I nie chodzi mi bynajmniej o brak ich zainteresowania opinią Polaków na tak błahe tematy, jak odpowiedzialność rządu Tuska za smoleńską tragedię, ocena przekazania śledztwa w tej sprawie stronie rosyjskiej, czy w końcu zamach, jako możliwą przyczynę katastrofy. Zresztą nietrudno sobie dośpiewać usprawiedliwienie, gdyby ktoś kiedyś postawił instytutom badawczym podobny zarzut – nie badamy rozkładu opinii w tych sprawach, bo nie zlecają nam tego media, a że krajowe media z premedytacją i bez reszty oddawały się do niedawna spekulacjom, czy Bronisław Komorowski wygra już w pierwszej turze, nie dziwota, że o pierdołach nikt już nie myślał. Ostatecznie ciemnemu ludowi dano przecież satysfakcję publikując wyniki badań, mówiące o pozytywnej ocenie prezydentury śp. Lecha Kaczyńskiego przez 75 % respondentów i to powinno wystarczyć.
Chodzi mi jednak o coś innego. Idzie o pewien drobiazg metodologiczny, który, wydawałoby się, byłby najprostszą i najbardziej oczywistą odpowiedzią na sygnalizowany po I turze wyborów przez biura badawcze problem z niechęcią do udzielania odpowiedzi na sondażowe zapytania. Dla badawczej rzetelności i rynkowej wiarygodności należałoby obok informacji o wielkości próby i sposobie komunikowania się z respondentami podawać procent odmów wzięcia udziału w danym sondażu. Zaopatrzeni w tę wiedzę z łatwością moglibyśmy wyrobić sobie pogląd co do reprezentatywności badanych a potem publikowanych preferencji. Walor poznawczy takiej ze wszech miar pożądanej praktyki byłby trudny do przecenienia, w istocie byłyby to dwa sondaże w jednym - jeden dający obraz podziału opinii na zadany temat i równocześnie drugi obrazujący stopień społecznej nieufności dla przeprowadzającej go instytucji. Czy krajowe sondażownie mogłyby zdobyć się na przyjęcie tego prostego i jakże pożytecznego dla obywateli rozwiązania? Wymagałoby to od nich odwagi i rzetelności, których nigdy nie wykazały w ponad dwudziestoletniej obecności w polskim życiu publicznym. Odpowiedź wydaje się więc łatwa do przewidzenia.
A mogłoby być tak pięknie. Oczyma wyobraźni widzę studio TVN24, gdzie bystry pan redaktor pyta trzech specjalistów od dzielenia włosa na czworo z napuszoną miną i uniwersyteckim autorytetem, czy 50-cioprocentowa skala odmów udziału w omawianym sondażu to tylko przejaw dezaprobaty ankietowanych dla biura przeprowadzającego dane badanie, czy może jednak ogólnej tendencji do pogardzania wytworami sprostytuowanego sektora sondażowego. Ech, marzenie…
Inne tematy w dziale Polityka