W naszych rodzimych produkcjach przeważa zdecydowanie obraz niemieckiego żołnierza w typie arystokratyczno-wampirycznym. Grywali ich najczęściej aktorzy o rysach wyostrzonych lub twarzach naznaczonych jakimś piętnem. I tak, gestapowskie świnie grał często August Kowalczyk, który miał na twarzy czarną brodawkę wielkości laskowego orzecha. Był to ponoć prywatnie uroczy i delikatny człowiek, który w dodatku przesiedział się w Oświęcimiu skąd udało mu się uciec. Mógł się tam napatrzeć na zachowania oficerów w niemieckich mundurach i to także zapewne przyczyniło się do tego, że obsadzano go w rolach szubrawców, którzy znęcają się nad ludźmi. Aktor nie unikał swego przeznaczenia i nie miał oporów przed wcielaniem się w takie role. Wysokich oficerów SS grywał zwykle Igor Śmiałowski, który wcielał się także w role prawdziwych arystokratów, a to ze względu na swój dystyngowany sposób bycia i twarz zdradzającą pochodzenie ze społecznych wyżyn. Igor Śmiałowski w rzeczywistości urodził się w Moskwie i nazywał się Smirnow, tak przynajmniej podaje wikipedia. Postacie grane przez Śmiałowskiego to przeważnie nieprzejednani fanatycy, którzy decydują o śmierci tysięcy ludzi nie mrugnąwszy nawet okiem. W odróżnieniu od Kowalczyka, który potrafił zawsze tak pokierować postacią, że widz tracił dla niej wszelką sympatię i miał ochotę tylko strzelać, „niemieckie” kreacje Śmiałowskiego wzbudzają zachwyt kobiet, a nawet czasem sympatię mężczyzn.
Najsłynniejszym w Polsce filmowym Niemcem jest jednak Hermann Brunner. Grał go Emil Karewicz i robił to brawurowo. Kim jest ten Brunner? To czysta patologia. Osobnik udający służbistę, który wyciąga łapę po wszelkie możliwe dobra, jakie przesuwają się przed jego oczami. Brunner gotów jest grabić nie tylko okupowaną ludność, ale także kolegów. Jest to typ zazdrosny o powodzenie innych i nieprzejednany, a jednocześnie tchórzliwy i trzęsący portkami przed własnym naczalstwem. Ma na sumieniu morderstwo, co skrzętnie ukrywa i gotów jest popełniać kolejne jeśli tylko nadarzy się po temu okazja. Brunner to tchórz, boi się Klossa i nie potrafi go rozgryźć, choć w kilku odcinkach serialu dawał dowody wyjątkowej bystrości. Mimo wszystko postać stworzona przez Karewicza jest jedną z najbardziej lubianych przez widzów kreacji filmowych.
Za to kiedy patrzymy dziś na młodych aktorów grających rolę złych Niemców chce się po prostu płakać. Małaszyński w okropnym serialu zrobionym przez Wołoszańskiego nie jest co prawda Niemcem tylko polskim szpiegiem, ale łazi cały czas w niemieckim mundurze i wygląda tak, że gdyby podobnie wyglądał Mikulski w „Stawce większej niż życie” to wyrzucono by go z planu. Esesman Szyc zaś, to postać jak z zielonogórskiego kabaretu. Jest tak przekonujący, że gorsi od niego są tylko zezowaci Niemcy w zbyt dużych hełmach, których swego czasu pokazywano w filmach francuskich. Szyca w roli Niemca obsadzono zapewne dlatego, że przypomina w ogólnych zarysach Henryka Talara, który zagrał niemieckiego oficera w serialu „Polskie drogi”. Talar stworzył tam jedną ze swoich najlepszych kreacji, a Johann, w którego postać się wcielił nadaje się do straszenia nie tylko dzieci, ale także dorosłych. W Szycu nie ma nic z Talara nie wystarczy być albinotycznym blondynem, żeby dobrze grać esesmanów. Zresztą w „Polskich drogach” jest cała plejada fantastycznie zagranych hitlerowców, dość przypomnieć kreację Andrzeja Seweryna.
Jasne jest, że Niemcy pokazywani w produkcjach amerykańskich i brytyjskich nie przedstawiają sobą tak okropnego obrazu, jak ci z filmów polskich. Niemcy w hitlerowskich mundurach bywają tam nawet sympatyczni, a grywali ich aktorzy znani i wybitni. Hitlerowców zagrali przecież Roger Moore i Richard Burton. O ile wiem oszczędzono tego Michaelowi Caine i Seanowi Connery, ale już taki Marlon Brando się nie wywinął. Postać, którą stworzył w ekranizacji powieści „Młode Lwy” Irvina Shaw, jest wstrząsająca i prawdziwa. Brando, jak to Brando, mimo swojego hitlerowskiego munduru i parszywych nawyków budzi znacznie większą sympatię widza niż amerykańscy chłopcy w zbyt obszernych uniformach. Jest bowiem Christian Diestl człowiekiem pełnym życia, który za żadne skarby nie chce się od tego życia uwolnić. I prawie mu się to udaje, ale w ostatnich sekwencjach filmu trafia na młodego, żydowskiego chłopca nazwiskiem Ackermann przebranego w amerykański mundur i uzbrojonego w karabin. Nie udaje mu się dostać do niewoli.
Trzeba przyznać, że najsłabiej wypadają hitlerowcy w filmach niemieckich, być może jest właśnie tak, że Niemcy nie nadają się do grania niemieckich oficerów, o wiele lepiej robili to niegdyś Polacy, bo dziś jak powiedzieliśmy to już nie to samo. Obraz żołnierzy w takim filmie, jak na przykład „Stalingrad” bardzo długo leży człowiekowi na żołądku. Nie wiem skąd Niemcy biorą aktorów, ale powinni chyba rekrutować do tych swoich szkół ludzi mających jakieś bardziej wyraziste cechy osobowości i wyglądu. Grupka źle skadrowanych mężczyzn, których z trudem potrafimy od siebie odróżnić wygłasza jakieś, rzekomo nieludzkie i zbrodnicze tezy, które w czasie upiornej walki o miasto ustępują w ich umysłach refleksjom na temat życia i przemijania. Miłośnicy filmów wojennych zapewne obejrzeli „Stalingrad” z uwagą i odpowiednią dozą krytycyzmu, ale ja nie mogłem, bo po prostu ci faceci zlewali mi się w jedno. Nie mogli chociaż do ról drugoplanowych zatrudnić Polaków? Tych oczywiście ze starszego pokolenia.
Świetnie w roli hitlerowców wypadają także Rosjanie, choć doprawdy trudno znaleźć w Rosji aktora przypominającego choć trochę niemieckiego oficera z czasów wojny, (tak jak go sobie wyobrażamy tutaj nad Wisłą). W filmie „Ostatni pociąg pancerny” wpisującym się w nurt nowej moskiewskiej propagandy „odkłamującej historię”, Niemców grają faceci, którzy mogliby wygłaszać przemówienia na kołchozowych dożynkach we wsi Kukarka, gdzie urodził się Mołotow. Dają jednak sobie radę i mają tyle do roboty na planie, że jakoś nie widzimy dysonansu pomiędzy ich szczerymi, słowiańskimi twarzami, a mundurem, w który są obleczeni. Jeden z nich zaś w ogóle nie musi udawać Niemca, bo cały czas biega w rosyjskim mundurze, jest bowiem dywersantem.
Musimy zdać sobie sprawę z tego, że sztuka kreowania niemieckich zbrodniarzy w mundurach, tak niegdyś popularna i dająca tyle satysfakcji nam wszystkim będzie powoli zanikać. Od dawna już widzimy, jak postacie hitlerowców cieniowane są przez aktorów wybitnych i takież filmy, a także aktorów przeciętnych i filmy głupawe. To co było w tych postaciach najlepsze i najciekawsze – degeneracja i zbrodnia przestaje być dla filmowców istotne, a szkoda.
Inne tematy w dziale Kultura