Kościół w Polsce jest w sytuacji worka treningowego: a to przyłożą mu z tej, a to z tamtej strony. Zawsze też znajdą się łatwi do przewidzenia obrońcy, jak "dwaj słóceni gestapowcy" z piosenki Jacka Kleffa.
Kleyff napisał kiedyś bardzo ładną i jak się okazuje wciąż aktualną piosenkę (gdy uwzględnić kontekst) piosenkę o
śmierci Brunona Schulza.
Sytuacja z workiem treningowym powtórzyła się przy okazji sprawy ks. Natanka, a obecnie ks. Bonieckiego (bo tylko ktoś ślepy lub cyniczny może uważać, że sprawa zamyka się tylko na osobach kapłanów). Z której strony pójdą ataki na księży i gdzie znajdą się ich ewentualni obrońcy, można obstawiać w ciemno. Jest to rodzaj rozrywki medialnej, z tym że dorośli bawią się zwykle znacznie okrutniej i głupiej niż dzieci. Dla samego Kościoła pożytku z tego niewiele, więcej szkody, dla zainteresowanych „obrońców” i „skłóconych gestapowców” (to nawiązanie do Kleyffa) – jeszcze jedna okazja do publicystycznej rozrywki i zarobku, tudzież pokazania się w mediach. Tu zresztą łatwo poznać, kto ma jakie intencje. Nie każdego stać na głos, w którym idzie po prostu o dobro Kościoła (tu warto odnotować tekst red. Pawła Milcarka
„Ks. Natanek wyrósł na obrońcę osieroconej sprawy”).
Myślę, że jeśli komuś zależy na dobru Kościoła, to odpuści sobie wylewanie jadu, pomstowanie na Episkopat, albo obronę w zaparte swoich „ulubieńców”. Bo pożytku z tego nie ma. Jest za to satysfakcja tych, którym bardzo zależy na jak najsłabszej kondycji Kościoła w Polsce, albo postrzegają go jedynie w roli jakiegoś szacownego zabytku, czy „protezy polskości”, albo (nie) lubią go, gdy jest „otwarty” i „liberalny”. A Kościół nie był i nie jest ani jednym, ani drugim. Ani nie jest do lubienia, gdy jest „fajny”. I co najważniejsze: ani ks. Natanek, ani ks. Boniecki sakramentu kapłaństwa nie otrzymali od swoich klakierów ani zajadłych przeciwników, ani od medialnych autorytetów salonu, ani prawicowych publicystów, ani od blogerów. Chyba, że zwycięża już u nas podskórnie logika "My jesteśmy Kościołem", gdy wierni stają się po prostu recenzentami i sędziami swoich kapłanów.
Zabawa w kopanie księdza może komuś przynosić satysfakcję i poprawiać samopoczucie. Moralne wzburzenie (patrz Krystyna Janda) pewnie też. Ale – ostatecznie – zostaje po tym tylko czczość i niesmak. I kolejny głos w kakafonii antyklerykalnego, czy wprost antykościelnego jazgotu.
Dwóch skłóconych gestapowców żyło w centrum Drohobycza,
pierwszy miał swojego Loewa, drugi miał swojego Schulza.
Loew prowadził w mieście zakład i dentystą się nazywał,
nocą burdel był tam, w którym pierwszy gestapowiec bywał.
Za to Bruno Schulz malował i potrafił wieść dyskusje,
miał go drugi gestapowiec, ot stosunki międzyludzkie.
W noce złe, w noce złe udostępniał władzom Loew dziewczyny swe.
W morzu łez, w morzu łez Bruno Schulz Petrarkę streszczał dla SS.
To był wstęp dotyczył życia, które zawsze jakoś leci
i pozwala nie dostrzegać zmierzchu, schyłku, klęski, śmierci.
To był wstęp dotyczył życia, które zawsze jakoś leci
i pozwala nie dostrzegać zmierzchu, schyłku, klęski, śmierci.
Szła wiadomość od Truskawca, że się ponoć coś zaczęło
a w pobliskim Drohobyczu póki co grodzili getto.
I niebawem znów się trochę posprzeczali dwaj tajniacy
no i drugi, ten od Schulza, zarżnął Loewa w ramach pracy.
Kiedy pierwszy się dowiedział, że zabili Loewa jemu
wnet dogonił w mieście Schulza i zastrzelił go drugiemu.
I na bruk, i na bruk z resztek złudzeń się otrząsnął Bruno Schulz.
Hałas ten, w teatrze gong, jakaś czerń i ojca wzrok i może koń...
No i już, no i już jak w balecie najlepszym na świecie tańczy Schulz...
Dawne czasy, dawny teatr, dawna strata,
w czasie wojny każdy dźwiga własny ciężar.
W końcu sztuka jest ważniejsza niż biografia.
Zbieg przypadków? Ale jednak...
Jeśli Twój dobrodziej ma jakiegoś wroga
i mu zniszczy ulubieńca
wiedz, że nadszedł czas by zacząć się pakować
i nowego szukać miejsca.
Jak Bruno Schulz za tamtych lat,
jak Bruno Schulz, choćby nawet miał by to być tylko tamten świat,
wciąż w drodze być, z walizką żyć...
Strzeżmy się zatem fałszywych dobrodziejów. Bo w takich zabawach tylko oni są zwycięzcami.
Krzysztof Wołodźko
Utwórz swoją wizytówkę
Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty.
Wyją syreny, wyją co rano,
grożą pięściami rude kominy,
w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną,
noc jest przelaną kroplą jodyny,
niechaj ta kropla dzień nasz upalny
czarnym - po brzegi - gniewem napełni -
staną warsztaty, staną przędzalnie,
śmierć się wysnuje z motków bawełny...
Troska iskrą w sercu się tli,
wiele w sercu ognia i krwi -
dymem czarnym musi się snuć
pieśń, nim iskrą padnie na Łódź.
Z ognia i ze krwi robi się złoto,
w kasach pękatych skaczą papiery,
warczą warsztaty prędką robotą,
tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery,
im - tylko radość z naszej niedoli,
nam - na ulicach końskie kopyta -
chmura gradowa ciągnie powoli,
stanie w piorunach Rzeczpospolita.
Ciąży sercu wola i moc,
rozpal iskrę, ciśnij ją w noc,
powiew gniewny wciągnij do płuc -
jutro inna zbudzi się Łódź.
Iskra przyniesie wieść ze stolicy,
staną warsztaty manufaktury,
ptaki czerwone fruną do góry!
Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi
drogę, co dzisiaj taka już bliska?
Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi,
gniewną, wydartą z gardła konfiskat.
Władysław Broniewski, "Łódź"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka