Już po wygłoszeniu tego felietonu okazało się, że media izraelskie podały, iż ustawa o IPN będzie zamrożona, a polska strona - że nie będzie. Jak się to ma do wypowiedzi prominentnych polityków PiS z ubiegłego tygodnia, że ustawa będzie zawieszona do czasu decyzji TK - zostawiam osądowi czytelników/czytelniczek.
Nie możemy mówić o historii jedynie w reakcji na doznaną krzywdę czy niesprawiedliwość – w takiej sytuacji zawsze będziemy na straconej pozycji. Zadaniem Polski jest stworzenie wielonurtowej strategii dotarcia do międzynarodowej opinii publicznej z przemyślanym i atrakcyjnym przekazem. To zajmie więcej niż miesiąc, kwartał, czy nawet rok.
Straszenie polskimi sądami i ustawami, rozdzieranie szat nic nie da – widać dobrze, że to nas spycha do defensywy. I co najwyżej pozwala środowiskom publicystów propisowskich na własnym lokalnym poletku rozgrywać wojenki o to, kto lepiej rozumie i realizuje – brzydko mówiąc – linię rządzącej partii i odgaduje potrzeby odbiorców.
Pechowo, okazało się, że nowelizacja ustawy o IPN w jej obecnej formie będzie właściwie martwym prawem, aż do wyroku Trybunału Konstytucyjnego. Powiedzieli o tym otwartym tekstem ważni politycy Prawa i Sprawiedliwości: szef Komitetu Stałego Rady Ministrów Jacek Sasin, marszałek Senatu Stanisław Karczewski i wiceszef MSZ Bartosz Cichocki. W tym samym czasie najbardziej radykalne i nieodpowiedzialne środowiska żydowskie zaczęły w sposób kompletnie zbójecki mówić nam: „sprawdzam” - myślę o głośnej akcji Ruderman Family Foundation z haniebną frazą o „polskim Holokauście”. I jest za co dziękować polskim Żydom, że w sposób stanowczy i otwarty przeciwstawili się temu przedsięwzięciu i nazwali je kampanią nienawiści. Tylko że, obawiam się, nasi lokalni żydożercy bardzo się cieszą z tej fatalnej sytuacji. I ani im w głowie posłuchać Jarosława Kaczyńskiego, który wprost przestrzega przed antysemityzmem jako odpowiedzią na obecny konflikt między Polską a Izraelem.
Wróćmy do pierwszego wątku tego felietonu. Jeżeli polskie państwo chce faktycznie sensownie zmieniać międzynarodową narrację o Holokauście, musi zainwestować w infrastrukturę pamięci. W sprawne instytucje, w których będą ludzie i pieniądze na faktyczne, skomplikowane działania – a nie jedynie na działania pozorowane, ale dobrze płatne, dla „samych swoich”. Pieniądze, dobre pieniądze muszą regularnie otrzymywać zwykli pracownicy: marketingowcy, anglistki, historycy, spece od komunikacji w sieci, archiwistki. Tylko wtedy to wszystko będzie miało ręce i nogi. Inaczej znów panom publicystom i ich klakierom zostaną gorzkie żale na Twitterze. I wieczne poczucie, że przegrywamy, choć mamy moralną rację.
Mam gorzkie poczucie, że rzucam grochem o ścianę. Bo to, co proponuję, wiązałoby się przecież z przemyśleniem i ułożeniem na nowo całej filozofii państwa polskiego. Państwa, które wciąż zorganizowane jest „po taniości” - szczególnie na niższych szczeblach, gdzie dokonuje się codzienna mrówcza praca. Ale mówię to, i będę wciąż powtarzał – bo tego nie usłyszycie państwo od najbardziej wpływowych ultraliberalnych publicystów, nie tylko tych z okolic antypis, ale i tych propisowskich.
Trzymam przed sobą książkę „II wojna światowa. Historia, która nie chce przeminąć”, wydaną przez Ośrodek Badań nad Totalitaryzmami im. Witolda Pileckiego. Otwiera ją esej erudyty i świetnego historyka z Krakowa, prof. Marka Kornata: „Wojna, która nie chce przeminąć. Dylematy i zadania polskiej polityki pamięci”. Naukowiec twierdzi, że historii nie można zostawić historykom, lecz powinna ona służyć społeczeństwu. To prawda. Ale na to potrzebne są po pierwsze pieniądze, po drugie pieniądze i po trzecie pieniądze. I dokładnie przymyślane działanie.
To zapisana wersja mojego cotygodniowego felietonu dla Polskiego Radia 24. Wersja do odsłuchania pod linkiem.