Wszyscy widzieliśmy występ byłej żony Cezarego Pazury, widzieliśmy także wcześniejsze występy innych gwiazd, które nie wiadomo dlaczego nazywane są artystami. Artyści owi bronili niejakiego Polańskiego, który przez długie lata uciekał przed wymiarem sprawiedliwości najbardziej praworządnego państwa na świecie.
W salonie po tych występach opisywano symptomy choroby toczącej państwo, które – choć pozornie nie istotne urastały do rangi symbolu – takie, na przykład noże w dworcowym kiosku o ostrzach długości ponad 8 centymetrów. Wszyscy byliśmy tym zgorszeni, oburzeni lub w najgorszym razie zdziwieni. Ja także. Mam jednak jakieś takie mgliste przeczucie, że nasze oburzenie, zgorszenie i zdziwienie jest dla takich ludzi jak Weronika Marczuk-Pazura, czy ci faceci co wystawiają w kioskach swoje noże powodem do wielkiego śmiechu, a może nawet do czegoś o wiele groźniejszego.
Według standardów dominujących w salonowych dyskusjach Marczukowa-Pazurowa to osoba ze wszech miar niegodna zaufania, przestępczyni zwolniona za kaucją, którą wybielają w telewizji, co jest już zupełnym horrendum. Podobnie ci od tych noży. Kto sprzedaje noże w kiosku z gazetami? Na dworcu w dodatku gdzie kręci się mnóstwo nieodpowiedzialnych młodzieńców, którzy chętnie takim nożem by się posłużyli. Jacyś podejrzani faceci - co do tego nie można mieć wątpliwości.
Kim my, wyrażający oburzenie, jesteśmy dla tych ludzi? Zacznę od tego, że na dworcach w Warszawie prócz noży o ostrzach ośmiocentymetrowych kupić można także maczety, których ostrza przekraczają trzydzieści centymetrów. Są one ułożone w malownicze wachlarze na straganach ukraińskich handlarzy w podziemiach dworca zachodniego. Podziemia te, jak wieść gminna niesie są wynajmowane przez kolej jakiejś pani, która nie wiadomo dokładnie kim jest, ale która wynajmuje je z kolei tym biednym ukraińskim handlarzom. To wszystko pogłoski i plotki rzecz jasna. I te maczety i to podnajmowanie powierzchni. Kiedy dajmy na to napisze się o tym reportaż od razu do redakcji przychodzi pismo rzecznika prasowego PKP, który straszy sądem i twierdzi, że żadnych maczet i noży, a także procy z podpórką na grubych jak palec gumach, z których strzela się metalowymi kulkami, na dworcach nie ma i są to tylko projekcje sfrustrowanych pismaków. Pan rzecznik twierdzi także, że nikt niczego nie podnajmuje nikomu, żadnych powierzchni. Nie ma też na polskich dworach prostytucji i handlu narkotykami. To bzdury. No skoro bzdury to naczelnemu nie pozostaje nic innego, jak zdjąć taki reportaż z kolumny i wrzucić go do śmieci. Handlarze nożami i maczetami, a także bardzo groźnymi choć na pozór niewinnie wyglądającymi procami mogą śmiać się w kułak, i rysować sobie kółka na czole widząc oburzenie jakichś frajerów.
Podobnie jest chyba z Weroniką Marczuk Pazurą. Przyjechała dziewczyna z daleka. Wytańcowała się na rurze, nałapała kontaktów, zawsze – nie licząc chyba szkoły podstawowej – przebywała w towarzystwie ludzi o odpowiednich koneksjach i stosownych możliwościach. Wyszła dobrze za mąż, a ślub miał oprawę staropolską, co podkreślały wszystkie media. W środowisku ludzi kultury i filmu czuła się dobrze i nie musiała stykać się z żadnymi osobami spoza branży.
Nas w całej naszej okazałości poznawała dzięki wybitnym dziełom kinematografii polskiej, które zwane są niekiedy filmami kultowymi – tak sobie przypuszczam i sądzę, ż to prawdopodobne. Obejrzała więc sobie pani Weronika taki na przykład film „Miś”, w którym jest scena przedstawiająca pijanego w trupa alkoholika, który wygrzebuje się w gaciach i siatkowym podkoszulku z barłogu i wskazując na jakiś tłusty tyłek tarmoszony właśnie przez innego degenerata, mówi – pan pozwoli - moja żona.
Widziała pani Weronika także inne filmy, gdzie życie polskie przedstawione jest w podobnych tonacjach, które nie wiadomo dlaczego noszą nazwę tonacji realistycznych. Opowiadano jej także o tym, jacy jesteśmy – nietolerancyjni, homofoniczni i zamknięci w sobie. Inaczej niż rodacy pani Weroniki. Kiedy już w jej głowie powstał jakiś w miarę wyraźny obraz tego całego motłochu, który zza grubych i przyciemnionych szyb przygląda się jej światu okazało się, że ją aresztowali. Co za pech! W dodatku nie zrobił tego jakiś brudas w siatkowym podkoszulku tyko swój chłopak ze środowiska. Czy to jest do pomyślenia? Jasne, że nie. Całe szczęście, że są jeszcze inni chłopcy w środowisku, którzy wytłumaczą tym w siatkowych podkoszulkach i brudnych gaciach, jak było naprawdę.
Inne tematy w dziale Polityka