Polska Prezydencja jest zupełnie nieistotna. Jako kraj sprawujący przewodnictwo nie mamy żadnych narzędzi, żeby realizować swoje cele polityczne i zwiększyć polskie znaczenie w UE: przedstawiam drugi z wywiadów, powstałych na kanwie spotkań w ramach Forum Młodych Liderów. Tym razem rozmawiam z Marcinem Kędzierskim, absolwentem stosunków międzynarodowych Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, asystentem w Katedrze Studiów Europejskich UEK.
UE jest instytucją która wielu jej obecnym krytykom w niczym nie przypomina projektu "Ojców założycieli". Jak Ty zapatrujesz się na tą kwestię?
Marcin Kędzierski: „Ojcowie założyciele”. Brzmi trochę jak osadnicy w Stanach Zjednoczonych...;-) A na poważnie – Robert Schuman rozpoczynając proces integracji europejskiej bardzo mocno czerpał z tradycji chrześcijańskiej. W jednej ze swoich książek, „Dla Europy”, Schuman pisał nawet, że demokracja albo będzie chrześcijańska, albo nie będzie jej wcale. Ne był jednak naiwny i wiedział, że same idee nie są w stanie uratować pokoju dla Europy. Trzeba pamiętać, że Deklaracja Schumana powstała zaledwie pięć lat po strasznej wojnie i wszyscy potrafili sobie bez trudu wyobrazić, czym jest wojna (dla naszego pokolenia wojna jest pojęciem science-fiction, stąd zresztą tak mocna reakcja po słowach ministra Rostowskiego w Parlamencie Europejskim). Dlatego też idee zostały bardzo silnie umocowane w założeniach Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, która miała poddać kontroli przemysły zbrojeniowe Francji i Niemiec.
Ważną inspiracją Ojców Europy – wspomnianego Schumana, Konrada Adenauera i Alcide de Gasperiego, była społeczna nauka Kościoła Rzymskokatolickiego. Z niej czerpali idee solidarności i subsydiarności, które miały stać się podstawą jednoczącej się Europy. I znowu – same idee nie gwarantują sukcesu, dlatego we Wspólnotach wprowadzono zasadę tzw. degresywnej proporcjonalności przy podziale głosów pomiędzy poszczególne państwa członkowskie. Mechanizm ten miał zmniejszać różnice siły głosu pomiędzy poszczególnymi państwami – duże traciły, małe zyskiwały. Wszystko w imię solidarności. Zapisy Traktatu Lizbońskiego i system głosowania w Radzie Ministrów, oparte o tzw. zasadę podwójnej większości, wyraźnie odchodzą od pierwotnej idei solidarności. Unia przestaje być Wspólnotą, a zaczyna być niemiecko-francuskim tandemem, który dzieli swoje strefy wpływów (Francja na południu, a Niemcy na wschodzie).
Z podobnym problemem mamy do czynienia w przypadku subsydiarności – orzecznictwo Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości coraz częściej idzie w poprzek tej zasady i narzuca rozwiązania odgórne. Widać więc wyraźnie, że Europa nie jest już chrześcijańska. Ale negocjując z takimi państwami jak Turcja, czy w przyszłości Bośnia i Hercegowina, nie da się uciec od pytania o rolę wartości w procesie integracji. Dlatego może warto zacząć mówić o Europie postsekularnej. Widzimy coraz wyraźniej, zwłaszcza w ostatnich miesiącach kryzysu, że prawdziwa polityka przenoszona jest z instytucji demokratycznych do takich podmiotów jak Europejski Bank Centralny, gdzie decyzje nie są podejmowane w demokratycznym głosowaniu, w którym uczestniczą wszystkie państwa. Tempo zmian wymusza przyśpieszenie procesu decyzyjnego, z którym klasyczne instytucje demokratyczne nie dają już sobie rady. Stąd wydaje się, że zaczynamy wkraczać w jakąś fazę postdemokratyczną – Chiny są tutaj najlepszym przykładem. Nowe zjawiska w procesie integracji europejskiej będą przedmiotem kolejnej teki „Pressji”, poświęconej właśnie Europie.
Co uważasz za największe słabości, co za siłę współczesnych struktur unijnych?
M.K.: Po części odpowiedziałem już na to w poprzednim pytaniu. Problemem jest z jednej strony odejście od zasad subsydiarności i solidarności, a z drugiej paraliż decyzyjny. Silną stroną jest przenoszenie kompetencji do organów takich jak EBC czy też nowe instytucje regulacyjne w zakresie sektora bankowego czy ubezpieczeniowego – pytanie tylko, czy jesteśmy zadowoleni z takiego obrotu sprawy. Pogodzenie z jednej strony wartości demokratycznych, a z drugiej efektywności działania, jest obecnie moim zdaniem największym wyzwaniem dla Unii. Musimy zacząć myśleć nową, wielowartościową logiką. Stare pojęcia nie obejmują już rzeczywistości, z jaką stykamy się np. w obliczy globalnego kryzysu. W proces decyzyjny zaangażowanych jest zbyt wielu partnerów, którzy wykraczają poza ramy systemu – choć postrzegamy rolę silnych państw takich jak Francja czy Niemcy, to jednak rządy tych krajów zdeterminowane są przez ogromne instytucje finansowe, których znaczenia dla europejskiej polityki w dobie kryzysu nie sposób nie docenić.
Czy polska prezydencja, wedle Twojej opinii, wzmocni nasze znaczenie w UE, czy jest raczej czymś nieistotnym z punktu widzenia faktycznie rozgrywanych interesów przez pierwszoplanowe państwa unijne?
M.K.: Polska Prezydencja ze wskazanych wcześniej powodów jest zupełnie nieistotna. Jako kraj sprawujący przewodnictwo nie mamy żadnych narzędzi, żeby realizować swoje cele polityczne i zwiększyć polskie znaczenie w UE. Rząd tak wybrał cele prezydencji, aby były one zupełnie niemierzalne, i stąd niepoddające się ocenie. Moim zdaniem Polska mogła poddać pod dyskusję wyzwania, które płyną dla UE ze strony procesów globalizacyjnych, i mocniej zaangażować się budowę nowego, nieformalnego ładu instytucjonalnego. Bo choć sprawujemy prezydencję, realna władza w UE nam się oddala. Obawiam się jednak, że politycznie takie postawienie sprawy przed wyborami mogłoby być politycznym samobójstwem. Łatwiej mówić o skądinąd ważnym partnerstwie wschodnim niż o nowych wyzwaniach dla Europy, których tak naprawdę nikt jeszcze do końca nie rozumie. Tej opowieści nie da się sprzedać w 30 sekund...;-)
Forum Młodych Liderów zgromadziło także uczestników z państw wciąż aspirujących do Unii, czy jednak w obecnej sytuacji istnieją realne szanse na rozszerzenie tego bytu geopolitycznego?
M.K.:Dyplomatycznie można odpowiedź: to bardzo dobre pytanie.;-) Moim zdaniem dalsze rozszerzenie, poza oczywiście Chorwacją i Islandią, nie jest na razie możliwe. Na pewno nie w tej formule co dotychczas. Unia 27 krajów jest niesterowalna, Unia 29 krajów będzie niesterowalna jeszcze bardziej. Nikt nie powie tego wprost, ale ład instytucjonalny, zapisany w Traktatach, nie jest gotowy na przyjęcie większej liczby członków. Wydaje się, że UE będzie szła w kierunku Europy dwóch, trzech, czterech prędkości, a współpraca będzie dobrowolna i kształtowała się będzie różnie, w zależności od płaszczyzny. UE zaczyna się stawać trudno do opisania hybrydą, a stąd nie ma mowy o wdrażaniu rozwiązań dla wszystkich – po prostu „one size doesn’t fit all”. Nie potrafię sobie wyobrazić większej Europy bez tzw. opcji „opt-out”.
Jakie jest miejsce Klubu Jagiellońskiego, który reprezentujesz, w debacie na temat Unii, miejsca Polski w jej strukturach. Stawiacie sobie w tej materii jakiekolwiek cele?
M.K.: Wspomniałem już o następnej tece „Pressji”, która będzie mówić o wyzwaniach dla Europy postsekularnej i postdemokratycznej [najbliższa poświęcona będzie lewicy – K.W.]. Oczywiście można zarzucić nam intelektualny lans, ale moim zdaniem stoimy naprawdę w obliczu ogromnych zmian, których nie jesteśmy jeszcze w stanie ogarnąć. Jakie jest więc miejsce Klubu? Myśleć, myśleć, i jeszcze raz myśleć, by postawić właściwe pytania i szukać odpowiedzi, które w jakiś sposób będą się z tymi pytaniami mierzyć. Bez pogłębionego rozumienia procesów integracyjnych Polska pozostanie na etapie euroentuzjazmu pochodzącego z początku lat 90. ubiegłego wieku.Paradoksalnie, może właśnie te zmiany będą powrotem do idei Schumana – znajdźmy tak jak on narzędzia, które pozwolą nam zrealizować wartości, na których nam zależy. Taplanie się w błotku hasła „Integracja jest wartością samą w sobie”, prezentowanego przez dużą część polskiego establishmentu, niczego nam nie da. Celem Klubu jest wyjście z tego bagienka.
Dziękuję za rozmowę.
Tarnów-Kraków, 23-25 września 2011 r.
Marcin Kędzierski – absolwent stosunków międzynarodowych Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, asystent w Katedrze Studiów Europejskich UEK; od 2009 roku członek Zarządu Klubu Jagiellońskiego.
Krzysztof Wołodźko
Utwórz swoją wizytówkę
Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty.
Wyją syreny, wyją co rano,
grożą pięściami rude kominy,
w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną,
noc jest przelaną kroplą jodyny,
niechaj ta kropla dzień nasz upalny
czarnym - po brzegi - gniewem napełni -
staną warsztaty, staną przędzalnie,
śmierć się wysnuje z motków bawełny...
Troska iskrą w sercu się tli,
wiele w sercu ognia i krwi -
dymem czarnym musi się snuć
pieśń, nim iskrą padnie na Łódź.
Z ognia i ze krwi robi się złoto,
w kasach pękatych skaczą papiery,
warczą warsztaty prędką robotą,
tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery,
im - tylko radość z naszej niedoli,
nam - na ulicach końskie kopyta -
chmura gradowa ciągnie powoli,
stanie w piorunach Rzeczpospolita.
Ciąży sercu wola i moc,
rozpal iskrę, ciśnij ją w noc,
powiew gniewny wciągnij do płuc -
jutro inna zbudzi się Łódź.
Iskra przyniesie wieść ze stolicy,
staną warsztaty manufaktury,
ptaki czerwone fruną do góry!
Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi
drogę, co dzisiaj taka już bliska?
Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi,
gniewną, wydartą z gardła konfiskat.
Władysław Broniewski, "Łódź"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka