Fotografia, na której widać Daniela Olbrychskiego w szarym strzeleckim mundurze, w czapce maciejówce z orderem Virtuti Militari na piersi zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Od razu przypomniał mi się stary jak świat dowcip. Archeologowie odkopują kryptę pod piramidą, w środku jest ciemno i duszno, centralne miejsce zajmuje wielki kamienny sarkofag. Podnoszą wieko, a tam mniejszy, srebrny sarkofag, otwierają go, a tam drewniana skrzynia obita złotą blachą. Tę skrzynię też otwierają. W środku leży owinięta w bandaże mumia. Powoli, ocierając pot z pobrużdżonych czół, odwijają badacze mumię z tych bandaży. Kiedy kończą robotę truchełko odzywa się głębokim basem, który od razu wypełnia całą kryptę i wprawia w drżenie wszystkich zgromadzonych tam ludzi. Zadaje bowiem mumia pytanie niezwykle ważne – a Fogg jeszcze śpiewa?
Tym którzy nie pamiętają kim był Mieczysław Fogg informuję, że pan ów był najdłużej na świecie czynnym artystą estradowym. Zaczynał w latach dwudziestych chyba, a skończył w osiemdziesiątych.
Rozumiem, że wielbicieli talentu pana Daniela dowcip ten może nie śmieszyć za bardzo lub wręcz nie śmieszyć wcale. Mnie jednak śmieszy. Znam kilka dowcipów, z których mogę śmiać się na okrągło i ten właśnie kawał należy do owej grupy.
Z rolami wielkich ludzi jest już tak bowiem, że mogłyby je od biedy zagrać każdy, szczególnie zaś w filmach reżyserowanych przez Jerzego Hoffmana. Są to bowiem produkcje, które od czasów nieszczęsnego serialu „Do krwi ostatniej” ogrywają ten sam schemat, z minimalną ilością dialogów i wieloma scenami batalistycznymi kręconymi w stylu scen miłosnych z „Niewolnicy Isaury”. To oczywiście nie przeszkadza odtwarzającym główne role aktorom, bo roboty mają mało, a splendor i honoraria odwrotnie proporcjonalne do tejże. Jest fajnie. Niechże więc tylko jeszcze przestaną chrzanić o swoim aktorskim rzemiośle i trudzie w jakim je zdobywali, niech przestaną opowiadać o sztuce, kreacji i tych wszystkich nie mających styczności z ich pracą rzeczach. Jeśli to zrobią wszystko będzie w porządku.
Na razie się jednak na to nie zanosi. Olbrychski będzie grał Piłsudskiego i pewnie zrobi to tak, że liczba zwolenników marszałka stopnieje do jakiejś smutnej garstki niezłomnych. Zepsuć bowiem można wszystko, a błyski w oczach pana Daniela zapowiadają, że on ma wielką ochotę coś zepsuć, a może nawet odbrązowić. Mam nadzieję, że w filmie nie będzie scen erotycznych z udziałem Piłsudskiego-Olbrychskiego i jakiejś pani, bo wtedy zostanie nam tylko zbiorowe samobójstwo lub podpalanie kin w całym kraju.
Tekst ten miał się początkowo nazywać „ O przeszłości uwięzionej” ale zmieniłem zdanie, z tym Cheopsem będzie lepiej, bo w sumie o to właśnie chodzi, o to żeby Daniel Olbrychski zaliczył przed śmiercią jak najwięcej ról ludzi istotnych dla naszej i światowej historii. A do roli Cheopsa nadawałby się on wręcz idealnie i to bynajmniej nie ze względu na swój charakterystyczny, łowicki akcent.
Od czterdziestu blisko lat ludzie z mianowania partyjno-ideologicznego znęcają się nad polską historią wybierając z niej co smakowitsze kąski i pichcąc jakieś średnio strawne dania dla uczniów szkół wszelakich. Nie ma nadziei, że to się kiedyś zmieni, no chyba że w Polsce zacznie obowiązywać inny system finansowania produkcji filmowej. Może gdyby był taki, jak w Ameryce byłoby lepiej? Nie wiem. Wszelka lewicowa intelektualność chce zwalczyć ten system i zastąpić go europejskim, przypuszczam więc, że jest to dobry system. Taki, w którym pan Daniel nie miałby za dużo do powiedzenia i nie byłby obsadzany we wszystkich ważnych rolach. Na razie nie ma go jednak nad Wisłą i musimy męczyć się z tym co mamy. Pozostaje mieć nadzieję, że ten film o bitwie warszawskiej będzie ostatnim filmem Hoffmana i da on sobie wreszcie spokój z kręceniem. Że pojawią się na jego miejsce nowi, zdolni reżyserzy, którzy nie będą przejmować się względami polityczno-obyczajowo-partyjnymi przy tworzeniu swoich filmów. Nie wiem czy tak się stanie, ale czekam, bo co mi zostało. Nie będę przecież oglądał „Czterech pancernych”, „Twierdzy szyfrów” czy nawet tego tasiemca o wojnie co go teraz na okrągło puszczają. Tego z Zakościelnym w roli głównej.
Nie przypuszczam by można było jeszcze uratować dla kina polską literaturę, nie sądzę by ktoś kiedyś, jakiś reżyser, sięgnął jeszcze raz po Sienkiewicza, by pokazać jego powieści tak, jak to się należy, bez Izabeli Scorupco, bez Domogarowa, a nawet bez Łomnickiego. Uważam jednak, że można zrobić coś innego, można napisać nowe, grube książki o polskiej historii, które będą czymś tak zaskakującym dla wielbicieli pana Daniela i pana Jerzego, że po ich przeczytaniu zaniemówią oni z wrażenia. Czekajmy. Może coś takiego się wydarzy.
Wszystkich zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl
Inne tematy w dziale Kultura