„Wyrwane strony”, Józef Czapski, krótki tekst o Cziczerinie. Jeszcze jeden znak pogmatwanych losów rosyjskich i polskich. Kilka cytatów:
„Cziczerin, wieloletni komisarz spraw zagranicznych Lenina, był moim krewnym i spędził w 1905 roku kilka miesięcy u mojej babki w Krakowie. I to chyba nie pierwszy raz. Jedyną osobą, którą poza moją babką chciał widywać, był Profesor Zdziechowski. Myślę, że łączyło ich jedynie apokaliptyczne przeczucie bliskiej przyszłości. Pamiętam, że w rozdzierającym liście do Zdziechowskiego pisał, że Rosja będzie zniszczona, że sama siebie zniszczy. (...)
„Gorący patriota rosyjski w 1905 roku – świadczy o tym list do Zdziechowskiego – potem internacjonalista socjalistyczny, aż wreszcie komunista (bolszewik) – minister spraw zagranicznych i przyjaciel Lenina. To Cziczerin właśnie, w zastępstwie Trockiego, podpisał traktat brzeski (ni mir, ni wajna – jak ten traktat nazwano). A kiedy wracał z Brześcia (…) na stopniach jego auta przejeżdżającego przez Psków stali dwaj oficerowie niemieccy z pistoletami, bo cała ulica krzyczała: »swołocz, swołocz«.
Kiedy Cziczerin był w Polsce (…) jako poliglota natychmiast zaczął się uczyć polskiego i roznamiętnił się do polskiej poezji. »Poeci polscy – pisał do Mariana Zdziechowskiego – są dla mnie prawdziwym objawieniem (…). Cytaty ze Słowackiego i Krasińskiego są przecudowne (eto do biezumia czudno), ten gigantyczny Schwung, ta moc nieskończoności, melancholia i radość zarazem, nieporównane bogactwo barw, niepodobna zestawić ich z suchutkim Sheleyem, pedantycznym, jak wszyscy angielscy esteci«. (…) A kiedy wysłaliśmy pierwszego ambasadora do Związku Sowieckiego, Cziczerin – minister spraw zagranicznych wydał obiad na cześć nowo przybyłego ambasadora i zaczął mu podczas obiadu deklamować Słowackiego. Biedny ambasador nawet nie wiedział, czyje to były wiersze.
Tego samego Cziczerina spotkał wiele lat później nasz serdeczny przyjaciel Weissburg-Cybulski (…). Jako namiętny komunista wyjechał do Charkowa, gdzie go Rosjanie postawili na czele wielkiej fabryki. Opowiadał nam, że widział przez okno ludzi dosłownie umierających z głodu w chwili, gdy na łamach »Izwiestii« i »Prawdy« pokazywano szczęśliwe twarze zdrowych i świetnych robotników. Niedługo potem, po strasznych torturach w Moskwie, został zesłany do obozu, ale Stalin, po pakcie Ribbentrop-Mołotow, łaskawie oddał go w prezencie Hitlerowi. Weissberg trafił wprost do krakowskiego getta, z którego później uratowała go jego przyszła żona – Polka. Po wojnie napisał napisał bardzo głośną książkę Hexensabbat [„Wielka czystka”, Instytut Literacki, Paryż 1967 – Conso]”.
Jak relacjonuje Czapski, w Moskwie Weissburg-Cybulski natknął się na Cziczerina: wynędzniałego, w łachmanach. – Dlaczego Pan nie zgłosi się do jednego z domu starców dla dygnitarzy sowieckich? – zapytał ex-prominenta. – Niczewo nie choczu imiet` obszczewo s etoj swołoczju – odpowiedział Cziczerin.
„Co ma wspólnego patriota z 1905 roku, potężny komisarz sowiecki i przyjaciel Lenina z prawie że clochardem, którego spotkał Weissberg? – pyta Czapski. – Myślę, że ten człowiek, dosłownie urzeczony Słowackim – bo czuł w nim niesamowity poetycki poryw – musiał być tak samo urzeczony rewolucją. Przypominam sobie sławny wiersz Błoka, napisany w okresie, gdy i on uległ rewolucji. Ten głośny wówczas utwór Dwunastu kończył się marszem rewolucyjnych robociarzy, a wśród nich w biełom wienczykie iz roz/szoł Jisus Christos. Błok wtedy tłumaczył, że jeśli zachwycaliśmy się dysonansami nowoczesnej muzyki i innych dzieł sztuki, musimy też przyjąć dysonanse rzeczywistości. Błok bardzo prędko stracił wszelkie złudzenia i w czasie spotkań autorskich nigdy nie chciał tego wiersza deklamować. Naturalnie droga tych dwóch ludzi, Cziczerina i Błoka, musiała być inna, ale zastanawia mnie, dlaczego Cziczerin tak długo pozostawał w aparacie sowieckim. Dopiero w 1931 roku – nie godząc się z poglądami Stalina na politykę międzynarodową – podał się do dymisji. Wyrok śmierci go ominął, został zapomniany. Umarł samotnie i w nędzy. Nie opuściła go jedynie jego stara kucharka”. Zmarł w roku 1936.
Tyle Czapski. Jeszcze dwa zdania o rewolucji, przez odległe skojarzenie. Irena Grudzińska-Gross, „Piętno rewolucji. Custine, Tocqueville, Mickiewicz i wyobraźnia romantyczna” (PWN, Warszawa 2000): „Custine najpierw podjął próbę reafirmacji przeszłości i dlatego pojechał do Rosji. Zdawało się bowiem, że tam tradycja tradycja trwała nie zmieniona, a rewolucja trwała w uśpieniu. Jednak przy bliższym zbadaniu tego, co dostrzegł, okazało się, że napotkana tam przeszłość jest mu obca. Jak w krzywym zwierciadle, cała struktura społeczna i wszystkie jej realia były karykaturą tego, o czym marzył. Car był tyranem niewolącym wszystkich; zniewolona szlachta ciemiężyła resztę społeczeństwa; gwałtowna rewolta przeciwko takiemu stanowi rzeczy była tylko kwestią czasu. Custine powrócił do Francji pogodzony z ograniczeniami własnego społeczeństwa. Przeszłość, którą zobaczył w Rosji, zapowiadała przyszłość, której nie chciał być częścią”.
Grudzińska-Gross, stwierdzając: „gwałtowna rewolta przeciwko takiemu stanowi rzeczy była tylko kwestią czasu” dopuszcza się ogólnie przyjętej historiozoficznej/filozoficzno-dziejowej manipulacji: rzutuje wstecz to, co się wydarzyło, niczym proroctwo. Ale ten błąd popełniamy bardzo często nie tylko obcując z historią powszechną. Można by nawet przeprowadzić śledztwo, jak w kulturze funkcjonuje takie nadużycie i jakie są jego konsekwencje. Być może – w nieco bardziej wysublimowanej i quasi-teologicznej oprawie bazują na nim wielkie opowieści millenarystyczne, a może także ideologie społeczno-ekonomiczne współczesności. W każdym razie, nie wyobrażam sobie porządnej rewolucji bez po-chrześcijańskiej historiozofii czy skromniejszej od niej w zamierzeniach filozofii dziejów.
Została jeszcze jedna sprawa. W całym zamęcie wielkiej historii, pośród nazwisk, które kronikarze czasów przekazują potomnym, zawsze pozostają niedopowiedzenia i bohaterowie drugiego, trzeciego planu, którzy – w innej perspektywie – okazać się mogą się najważniejsi. Czapski nie przekazuje nam imienia przyszłej żony Aleksandra Weissburg-Cybulskiego, nie wiemy też nic o starej kucharce która (czy z miłości? czy ze względu na heroizm cnót? czy z wielkiej samotności?) towarzyszyła do końca Cziczerinowi. Te dwie kobiety, które były ocaleniem – jedna dla ex-komunisty, druga dla byłego komisarza Rosji Sowieckiego – pozostają w cieniu. W ich anonimowości odbija się ewangeliczna prawda: „a Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda Tobie”. Chrystus „w białym wieńcu z róż”, w piekle getta, na nieludzkiej ziemi, ukazuje swoje oblicze i ustami dwóch kobiet powtarza słowa, które pozostają niewzruszone w ogniu dziejów i w banale dnia codziennego – okazują się najważniejsze: „Bo byłem głodny, i daliście mi jeść; byłem spragniony, i daliście mi pić; przybyszem byłem, a przygarnęliście mnie; nagi – a odzialiście mnie; zachorowałem, i odwiedziliście mnie; znalazłem się w więzieniu, a przyszliście do mnie” (pamiętajmy, że to wersety opowiadające o Sądzie Ostatecznym).
O ile nie myli mnie pamięć Henri de Lubac w „Paradoksach” stwierdził, że historia zbawienia toczy się za dekoracjami wielkich scen dziejowych. Rzecz do dyskusji. Ale pewne jest, że między narodzeniem Jezusa w Betlejem, Sądem Ostatecznym a krzątaniną rosyjskiej kucharki wokół zapomnianego sowieckiego dygnitarza i ofiarną miłością Polki do zdradzonego przez komunistów nieszczęśnika można doszukać się wielu paralel. Piękniejszych niż strofy Słowackiego i filozofia dziejów wieszcząca rewolucje; pięknych prostotą paru ewangelicznych wersów, które były najprawdziwszą rewolucją dla świata: „Bo byłem głodny"...
Krzysztof Wołodźko
Utwórz swoją wizytówkę
Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty.
Wyją syreny, wyją co rano,
grożą pięściami rude kominy,
w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną,
noc jest przelaną kroplą jodyny,
niechaj ta kropla dzień nasz upalny
czarnym - po brzegi - gniewem napełni -
staną warsztaty, staną przędzalnie,
śmierć się wysnuje z motków bawełny...
Troska iskrą w sercu się tli,
wiele w sercu ognia i krwi -
dymem czarnym musi się snuć
pieśń, nim iskrą padnie na Łódź.
Z ognia i ze krwi robi się złoto,
w kasach pękatych skaczą papiery,
warczą warsztaty prędką robotą,
tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery,
im - tylko radość z naszej niedoli,
nam - na ulicach końskie kopyta -
chmura gradowa ciągnie powoli,
stanie w piorunach Rzeczpospolita.
Ciąży sercu wola i moc,
rozpal iskrę, ciśnij ją w noc,
powiew gniewny wciągnij do płuc -
jutro inna zbudzi się Łódź.
Iskra przyniesie wieść ze stolicy,
staną warsztaty manufaktury,
ptaki czerwone fruną do góry!
Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi
drogę, co dzisiaj taka już bliska?
Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi,
gniewną, wydartą z gardła konfiskat.
Władysław Broniewski, "Łódź"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura