coryllus coryllus
368
BLOG

Pan Samochodzik i lista Wildsteina(2)

coryllus coryllus Rozmaitości Obserwuj notkę 13

Stojąc przed zamkową bramą patrzył pan Samochodzik w dolinę, cały czas widział samochód uwożący ku niedostępnym dla niego miejscom dyrektora Marczaka i Waldemara Baturę. Myślał przy tym, jak bardzo zmienił się świat od tych lat szczęśliwych kiedy ścigał złodziei i malwersantów pędząc za nimi w swoim niezawodnym wehikule. I nagle – kiedy tak stał na słońcu – przyszła do niego myśl straszna i bolesna – oto on Tomasz Samochodzik sam jest malwersantem i oszustem. Jest nim, bo siedząc sobie tu, w tym nikomu niepotrzebnym, starym zamku łudzi swoją postawą ludzi, oszukuje ich, wmawia im, że świat jest inny niż jest w rzeczywistości. Dzieciom opowiada pan Samochodzik, na przykład o tym, jak wspaniale jest wiedzieć dużo rzeczy, jak cudownie jest odcyfrowywać stare inskrypcje i wiedzieć kto namalował, jakiś obraz. Przekonuje te rozdziawione gęby, że każdy z nich, nawet najgłupszy Jasio może być takim, jak on Samochodzikiem. A przecież to nieprawda. To jest kłamstwo i do tego kłamstwo perfidne i jakieś takie brutalne.

 
Kiedy przychodzą pod zamek krowy z łąki, Tomasz Samochodzik ma dla nich zawsze świeżą trawę, zżętą na zarośniętym, jak łąka, zamkowym dziedzińcu. Żeby podawać paszę tym krowinom i jednocześnie oczyszczać dziedziniec z zielska, nauczył się Tomasz Samochodzik nawet kosić. Szło mu z początku opornie, ale w końcu nabrał wprawy. Ktoś powie – ale głupi, mógłby wpuścić krowy na dziedziniec i same by trawę zjadły! To prawda, ale kto by potem sprzątał krowie placki? A gdyby zostały nie posprzątane, a w zamku pojawiła by się nagle jakaś delegacja z ministerstwa to co by było? Powiedzieliby, że Samochodzik to fleja.
 
Najgorzej jednak było z Marysią. Gdyby Samochodzik, jak to dawniej bywało, próbował tę siksę jedynie uwieść, albo jak to mówią zbajerować, nie byłoby problemu. Ale nie, on zaczął jej mącić w głowie. Mącić naprawdę i całkiem poważnie. Dziewczyna przyszła pierwszy raz na zamek wiedziona głupią, babską ciekawością. Łaziła po rozwalonych komnatach i gapiła się na ściany, na resztki polichromii, na sklepienia i nic nie mówiła. Samochodzik początkowo obserwował ją z daleka, w końcu jednak musiał podejść i się przywitać, nie wypadało inaczej, w końcu był dżentelmenem. Może gdyby ona wtedy powiedziała coś głupiego, albo banalnego, gdyby próbowała mu zaimponować jakąś erudycją z wikipedii, może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej i Samochodzik zamiast głowić się teraz co zrobić z cholernym herbem rodziny H i jak wykiwać Marczaka i Baturę, oddałby im w diabły ten herb i poszedł po piwo do pobliskiej wioski.
 
Wszystkie te rozważania nie miały jednak sensu. Marysia, uczennica ostatniej klasy liceum w najbliższym miasteczku, kiedy tylko zobaczyła Tomasza Samochodzika, mężczyznę w wieku dobrze już zaawansowanym, choć ciągle jeszcze dziarskiego, powiedziała coś tak filmowego i całkiem nie a propos obrazu jaki przedstawiał sobą Samochodzik stojący w rozchełstanej koszuli i dżinsach na świeżo oczyszczonym z trawy dziedzińcu, że pogrążyło to go od razu, na amen i bez możliwości ratunku.
 
- Piękny widok pan sobą przedstawia – powiedziała uczennica ostatniej klasy liceum imieniem Marysia – tak piękny, jak rewia kawalerii. A zaraz potem dodała – mój dziadunio tam mówił, kiedy chciał powiedzieć, że coś jest wyjątkowo ładne, albo po prostu zachwycające. 
 
Sami przyznacie, że jak na dziecko czasów obecnych, urodzone w początku lat dziewięćdziesiątych i nie znające niczego poza durnymi programami w telewizji, potrafiła się Marysia odnaleźć. Może dlatego, że dobrze pamiętała swojego dziadunia, a może dlatego że, jak to próbował udowodnić dawno temu, Trofim Denisowicz Łysenko, dziedziczymy także cechy nabyte, a jakby tego było mało – nabyte przez naszych przodków po mieczu i kądzieli? Któż to może wiedzieć. Fakt pozostaje faktem – stało się. Samochodzik przepadł.
 
Marysia stała się stałym gościem w zamku. Przychodziła tutaj wieczorami i siadała w lichej samochodzikowej izdebce z kubkiem gorącego mleka, albo herbaty w dłoniach. Ach te dłonie…Samochodzik, choć był już z niego stary dziad, mógł na nie patrzeć bez końca. Z początku gawędzili o jakichś banalnych sprawach, ale przyszedł wreszcie moment, że Samochodzik wyjawił Marysi kim jest naprawdę, a ona nie była tym nawet bardzo zdziwiona. Chciała oczywiście, żeby opowiedział jej o swoich przygodach i on, jak to zwykle bywa z zakochanymi w sobie egoistami, zaczął jej opowiadać. Najpierw o Templariuszach, potem o zagadkach Fromborka, o Fantomasie i gangu Niewidzialnych.
 
Nie pomijał przy tym żadnych szczegółów, był bowiem człowiekiem dokładnym i sumiennym, a gdybyście chcieli, co czyni dziś bardzo wielu, zajrzeć do jego horoskopu przekonalibyście się, że urodził się pod znakiem Koziorożca i wszelkie przypisywane temu znakowi przez szarlatanów astrologów cechy, posiadał. Był więc uparty, wytrwały, ambitny, pracowity i nie umiał przegrywać. Przy tym wszystkim łatwo było go złapać w pułapki o konstrukcji tak naiwnej i prostej, że dziecko ominęło by je z daleka. Samochodzik był także tradycjonalistą i maniakiem porządku. Jego izdebka zawsze lśniła czystością, a każdy dzień kończył się rytualnym zmywaniem naczyń i podłogi, a także pucowaniem starego czajnika, w którym Tomasz Samochodzik gotował wrzątek na herbatę.
 
Nie muszę dodawać, że Marysi wszystko to szalenie imponowało. Samochodzik, choć mógłby być jej dziadkiem różnił się od jej dotychczasowych adoratorów i kolegów, tak jak różni się dobry, choć emerytowany, kawaleryjski rumak, od utytłanych w trawie i nawozie źrebaków. Według Marysi chłopcy, ani nawet podrywający ją nauczyciel wychowania fizycznego, nie mieli ze starzejącym się Samochodzikiem żadnych szans.
 
W chwili, która jej umknęła i już nigdy nie miała być przywołana pamięcią, zdecydowała Marysia o swoim dalszym losie.
 
- Wiem pan – powiedziała pewnego dnia – chciałaby zdawać na historię sztuki, chciałbym być taka, jak pan.
 
Marysia powiedziała to z taką mocą i pewnością, jakby sama urodziła się pod znakiem Koziorożca. Samochodzik rozpromienił się i jakieś ciepło wypełniło mu serce. Miał przed sobą młodą istotę, pełną zapału i wiary, która mogła kontynuować jego dzieło. Ani przez moment nie pomyślał wtedy Tomasz Samochodzik o tym, że nie ma czego kontynuować, bo czasy są już inne i on sam także się zmienił. Nie pomyślał o tym i nie wyrzucił Marysi za drzwi złorzecząc jej i przeklinając. Przeciwnie. Jak co wieczór włożył w jej dłonie wielki kubek pełen gorącej herbaty i zaczął opowiadać o tym co powinna koniecznie przeczytać, żeby dobrze przygotować się do egzaminu.
 
O tym, jak głupio i bezmyślnie postąpił dając dziewczynie nadzieję, pomyślał Tomasz Samochodzik dopiero po odjeździe Batury i Marczaka. Było już za późno na zawrócenie Marysi z raz obranej drogi. Cóż miał jej powiedzieć – daj sobie dziecko spokój? Po historii sztuki będziesz nikim i nikt nie pozwoli ci rozwiązywać żadnych zagadek? Ot, popatrz, dwóch cwaniaków, chce abym pozwolił im wywieźć za granicę dobro narodowe, są oni w dodatku urzędnikami Ministerstwa Kultury, a dla mnie byłoby najlepiej i najwygodniej zgodzić się na to bez szemrania i jeszcze wziąć za to pieniądze? To miał powiedzieć Tomasz Samochodzik pięknej Marysi? Miał powiedzieć jej, że wszystkie wspólne wieczory to było łgarstwo i dopieszczanie jego stetryczałego ego? Nigdy! To już lepiej umrzeć! Z tą myślą udał się Samochodzik do swojej kanciapki i zaczął tam przygotowania do ostatecznej rozprawy ze złem.
 
Następnego dnia, równie słonecznego, jak poprzedni, obudził się lekki i beztroski. Pogodził się z losem i wiedział już, że gotów jest na wszystko byle nie zawieść zaufania tej biednej wsiowej kozy. Lubił sobie tak czasem pomyśleć o Marysi, a brało się to stąd, że gdyby nagle przyszło jej do głowy zaprzestać wizyt na zamku, to Samochodzik chyba by umarł z żalu. Wiedział o tym i bał się tego swojego uzależnienia, żeby więc przekonać samego siebie o tym, że panuje nad sytuacją, nazywał Marysię w myślach „wsiową kozą”. Nigdy oczywiście nie powiedział tego na głos.
 
Samochodzik dokładnie wiedział co zrobi. Nie odda herbu Marczakowi i Baturze, więcej nie wpuści ich do zamku, a kiedy będą go chcieli stąd wyrzucić ujawni prasie wszystko co wie o swoim dawnym szefie i jego obecnym współpracowniku. Nie bał się. – Cóż oni mi mogą zrobić – myślał – zastrzelić, utopić? A nich ich cholera! Samochodzik miał już tyle lat, że liczył się z możliwością rychłego zgonu. Nie bał się też śmierci. Liczył jednak także na to, że taka ciepła klucha, jak Marczak nie potrafi wynająć nikogo do mokrej roboty, Batury się nie bał w ogóle. Waldek lubił sobie pokozaczyć, ale gdyby w grę wchodziło sprzątnięcie kogoś na pewno by się przestraszył. Czego, jak czego, ale więzienia Batura bał się naprawdę. Poza tym był to facet w jego wieku. Na czym mogło mu zależeć? Na tych paru euro, które mu za ten herb zapłacą? Żarty.
 
Rozważając swoje dalsze posunięcia zauważył Samochodzik, że na drodze ku zamkowej bramie znowu pojawił się samochód Batury, pędził teraz jednak jakoś szybciej, ścinał zakręty i hamował z piskiem opon wyrzucając na pobocze strumyczki żwiru.
 
- Upili się czy co – pomyślał Samochodzik
 
Wkrótce okazało się, że myśl jego pobiegła w całkiem niewłaściwym kierunku. Samochód zatrzymał się w tym samym miejscu co dnia poprzedniego i wysiadł zeń Waldemar Batura, który następnie podszedł tanecznym krokiem do drugich drzwi, otworzył je i wtedy oczom Samochodzika ukazał się widok niezwykły. Najpierw z auta wysunęły się piękne, kobiece nogi, potem biodra w spódnicy koloru kwiatów bzu, a na koniec ukazała się samochodzikowym oczom postać, która wydała mu się znajoma. Nie mógł jednak początkowo rozpoznać twarzy, a kostium w kolorze lila i wielki kapelusz w tym samym odcieniu nie ułatwiały identyfikacji. Dopiero, gdy nieznana piękność odezwała się, Tomasz Samochodzik zrozumiał w jak trudnym położeniu się znalazł.
 
- Dzień dobhy Tomaszu – powiedziała kobieta i podniosła głowę, tak że Samochodzik mógł zobaczyć jej twarz. Pomimo upływu lat była to ciągle ta sama zachwycająca twarz, którą pamiętał sprzed lat. Między nami mówiąc nie obyło się zapewne bez kilku operacji plastycznych, ale jakie to miało dla Samochodzika znaczenie. Stał, jak olśniony, przypomniało mu się wszystko co przeżył wspólnie z tą piękną i jakże dystyngowaną damą przed wielu laty, kiedy ona była troszkę starsza niż dziś Marysia. Starając się zachować spokój i opanować drżenie głosu, powiedział – dzień dobry Karen, miło cię znów widzieć, po tylu latach.
CDN
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (13)

Inne tematy w dziale Rozmaitości