„Śmierć frajerom” krzyczeli nasi liberałowie od początku transformacji. No to w końcu śmierć frajerom...
Koszty życia rosną, pensje stoją w miejscu, czyli – względem idących w górę cen – maleją. Oczywiście, to nie jest reguła, komuś musi być lepiej.
Zupka chińska kosztowała nie tak dawno około złotówki. Teraz złoty sześćdziesiąt pięć. Butla gazu w Krakowie: do niedawna 56 złotych, teraz 63. Chleb w górę. Wydać dziś stówę w sklepie – i to na jedną osobę – robiąc zwykłe zakupy – jak w pysk strzelił. Choć to wszystko subiektywne jest bardzo, wiem. Bo ktoś zapyta zaraz, co znaczy zwykłe, czy aby najtaniej i w jakim sklepie, miejscu w Polsce i przy jakich zarobkach.
No ale powiedzmy, że moje subiektywne wrażenia przekładają się na odczucia innych. Przyjaciel, który ma trójkę dzieci (żona, owszem, pracuje) powiada mi, że z pensji już mu nie wystarcza. A pensję ma niby całkiem solidną. Ale kredyt do tego spłaca. Nie wygląda jednak na faceta, który ma zamiar iść się wieszać. Bo to znów jest bardzo subiektywne, co kogo u(nie)szczęśliwia.
W Polsce zdaje się mówienie Marksem podpada pod jakiś nieszczęsny, prawicowy paragraf, ale nic mi do tego, dla jakich przyczyn prawica, pobożna lub bezbożna, lubi się ośmieszać. Osobiście bardzo lubię myśleć o świecie w kategoriach bazy, bo to świetnie robi na poczucie humoru. Owszem, przede wszystkim na poczucie groteski i sarkazm.
Koszta życia rosną. Nie wiem, czy tanieją lokomotywy. Musiałbym popytać polskich nowobogackich, może akurat w tym sezonie kupują sobie lokomotywy, gdy ich żony zwyczajowo dokarmiają głodne dzieci. Ale z pewnością, jak donosi fachowa prasa, wzrasta popyt na luksusowe auta. Bo kryzys to takie coś, że ubożenie ogółu dobrze robi luksusowi nielicznych. Oczywiście, póki tych nielicznych nie zacznie ktoś wywlekać z pałacyków, inteligentnych biurowców i innych miejsc, gdzie się znoją, dwoją i troją, by ich skrócić o „bezcenny kapitel ciała”, że zacytuję klasyka. Zresztą, pal diabli kapitel, dziś się liczy kapitał. Zatem, póki co nie skracają jednak o bezcenny kapitał ciała, głowę, porządek panuje nad Wisłą.
Oczywiście, skracanie o głowę jest niehigieniczne i nieetyczne. Higienicznie i etycznie jest w białych rękawiczkach i pro lege artis wyciskać społeczeństwa. W końcu miliony poniewieranych ludzi to tylko statystyka, a nie żadna tam zbrodnia. Skoro mogł Stalin, mogą i neoliberłowie.
Raz po raz dziwimy się w gronie znajomych, że Polacy się nie buntują. Już niemal cała Europa się buntuje, a w ojczyźnie najwyżej zabójstwa, samobójstwa, albo samospalenia. „Śmierć frajerom” krzyczeli nasi liberałowie od początku transformacji. No to w końcu śmierć frajerom... Co prawda dziś także konserwatywni liberałowie przebąkują coraz śmielej o „dobru wspólnym” (polecam wywiad z red. Ziemkiewiczem w ostatniej „FRONDZIE”), ale żeby to dobro wspólne ze świata marzeń przeszło w rzeczywistość, to długa droga. Zresztą, trzeba by ich jeszcze poprosić o doprecyzowanie. Hitler też coś tam gadał o socjalizmie. Ale zostawmy liberałów i Hitlera, tym się zajmuje pan Korwin-Mikke: jesteśmy społeczeństwem wsobnym, społeczeństwem aspołecznym, więc też umierać będziemy osobno. Co najwyżej okryci pięknym kirem narodowych hipostaz.
Społeczeństwo, Polska, publicystyka. W znanym dowcipie syn przychodzi do ojca i mówi: - Tato, jestem gejem. Ojciec pyta: - Masz luksusowy samochód? - Nie. - Spędzasz wakacje w najdroższych apartamentach na egzotycznych wyspach? - Nie. - Twój facet jest prominentnym ministrem, albo magnatem finansowym? - Nie. - To ty zwykłym pedałem, nie gejem jesteś. Dowcip ten mówi m. in. o tym, że tylko luksusowa prostytutka może się cieszyć poważaniem. No i powinna mieć dobrą praca.
Dziękuje Tomaszowi Rowińskiemu za ostatni numer FRONDY.
A ja chcę być pedałem. Bo istnieje, dzięki nam wszystkim, trzeci, zapomniany naród.
Krzysztof Wołodźko
Utwórz swoją wizytówkę
Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty.
Wyją syreny, wyją co rano,
grożą pięściami rude kominy,
w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną,
noc jest przelaną kroplą jodyny,
niechaj ta kropla dzień nasz upalny
czarnym - po brzegi - gniewem napełni -
staną warsztaty, staną przędzalnie,
śmierć się wysnuje z motków bawełny...
Troska iskrą w sercu się tli,
wiele w sercu ognia i krwi -
dymem czarnym musi się snuć
pieśń, nim iskrą padnie na Łódź.
Z ognia i ze krwi robi się złoto,
w kasach pękatych skaczą papiery,
warczą warsztaty prędką robotą,
tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery,
im - tylko radość z naszej niedoli,
nam - na ulicach końskie kopyta -
chmura gradowa ciągnie powoli,
stanie w piorunach Rzeczpospolita.
Ciąży sercu wola i moc,
rozpal iskrę, ciśnij ją w noc,
powiew gniewny wciągnij do płuc -
jutro inna zbudzi się Łódź.
Iskra przyniesie wieść ze stolicy,
staną warsztaty manufaktury,
ptaki czerwone fruną do góry!
Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi
drogę, co dzisiaj taka już bliska?
Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi,
gniewną, wydartą z gardła konfiskat.
Władysław Broniewski, "Łódź"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka