obywatel cohen obywatel cohen
49
BLOG

WIWISEKCJA WYKSZTAŁCIUCHA. BEZ ZNIECZULENIA

obywatel cohen obywatel cohen Polityka Obserwuj notkę 1

Wykształciuch? Czy coś takiego w ogóle istnieje? Oto jest pytanie. Jeżeli istnieje to nie w słownikach, nie w encyklopediach. A zatem jeszcze jedna postać z polskiej mitologii, coś jak tradycyjny polski antysemita, czy odwieczny Żyd-tułacz. Czy aby na pewno. Andrzej Wajda istnieje naprawdę - nie tylko w encyklopediach. Istnieje tak realnie, że, jak mało kto inny zaważył na polskiej mitologii. Jeśli myślę o Powstaniu Warszawskim, widzę obrazy z "Kanału", jeśli słyszę o chłopcach z AK, przed oczami mam Maćka-Zbyszka, a "szkołę polską" natychmiast kojarzę z Komedą i Polańskim w "Niewinnych czarodziejach". Jeśli zdarzy mi się myśleć o Andrzeju Wajdzie, to nie mam wątpliwości, że wykształciuch istnieje, pan Andrzej doskonale ucieleśnia ten mit. Przy okazji, jest bezapelacyjnie wielkim artystą, jest najwybitniejszym polskim reżyserem, jedynym rzeczywiście światowego formatu. Nie znam innego reżysera, mającego w swoim dorobku tak wiele filmowych arcydzieł: "Kanał", "Popiół i diament", "Niewinni czarodzieje", "Wszystko na sprzedaż", "Brzezina", "Wesele", Ziemia obiecana", "Panny z Wilka". Daj Boże zdrowie, czapki z głów.

A tu wykształciuch? Cóż za niezręczna okoliczność. Czy to w ogóle do pogodzenia i co z tym zrobić? Czy tak można, czy da się z tym żyć? No cóż, przyjmijmy na chwilę , że jednak się da i brnijmy dalej. Oczywiście, nie powinniśmy się oszukiwać i wmawiać sobie, że "wykształciuch" to brzmi dumnie - to na pewno nie jest komplement. Cóż zatem mam, przy całym szacunku, do zarzucenia panu Andrzejowi? "Popiół i diament" oglądany może już po dziesięciokroć, zawsze w napięciu i z tym samym dreszczem - z podziwem dla wspaniałych scen i metaforycznych obrazów, dla niezapomnianych, wiecznie młodych i wiecznie żywych aktorów - czarno-biały niezmiennie lśniący klejnot. Czy całkiem bez skazy? Dzieło tak wyjątkowo sugestywne, że niemal niezauważenie i bezkarnie urągające klasycznej zasadzie jedności piękna i prawdy.

Pięknie opowiedziana i pokazana całkowicie i z premedytacją zakłamana historia. Rzecz jasna, Wajda posłużył się tu kłamstwem wykreowanym przez autora powieści, na której oparł scenariusz swojego filmu, lecz w niczym go to nie usprawiedliwa. Przeciwnie, zważywszy na pewne okoliczności jego odpowiedzialność za historyczne fałszerstwo ciąży jeszcze bardziej i trudniej je rozgrzeszyć. Andrzejewski pisał swoją powieść tuż po wojnie, opublikował ja w roku 1948 i choć nie sposób podejrzewać go o naiwną afirmację Polski Ludowej jako spełnionego marzenia polskich patriotów, z drugiej strony w czasach przed ostatecznym triumfem stalinizmu teoretycznie mógł nie przeczuwać, jak haniebnej sprawie oddaje swój talent i nazwisko. Wajda dziesięć lat później miał 32 lata i był już dojrzałym człowiekiem po przejściach. Nie mógł nie wiedzieć, jakim kosztem i jakimi metodami budowano w Polsce komunistyczną utopię. A jednak, jak gdyby nigdy nic, powielił skompromitowany w historycznym międzyczasie stan świadomości pisarza z roku 1948. I jeszcze jeden zarzut, zdaje się, że nawet cięższego kalibru. Wajda w naturalny sposób, w przeciwieństwie do Andrzejewskiego, należąc do pokolenia Maćka Chełmickiego, znał z autopsji prawdziwą sytuację, dylematy, sposób myślenia i odczuwania swoich rówieśników w czasie wojny i bezpośrednio po jej zakończeniu. Jeżeli wyparł się tej wiedzy, z jakiś powodów świadomie ją wypaczył, to oznaczałoby, że sprzeniewierzył się swojemu pokoleniu. Ciężki zarzut.

No dobrze, czas zająć się sprawą najważniejszą, czas wypreparować i opisać klamstwo, na którym Wajda w ślad za Andrzejewskim zbudował swoją opowieść o końcu wielkiej wojny w pewnym prowincjonalnym mieście gdzieś w Polsce. Chodzi o fałszywą i zakłamaną konstrukcję dwóch protagonistów akcji filmu, komunistycznego aparatczyka, tow. Szczuki i młodego akowca Maćka Chełmickiego. Uzasadnione wątpliwości wzbudza już sama wielce wymowna relacja między obu bohaterami: Chełmicki - kat, Szczuka - ofiara. Bardzo naciągana relacja, zważywszy, że Szczuka reprezentuje totalitarny reżim, dysponujący w wojennych warunkach wszechpotężnym aparatem represji, natomiast Maciek - prześladowane i zdziesiątkowane podziemie, owszem zbrojne, ale w zestawieniu z militarną potęgą Sowietów i ich krajowych popleczników to przecież zastęp harcerzy uzbrojonych w procę, świadomych swojej słabości i bezsiły. Zarówno akcja filmu jak i psychologia obu postaci podporządko wane zostały schematowi symbolicznego polowania akowskiego myśliwego na bezbronnego partyjnego funkcjonariusza. Towarzysz Szczuka mimo pełnego wsparcia struktur nowego państwa z jego służbami bezpieczeństwa, mimo maszerujących ulicami miasta oddziałów wojska, dzięki którym jego partia zdobyła władzę, ba mimo poparcia ze strony prostych robotników, domagających się ostatecznej rozprawy z ludźmi z lasu, skazany jest na ciągłe poczucie zagrożenia i ostatecznie na skrytobójczą, niezasłużoną śmierć. Wystarczy przypomnieć scenę, gdy samotnie kuśtyka po hotelowym pokoju i niczym zaszczuty szczur nasłuchuje każdego odgłosu, podejrzewając za ścianą obecność zabójcy. Tymczasem problemem Maćka nie jest bynajmniej strach o życie, niepewność, czy poczucie wyobcowania w świecie tak różnym od jego patriotycznych ideałów, tylko moralne rozterki króla życia i śmierci, zmęczonego swoim statusem i fatalizmem, zmuszającym go do walki bez końca, coraz częściej wbrew jego przekonaniom. Jego powieściowa i filmowa śmierć to nie wynik nagonki, skierowanej przeciw niemu brutalnej akcji, czy nie daj Boże, egzekucji, a splot przypadkowych, trochę niejasnych okoliczności, a kto wie, może świadoma ucieczka bohatera od ciężaru odpowiedzialności.

Uprawnione jest więc pytanie, czy taka konstrukcja, polegająca na całkowitym odwróceniu rzeczywistych ról obu protagonistów, to tylko dopuszczalny zabieg artystyczny, czy może już cyniczne kłamstwo podejrzanie współbrzmiące z orkiestrą ówczesnej propagandy? A jeżeli kłamstwo, to czym motywowane? W 1958, w roku powstania filmu, Andrzej Wajda osiągnął życiowy sukces i wspiął się na artystyczne wyżyny. Żył i tworzył w kraju, w którym po krótkim i płytkim oddechu wolności zaborcza monopartia odzyskała pełnię wpływów, w tym także w tzw. polityce kulturalnej. A Wajda tak naprawdę dopiero zaczynał, miał jeszcze tyle przed sobą - tyle pomysłów do realizacji, tyle ważnych filmów do zrobienia. Pewnie nie było wyboru, życie jest sztuką kompromisu. Kto powiedział, że kompromis to to samo, co kompromitacja?

Wielki człowiek z małą skazą?

 

 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka