We wtorek uczestniczyłem w krakowskiej dyskusji z Markiem Jurkiem, której kanwą była promocja ostatniego numer „Christianitas”. Nie obyło się bez gorących pytań politycznych, związanych choćby z relacją środowiska polityczna Marka Jurka do Prawa i Sprawiedliwości. Niebawem cała debata (organizowana przez KDP Wojtka Kolarskiego i Klub Wtorkowy) będzie dostępna w Sieci.
Niebawem Triduum Paschalne, Wielkanoc. To chyba dobry czas, by zadumać się chwilę nad czymś więcej, niż doraźność medialna. Bo choć tak absorbująca, jest zwykle tym, co można porównać z cieniami platońskiej jaskini, czy może ze swoistą mgłą, nazywaną potocznie rzeczywistością, mgłą zbudowaną z prawd, półprawd, w dobrej czy złej wierze tworzonych przeinaczeń i zwykłych kłamstw – tego wszystkiego jesteśmy świadkami na co dzień.
Nie jestem heroldem, ani żołnierzem „cywilizacji chrześcijańskiej”, ani „wartości chrześcijańskich”. Nie specjalizuję się w ich obronie, ani negowaniu. Uznaję raczej, że wszystko, co interesujące w chrześcijaństwie, czy wprost w katolicyzmie, to tajemnica Boga i człowieka, tajemnica Jezusa Chrystusa, o którym Credomówi: „umęczon pod Ponckim Piłatem, ukrzyżowan, umarł i pogrzebion. I zmartwychwstał dnia trzeciego jak oznajmia Pismo”. I to co ważne w świecie (post)chrześcijańskim, wciąż wiąże się z Jego osobą, Jego tajemnicą. Jego nauczanie, Jego życie, Jego krzyż, wiara w Jego zmartwychwstanie, prawda Jego istnienia i prawda o Jego istnieniu pośród ludzi jest wciąż, jedynie i zobowiązująco, treścią i rdzeniem chrześcijaństwa. Bez Chrystusa chrześcijaństwo staje się ideologią, albo dość kiepską polityką, czyli niczym szczególnym właściwie, niczym niezastąpionym, niczym fundamentalnym, niczym treściwym. Bez Chrystusa chrześcijanie nie tylko nie znaleźliby pustego grobu po Zmartwychwstaniu: nie znaleźliby niczego. A właściwie, najwłaściwiej: nie byłoby ich, choć dziś można czasem odnieść wrażenie, patrząc na polską religijność, że świetnie dają sobie bez niego radę, mając bogów cudzych przed nim. Bogów rytuałów, obrządków, albo „katolicyzmu otwartego”, albo „pokolenia JP 2”, itd., itp.
Chrystus przez wieki, także dziś, fascynował wierzących i niewierzących. O ile w przypadku tych pierwszych jest to pewną oczywistością, czy czasem wręcz banałem, o tyle szacunek czy fascynacja Jego postacią wśród niewierzących ma w sobie coś intrygującego, i zwykle pokazuje na jakąś pierwotną tęsknotę za dobrem, a równocześnie niemożność – w swojej wolności czy zniewoleniu – sięgnięcia dalej, wejścia w tajemnicę, przyjęcia Wcielenia czy Zmartwychwstania jako faktów historycznych i duchowych zarazem. Jest zatem „Chrystus niewierzących” Chrystusem widzianym „jakby w zwierciadle, niejasno”, jakby niewierzący sami w sobie stanowili przypowieść o trudzie wiary, jej nieoczywistości, czy niebanalności właśnie.
Zastanawiam się czasem, jaki z wierzących pożytek dla niewierzącego świata? W Polsce – można czasem odnieść wrażenie – między formalnie albo treściwie wierzącymi a niewierzącymi (praktykującymi i niepraktykującymi) trwa pewien spór i jedni w drugich budzą nierzadko irytację. Od zaborczego klerykalizmu po zjadliwy antyklerykalizm – postaw jest całe mnóstwo. Dla jednych Polska jest nazbyt katolicka, dla drugich Kościoła w życiu publicznym, społecznym jest zbyt mało. Ale tu nie chcę wchodzić w te spory.
Interesuje mnie – w przeddzień Wielkanocy – owa tajemnica poszukiwania prawdy i zgody na ponoszenie dla niej ofiary, najwyższej ofiary, jaka wpisana jest w samą istotę chrześcijaństwa. Poszukiwanie prawdy, szacunek wobec niej, rezygnacja z siebie i własnych przekonań ze względu na jej treść i wagę, odpowiedzialność wobec prawdy, Prawdy, którą dla wierzących jest Jezus Chrystus. A zatem, jeśli nawet nie męczeństwo, to non-konformizm, sceptycyzm wobec świata, jego wielkich i małych iluzji, jego wielkich i małych namiętności i wojen. Myślę, że właśnie szukania prawdy i wierności wobec niej, w zgodzie z własnym sumieniem mogą wciąż uczyć się niewierzący od wielu chrześcijan, od tych chrześcijan, dla których Bóg jest wciąż ważniejszy od Cesarza (niezależnie od tego jak cesarz ma na imię), dla których Chrystus jest ważniejszy od kaznodziejów, a Prawda kosztuje coś więcej niż dźwiganie pluszowego krzyża; którzy odróżniają Eschatologię od narodowych historiozofii albo własnej pychy umysłu, jak bywa to udziałem niektórych ex-kapłanów. I z pewnością są tacy chrześcijanie, katolicy, nazywa się ich świętymi, choć nie zawsze oficjalnie zostają kanonizowani. To ci, którzy naśladują Chrystusa, który sam był Prawdą i który przez Wcielenie stał się sługą Prawdy.
Prawda chrześcijaństwa jest piękna, jest zbawienna nawet dla tych, którzy stoją na zewnątrz Kościoła. A wielu stoi wobec niego na zewnątrz nie ze złej woli, nie ze względu na namiętności, ale ze względu na sumienie, na brak świadectwa i świadków Chrystusa, ze względu na ciężar zła, jakiego doświadczyli, ze względu na tajemnicę która jest tajemnicą ich i Boga. Czasem też ze względu na ignorancję i formalizm pozornie katolickich społeczności. Różnie jest z wiarą i różnie bywa z niewiarą. Ale ostatecznie, tak przynajmniej sądzę, można stanąć twarzą w twarz z Jezusem Chrystusem: jedni spotykają go w Niedzielę Palmową, inni w Wielki Czwartek, inni na Męce, inni w czas Zmartwychwstania. Jeszcze inni w drodze do Emaus. Czasem takie spotkanie trwa latami i nigdy nie wiadomo, gdzie się zaczęło i dokąd zaprowadzi. To jeszcze jedna tajemnica, która dzieje się w sercu człowieka.
A zatem niebawem Wielkanoc. Ze żłobu w zapadłej mieścinie na odległej prowincji dumnego swoją siłą i mocą Imperium ku Apokalipsie: „Jam Alfa i Omega, Pierwszy i Ostatni, Początek i Koniec”. A gdy dziś „świat w bezduszną obrasta dojrzałość” w każdym kościele, pięknym czy brzydkim, pośród wielkiej metropolii i na plugawych rogatkach świata wciąż zapalają w imię Chrystusa ten ogień, ogień paschalnej świecy.
Radosnych Świąt Zmartwychwstania Pańskiego
Krzysztof Wołodźko
Utwórz swoją wizytówkę
Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty.
Wyją syreny, wyją co rano,
grożą pięściami rude kominy,
w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną,
noc jest przelaną kroplą jodyny,
niechaj ta kropla dzień nasz upalny
czarnym - po brzegi - gniewem napełni -
staną warsztaty, staną przędzalnie,
śmierć się wysnuje z motków bawełny...
Troska iskrą w sercu się tli,
wiele w sercu ognia i krwi -
dymem czarnym musi się snuć
pieśń, nim iskrą padnie na Łódź.
Z ognia i ze krwi robi się złoto,
w kasach pękatych skaczą papiery,
warczą warsztaty prędką robotą,
tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery,
im - tylko radość z naszej niedoli,
nam - na ulicach końskie kopyta -
chmura gradowa ciągnie powoli,
stanie w piorunach Rzeczpospolita.
Ciąży sercu wola i moc,
rozpal iskrę, ciśnij ją w noc,
powiew gniewny wciągnij do płuc -
jutro inna zbudzi się Łódź.
Iskra przyniesie wieść ze stolicy,
staną warsztaty manufaktury,
ptaki czerwone fruną do góry!
Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi
drogę, co dzisiaj taka już bliska?
Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi,
gniewną, wydartą z gardła konfiskat.
Władysław Broniewski, "Łódź"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura