Andrzej Horubała (tutaj, tutaj), współtwórca m. in. „Systemu 09”, opublikował niedawno swoją kolejną powieść,„Przesilenie”. Na stronie„Teologii Politycznej" można przeczytać jej pierwszy rozdział. W najbliższy poniedziałek, w Krakowie, odbędzie się spotkanie z autorem, w roli dyskutantów wystąpią o. Krzysztof Mądel SJ, Maciej Piotr Prus (pisarz, właściciel Klubu „Piękny Pies”) i niżej podpisany.
Ponieważ jestem dopiero w trakcie lektury „Przesilenia”, chciałbym kilka słów o „Umoczonych”, książce, którą autor opublikował w 2004 roku. Przyznam bez bicia, że rzecz przeczytałem bodaj jesienią 2008 roku i jakoś nie bardzo miałem odwagę zagadnąć o nią Horubałę w czasie kręcenia materiału do „Systemu 09”. Głupio mi było powiedzieć: „niezłą książkę napisałeś, racja, wszyscy są umoczeni”. Jest to konstatacja niezbyt wyrafinowana, a przedstawienie jej komuś, kto zna opisywany świat znacznie lepiej (i jest o dobrych kilkanaście lat bogatszy w doświadczenia życiowe) byłoby idiotyzmem...
„Umoczeni” to powieść z kluczem politycznym, „obraz przygotowań do kampanii prezydenckiej w środowisku polityków związanych z obozem solidarnościowym. Horubała pokazuje ich w chwili, kiedy pamiętając wciąż o wysokich ideałach, dochodzą do uznania gorzkiej prawdy, że w polityce jednak najważniejsza jest skuteczność” (z recenzji). „Oczywista oczywistość”, by zacytować klasyka praktyki politycznej. Ale autorowi udaje się coś więcej: ukazanie ludzkiego, intymnego, smutnego wymiaru tej prawdy w życiu pokolenia, które pierwsze życiowe szlify zdobywało jeszcze w latach 80-tych, w opozycji. Zderzenie sukcesu materialnego, środowiskowego, politycznego z poczuciem wypalenia i niespełnienia, z odczuciem, że coś poszło po drodze nie tak i ta Polska, którą śnili jeszcze przed upadkiem „komuny” nie powstała. A to, co jest, jest przykrym kompromisem między ich niegdysiejszymi wyobrażeniami (zresztą już wtedy podszytymi cynizmem i cwaniactwem) a po-okrągłostołowym porządkiem.
Nie ma sensu opowiadać fabuły, warto zwrócić uwagę, że Horubała, w moim widzeniu „pampers” i autor związany z tym pokoleniem posolidarnościowych prawicowców, dziś już ponad 50-cio letnich, jedzie ostro po bandzie. Tu nie ma „przebacz” wobec swoich, opis to niemal wiwisekcja i nawet jeśli nie są to myśli autora (temat na osobną dyskusję), to przecież widzenie tych ludzi, których literackie sylwetki budzą dość jasne skojarzenia z rzeczywistymi postaciami z naszego życia publicznego, nie pozostawia złudzeń co do krytycznego dystansu wobec bohaterów tej nie-bajki.
A ten dystans jest momentami jak bolesne szyderstwo, gdy jeden z bohaterów wspomina, jak to „owego czasu”, za lat młodości górnej i chmurnej śnił swój opozycyjny sen, w którym porównywał się do żołnierzy Powstania Warszawskiego, do tych, co gnili w ubeckich katowniach, choć najgorsze, co go właściwie mogło spotkać pod koniec „komuny” to pałowanie i 48 godzin. Ten dystans to życiowe rozczarowanie kapłana parafii w Wilanowie, który powiada o Prymasie Glempie: „[Ks.] Paweł (...) gdy dochodził do rozmów o Świątyni [Opatrzności], nie wytrzymywał i wylewał z siebie żal i niechęć graniczącą z nienawiścią. Kościół skarlały, Kościół zapierający się własnej wielkości, Kościół krętaczy i kunktatorów – oto obraz, jaki nieodmiennie przynosił ze sobą Glemp”.
I te rozrzucone po książce obrazy Polaków, pasujące i do „Polactwa” Ziemkiewicza i do „Eseju o duszy polskiej” prof. Legutki, przecież nie lewackich krytyk polskości; Polaków nie tak heroicznych, jak się widzą, nie tak niezłomnych, jak o sobie myślą, nie tak heroicznie walczących z komuną, jak chcieliby pamiętać; obrazy społeczeństwa, którym ci podstarzali, post-opozycyjni politycy trochę się brzydzą, bo znają je od podszewki. Obrazy ludzie, którzy nawet własne miejsce w historii muszą mitologizować dla potrzeb interesów i miejsca w układzie politycznym... Dla nich, wychowanych trochę pod późno-opozycyjnym kloszem, tuczonych kasą z zagranicznych fundacji, „niska Polska” jest zaskoczeniem. Pojawia się u Horubały liberał z elity, który przypomina sobie początek lat 90-tych, gdy przypadkiem znalazł się wśród handlujących na bazarach facetów, stojących przy szczękach i łóżkach polowych i poczuł obrzydzenie tymi ludźmi-mrówkami, zaczynem klasy średniej; obrzydzenie pomieszane z zaskoczeniem.
Tylko że ta książka nie jest pisana z nienawiścią, jej wyrazistość w szyderstwie tonuje obraz człowieczeństwa tych ludzi, budowany przez ich wyrzuty sumienia, ich cielesność (oj, seksu tu sporo), zmęczenie, smutek. To są mężczyźni, którzy odarci ze światła telewizyjnych kamer, nieupudrowani na potrzeby audycji i spotkań wyborczych przeżywają własny strach i niedoskonałość jak każdy. I jest tu pochwała zwykłości, gdy ks. Paweł wspomina Msze celebrowane przez księdza Jerzego i rozczarowany ich banalnością, "prostactwem", dowiaduje się od starego księdza, że człowiek, którego widziałby na miejscu Popiełuszki, płomienny kaznodzieja, niestety podpisał 13 grudnia lojalkę...
Tu dodam, że interesujący efekt daje „równoczesna” lektura „Umoczonych” i głośnego niegdyś felietonu politycznego pióra profesora Łagowskiego, „List otwarty do Trzydziestolatków”. Gdy Horubała pisał swą powieść adresaci "Listu..." mieli już około czterdziestu lat. Dziś są pięćdziesięciolatkami. Znamy ich z gazet, Internetu, telewizji. Na naszych oczach robią politykę. Historię. Przybywa im zmarszczek i gorzkich doświadczeń. I coraz dalej są od tamtego brzegu, na którym byli nieumoczeni...
Data spotkania Klubu Debaty Politycznej, poświęconego nowej książce Horubały: 15 marca 2010 r., termin: 18:00 - 20:00, miejsce: Chimera, ul. św. Anny 3, Kraków
A na deser piosenka faceta, który jednak później uwierzył politykom. W imię (rządów) Miłości...;-)
Krzysztof Wołodźko
Utwórz swoją wizytówkę
Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty.
Wyją syreny, wyją co rano,
grożą pięściami rude kominy,
w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną,
noc jest przelaną kroplą jodyny,
niechaj ta kropla dzień nasz upalny
czarnym - po brzegi - gniewem napełni -
staną warsztaty, staną przędzalnie,
śmierć się wysnuje z motków bawełny...
Troska iskrą w sercu się tli,
wiele w sercu ognia i krwi -
dymem czarnym musi się snuć
pieśń, nim iskrą padnie na Łódź.
Z ognia i ze krwi robi się złoto,
w kasach pękatych skaczą papiery,
warczą warsztaty prędką robotą,
tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery,
im - tylko radość z naszej niedoli,
nam - na ulicach końskie kopyta -
chmura gradowa ciągnie powoli,
stanie w piorunach Rzeczpospolita.
Ciąży sercu wola i moc,
rozpal iskrę, ciśnij ją w noc,
powiew gniewny wciągnij do płuc -
jutro inna zbudzi się Łódź.
Iskra przyniesie wieść ze stolicy,
staną warsztaty manufaktury,
ptaki czerwone fruną do góry!
Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi
drogę, co dzisiaj taka już bliska?
Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi,
gniewną, wydartą z gardła konfiskat.
Władysław Broniewski, "Łódź"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka