Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
2741
BLOG

Demokracja w Polsce: oceniam na niedostateczny plus

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Polityka Obserwuj notkę 11

Publikuję swój głos w ankiecie dla ZNAK, zamieszczony w numerze 677. Pytania Redakcji: Co chciałbyś zmienić w polskim życia publicznym? Czym twoje środowisko różni się od obecnych elit opiniotwórczych? Jakie tematy twoim zdaniem stanowią w Polsce ciągle temat tabu? Które z nich w pierwszej kolejności wymagają poważnej debaty?  Jak oceniasz jakość demokracji w Polsce? Co Pana/Pani zdaniem należy zrobić, by wzmocnić polską demokrację?

Co chciałbyś zmienić w polskim życia publicznym?

W wierszu „Miasto, w którym chciałbym zamieszkać” Adam Zagajewski pisze: „To miasto jest ciche o zmierzchu,/ gdy blade gwiazdy budzą się z omdlenia,/ i głośne w południe głosami ambitnych filozofów i kupców, którzy przywieźli ze wschodu aksamit./ Płoną w nim ognie rozmów,/ ale nie stosy./ Stare kościoły, omszałe kamienie/ dawnej modlitwy, są w nim jak balast i jak rakieta kosmiczna./ To jest miasto sprawiedliwe,/ gdzie nie karzą obcych,/ miasto szybkiej pamięci/ i powolnego zapomnienia,/ tolerujące poetów, wybaczające prorokom/ brak poczucia humoru”. 

Na pierwsze pytanie redakcji „ZNAKU” odpowiadam zatem: chciałbym żeby mój kraj stał się podobny do miasta, w którym pragnie zamieszkać poeta. Państwo „ciche o zmierzchu”, to państwo ładu i pokoju, spokojnego snu jego mieszkańców, pewnych stabilności swojego życia, swojej przyszłości, pracy, dochodów, mieszkania, wykształcenia; państwo równych szans i szerokich perspektyw.
Państwo „ambitnych filozofów i kupców, którzy przywieźli ze wschodu aksamit”. Państwo wysokiej kultury, a nie szeroko rozstawionych „kulturalnych spelunek”, których pełne są dziś nasze media. Państwo szkół, bibliotek, czytelni, wspierające rozwój nowoczesnych technologii, wyższych uczelni z prawdziwego znaczenia, gdzie się pamięta jeszcze, co znaczy „idea uniwersytetu”. A równocześnie państwo w którym szanuje się ludzką pracę, samodzielność, inicjatywę, a bogactwo myśli prowadzi wprost do bogactwa życia, we wszystkich jego wymiarach.
Państwo, w którym „płoną ognie rozmów, a nie stosy”. Państwo, którego obywatele potrafią ze sobą rozmawiać, zamiast okładać się nawzajem ideologicznymi pałkami. Państwo, w którym debaty publiczne są merytorycznymi dyskusjami, a nie biciem w (partyjny) werbel, który inny poeta nazwał „dyktatorem muzyk rozgromionych”. Państwo, w którym media czują odpowiedzialność za swój przekaz i nie podlegają jedynie biznesowo-koteryjnym zależnościom.
Państwo sprawiedliwe, którego obywatele rzeczywiście kierują się w swoim życiu etyką i ta etyka przenika całe życie publiczne, społeczne, jest etyką działania, pracy, współistnienia, budowania wspólnot, lokalnych społeczności, prowadzi do wspólnoty celów. Państwo zakorzenione w całym bogactwie swej wielowiekowej, geograficznie bardzo rozległej tożsamości, pamiętające swoich poetów i proroków, geniuszy i świętych, zbrodniarzy i bohaterów, nie przekrawające swojej historii do takiej lub innej opcji ideowej czy politycznej, państwo bezinteresownej pamięci o własnej polskości.
Wiem, to pokrętna odpowiedź. Zatem jednym zdaniem: polskie życie publiczne jest dla mnie życiem, z którego kultura ucieka jak dusza z umierającego ciała. Kultura myśli, słowa i działania. Potrzebna jest zatem reanimacja.
 
Czym twoje środowisko różni się od obecnych elit opiniotwórczych?

Teraz mniej poezji, więcej prozy życia: myślę że wyróżnia nas bardzo zdecydowana postawa prospołeczna, pro-pracownicza, troska o tzw. „Polskę prowincjonalną”, nie oglądaną z perspektywy mediów głównego nurtu. Dalej: pogłębione widzenie lewicowości, postrzeganej nie jako pewna moda, kulturowe nowinkarstwo, ale w zgodzie z jej najlepszymi, światowymi i polskimi tradycjami, z wyraźnym dystansem wobec, np. lewicy postsowieckiej, post-PRL-owskiej. Ponadto, podejmowanie problemów społecznych i ekonomicznych Polski w horyzoncie „długiego trwania”: jako bodaj pierwsze pismo w kraju zajęliśmy się problemem nowego systemu emerytalnego i to w czasie, gdy ogół dość bezrefleksyjnie przyjmował obecny model jako „jedynie słuszny”.
Nie szukaliśmy też nigdy – co ma swoje plusy i minusy – sposobów, by „wejść na salony”. Myślę, że jesteśmy outsiderami ideowymi. Dla wielu z nas bohaterami pierwszej „Solidarności” są Joanna i Andrzej Gwiazdowie, często traktowani przez mainstream jako „oszołomy”. Nie jesteśmy piewcami ani dobrze widzianych haseł neoliberalizmu gospodarczego, ani takiej lewicowości, która spełnia się jako kulturowa czy obyczajowa awangarda. Łączymy myśl lewicową i ekologiczną z szacunkiem dla patriotyzmu czy tożsamości narodowej, ale bez jakiegokolwiek szowinizmu. Wielokrotnie na naszych łamach podejmowaliśmy tematy związane z katolicką nauką społeczną, wskazując na jej mocny, solidarystyczny rys, a równocześnie trzymamy się z daleka od dociekań natury „teologicznej”, co się zdarza nowej lewicy, lubującej się czasem w dekonstrukcji katolickich dogmatów. To jest kompletnie poza naszym zainteresowaniem.
Stronimy od bieżących wojen politycznych i ideologicznych, uznając, że stanowią one często zasłonę dymną, albo łatwy sposób ucieczki od wielu nawarstwiających się w Polsce problemu, stanowiących realną bolączkę w życiu większości „zwykłych ludzi”. Dlatego bardziej od „smoleńskiej mgły” albo „odradzającego się pisowskiego faszyzmu” interesują nas prawa pracownicze, kondycja gospodarcza państwa, jego sytuacja społeczna czy ekonomiczna, jakość życia obywateli. To istotne: jesteśmy pismem obywateli, a zatem ludzi, którzy czują się odpowiedzialni za swoje wspólnoty, mniejsze i większe. Stąd z pozoru błahe, czy nieinteresujące dla mainstreamu tematy (przedszkola, lokalne szkoły i biblioteki, regionalne rozkład jazdy pociągów, kwestie spółdzielczości, etos społecznikowski, obywatelskie inicjatywy ustawodawcze, budownictwo społeczne, codzienne bytowe troski kobiet) są dla nas na pierwszym planie.

Jakie tematy twoim zdaniem stanowią w Polsce ciągle temat tabu? Które z nich w pierwszej kolejności wymagają poważnej debaty?
 
Mam wrażenie, że w polskiej debacie publicznej w sposób bardzo naskórkowy, a czasem wręcz cynicznie uproszczony mówi się o problemach rodziny. Spadająca wciąż dzietność jest bardzo poważnym sygnałem, że coś jest nie tak z naszym państwem, społeczeństwem. Nie jest to może temat tabu w tradycyjnym tego słowa znaczeniu, ale panuje wokół tego zagadnienia spora cisza, raz po raz przerywana kampaniami informacyjnymi, śmiesznymi w swym gołosłownym paternalizmie czy fałszywej trosce, za którą nic nie idzie i kampaniami wyborczymi.
W problemach rodziny odbijają się tymczasem wszystkie bolączki współczesnej Polski: niestabilność zawodowa i ekonomiczna, niskie zarobki, śmieciowe umowy o pracę, życie na kredyt, mieszkania na kredyt, brak efektywnej polityki prorodzinnej, emigracja za chlebem, wiążąca się nierzadko z rozpadem rodzin, zmiany struktury społecznej, rosnąca liczba rozwodów, atrofia systemu edukacji, to mozaika która układa się w bynajmniej niepiękny widok. Czasem problemy rodziny ujawniają się z całą wyrazistością: według raportu GUS o ubóstwie w Polsce w 2010 r., opublikowanym w lipcu, to rodziny wielodzietne w Polsce są szczególnie narażone na biedę i wykluczenie społeczne. Czy istnieje w naszym kraju jakaś integralna strategia, dbająca o kondycję i warunki życia, albo szanse dla dobrego rozwoju rodzin wielodzietnych?
Z drugiej strony Polska jest krajem „toksycznej familiarności”, „brudnego kapitału społecznego”, gdzie życie obywatelskie czy społecznikowskie jest przytłumione przez fałszywy kult rodziny, znajomości, układów i układzików, które nierzadko u podstaw mają więzy krwi. Rodzina stanowi wtedy znakomity i fałszywy pretekst do pielęgnowania egoizmu społecznego, braku zaangażowania w dobro publiczne, obojętności na drugiego człowieka. I to także świadczy o jej erozji.
Z problemem rodziny wiąże się – pośrednio – poważny problem polityczny. I to rzeczywiście jest temat tabu: jak pojmują swoją rolę elity polityczne w Polsce? W jaki sposób poczuwają się do odpowiedzialności za polskie państwo? Politykę jako służbę „polis” ruguje public relations, politycy w mediach stają się coraz mniej intelektualnie samodzielni, brak im odwagi cywilnej, na pytania-klisze odpowiadają wg partyjnych wytycznych. Nie są przy tym nawet sprawnymi technokratami, sprawiają bardziej wrażenie figurantów czy marionetek. Pojęcie „męża stanu” nie ma już jakiegokolwiek punktu odniesienia do dzisiejszej rzeczywistości.
Tematem tabu jest zatem samoświadomość polityczna naszych elit, jej artykulacja, w konsekwencji brak uczciwej odpowiedzi (i brak odpowiedzialności) przed wyborcami, społeczeństwem, brak odniesienia do etosu państwa. Wszystko to sprawia, że polityczna odpowiedzialność znika z horyzontu, że myślenie długofalowe o Polsce, jej perspektywach staje się jeszcze jednym elementem politycznego marketingu. „Narodowe byle-trwanie” (wedle słów Jacka Kaczmarskiego” staje się byle-trwaniem państwa.
I ta kwestia powiązana jest z trzecią. I to także jest temat tabu, tym bardziej, że dotyczy następnego istotnego podmiotu polskiego życia publicznego, czyli mediów. Na ile są one jeszcze zainteresowane rzetelną i odpowiedzialną informacją, a na ile zarabianiem na samym siebie i uprawianiem polityki „w białych rękawiczkach”. Jeśli czwarta władza patrzy na ręce politykom, kto patrzy na ręce czwartej władzy?

Co Pana/Pani zdaniem należy zrobić, by wzmocnić polską demokrację?

 
Jakość demokracji w Polsce oceniam na niedostateczny z plusem. Wiem, że to bardzo surowa ocena, ale nie przekonują mnie ewentualne kontrargumenty, że mamy wolne wybory, wolność słowa, że przecież nie żyjemy już w PRL. To za mało, to rzeczy elementarne przecież. Obecna forma demokracji spełnia się w sposób niedostateczny, ponieważ zbyt często i pod zbyt wieloma względami przypomina jakąś formę hybrydy między demokracją, oligarchią, plutokracją a anarchią. Mamy bardzo słabo rozwiniętą sieć życia wspólnotowego, obywatelskiego. Struktury partyjne są skostniałe, zmiany w ich obrębie dokonują się przez kooptację, politycy powiązani z biznesem zawłaszczają dla siebie Polskę lokalną, samorządową. Wiele problemów (odsyłam do takich inicjatyw jak niedawny poznański Kongres Ruchów Miejskich) obywatele muszą załatwiać niejako przeciw swoim elitom i wybieralnym władzom, bez większej nadziei, że zostaną przez nie poważnie, po partnersku potraktowani. Dyskusje publiczne polityków (ale też coraz bardziej publicystyka!) są jak spotkania z nachalnym komiwojażerem, albo telefon od tele-marketera. A tych z zasady nie odbieram.
Myślę, że długofalowe zmiany są możliwe tylko w sytuacji skrajnej, czyli poprzez głęboki, długotrwały kryzys i wyłonienie się nowych elit. Nie specjalnie wierzę w samorefleksję ważnych sił życia publicznego, ponieważ one są z definicji beneficjentami obecnego stanu rzeczy. Możliwa jest też zmiana pokoleniowa, ale ta zawsze jest zagadką: nie ma pewności, że młodzi w procesie rekrutacji, kooptacji i wrażania się w obowiązki nie wejdą w buty swoich pryncypałów. Siła bezwładu to straszna potęga. Chyba że młodzi okażą się na tyle krytyczni, bezkompromisowi i nonkonformistyczni, że zejdą z utartych szlaków. I na przykład, serio potraktują polską edukację. Bo, ponoć, takie będą Rzeczpospolite, jakie młodzieży chowanie.

 

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (11)

Inne tematy w dziale Polityka