecznika, dla wpływowych grup i całych środowisk. Dla niego samego, jeśli dysponuje zimną krwią pokerzysty i umiejętnościami sapera, może być gwarancją osobistego bezpieczeństwa, ale trudno nie odnieść wrażenia, że każdy rodzaj życiowej aktywności Rywina, nie wyłączając wędkowania, pozostanie stąpaniem po polu minowym.
Ale może być jeszcze inne wytłumaczenie aktualnych kłopotów znanego producenta z wymiarem sprawiedliwości, może być jeszcze gorzej. W krajowej publicystyce nagminną praktykę długotrwałego i prawnie nieuzasadnionego przetrzymywania w areszcie osób podejrzanych opisuje się terminem „areszt wydobywczy”. Zadziwiająca częstotliwość samobójstw i zgonów wśród przestępców osadzonych w polskich więzieniach, będących kluczowymi świadkami w dochodzeniach o szczególnym znaczeniu, uprawnia do ukucia przez analogię terminu „odsiadka pogrzebawcza”. Jej przykrym, choć przez niektórych wielce pożądanym, skutkiem jest pogrzeb odsiadującego wyrok kryminalisty i w konsekwencji ostateczne pogrzebanie szans na wydobycie od niego być może decydujących dla wyjaśnienia sprawy zeznań.
Czy Lwu Rywinowi grozi odsiadka pogrzebawcza? Czy może się zdarzyć, iż pod wpływem długotrwałego stresu i więziennej depresji będzie kolejny osadzonym, który popełni samobójstwo? Jeśli rzeczywiście znów trafi do więzienia, jest wielce prawdopodobne, że ludzie, którzy na honorze zjedli zęby, zrobią wszystko, by zachował się godnie i wybrał honorowe wyjście - jedyne możliwe?
Inne tematy w dziale Polityka