coryllus coryllus
256
BLOG

Dam nad rozlewiskiem czyli o trendach

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 8

Mam w swoim zawodowym życiorysie epizod zupełnie fantastyczny i pouczający jednocześnie. Pisywałem swego czasu dla pism nazywanych eufemistycznie ezoterycznymi. Doświadczenie to ukształtowało mnie i poszerzyło moją wyobraźnię o obszary niedostępne dla zwyczajnych, dziennikowych pismaków, którzy dokonują rozmaitych analiz i syntez mądrząc się przy tym zupełnie nieprzyzwoicie. Uważam także, że każdy zarabiający stukaniem w klawiaturę człowiek powinien choć raz w życiu napisać reportaż z domu w którym straszy albo relację ze spotkania z kosmitami. Po takim doświadczeniu ludzie nie są już tacy sami. Są mądrzejsi, mają dystans do trywialnych spraw świata tego i nie dają się zaskakiwać byle szmondakom. Spróbujcie, sami się przekonacie.

 

 Już od dłuższego czasu nie pisuję jednak dla branży ezoterycznej. Powód jest niezwykle poważny i dotyczy zmian w naszej zbiorowej mentalności. Powiedziałbym, że fakt ów - moje zaniechanie współpracy z tymi tytułami - jest spowodowany rewolucją kulturalną, która rozpoczęła się kilka lat temu i trwa w najlepsze na naszych oczach. Nie zauważamy jej, albo udajemy, że nie zauważamy, choć przemiana pism ezoterycznych dotyczy nas wszystkich. Nawet tych, którzy nie wierzą w duchy i kosmitów, a może ich przede wszystkim.

 

Sam fakt istnienia takich czasopism oceniam bardzo pozytywnie, ich obecność na rynku oznaczała bowiem do niedawna, że ludzie interesowali się nauką i sprawami dotyczącymi zjawisk zachodzących w naszym świecie. Byli co prawda ludzie ci nieco zmanierowani i nie do końca wykształceni, ale mieli potencjał i ich myśli ich kierowały się - przynajmniej od czasu do czasu - ku sprawom takim jak pochodzenie człowieka, zagadka nieśmiertelności duszy i dziwne chmury przepływające czasami po niebie. Ich potencjał intelektualny nie pozwalał śledzić rzeczywistych kierunków rozwoju nauki, ale dobre chęci i pozytywne emocje, a czasem niewiara w to, co oficjalnie do wierzenia było podawane, kazał im sięgać po gazety pisujące o różnych tajemnicach. Słowem – była nauka i ludzie nią zainteresowani, musiała być i pseudonauka i jej zagorzali zwolennicy.

 

W tygodnikach i miesięcznikach ezoterycznych pisywało się zwykle o tajemnicach z przeszłości, mniej lub bardziej odległej. Żelaznym punktem repertuaru był oczywiście Adolf Hitler i jego naukowe eksperymenty, dalej w kolejności pojawiali się Iluminaci, Templariusze, Zielone dzieci z Woolpit i temu podobne historie. Do tego jakieś reportaże z miejsc mocy i relacje ludzi, których kosmici wywieźli na inne planety po to, by wszczepić i w czaszkę platynowe implanty, a w plombę trzonowego zęba aparaturę podsłuchową najnowszej generacji, przez co nasz rozmówca nie może teraz zdawać relacji ustnych, by go kosmici nie kontrolowali tylko pisze wszystko na karteczkach, równym, dziecięcym charakterem pisma. Nie można się było nudzić pracując dla pism ezoterycznych, o nie. Czas ten jednak minął bezpowrotnie.

 

Tematy wyżej wymienione zeszły z tapety, a zastąpiły je inne. Teraz w pismach ezoterycznych przeczytać można o tym jak układają się relacje pomiędzy Joanną Brodzik a jej mężem Pawłem Wilczakiem, można dowiedzieć się co w dzieciństwie przeżyła jakaś pani z telewizora, która tańczy z gwiazdami albo jakie kwiaty najlepiej wstawić do wazonu, żeby w domu zapanowała harmonia i ład. Ci, którzy nabijali się z feng shui powinni sobie teraz pluć w brodę, bo przyszły takie czasy, że całe to fenh shui jawi się jako księga prawd objawionych w porównaniu z tym co się teraz pisze. Zatęsknimy niedługo za tradycyjną gazetową astrologią, bo w prasie kolorowej coraz mniej jest horoskopów i przepowiedni, a to ze względu na fakt iż nudzą one czytelnika i są dla niego zbyt skomplikowane. Trzeba przecież pamiętać czym się charakteryzują poszczególne znaki zodiaku, kiedy urodził się chłopak Magdy i czy pasuje do niej według horoskopów. Kto by sobie tym wszystkim zawracał głowę? Trzeba rzecz uprościć, żeby zdobyć młodego czytelnika i podnieść sprzedaż pisma inaczej koniec – ruina. O tym by napisać coś o Hitlerze, że o Templariuszach nie wspomnę, nie może być nawet mowy. Jeśli drukują jakieś reportaże to koniecznie ze spotkań neopogan lub z seansów, na których jakaś pani opowiada, że w poprzednim życiu była księżniczką. Wszystko oczywiście proste, łatwe i przyjemne.

 

Pisma ezoteryczne zaczęły po prostu eksploatować obszary, które eksploatują wszystkie inne kolorowe pisma – świat gwiazd i telewizji. Tam się teraz szuka tajemnicy i podniet dla spragnionych prawdy umysłów. Jeśli to nie jest rewolucja, to ja nie wiem co nią jest. Symbolem tych przemian jest dla mnie obywatelka Kalicińska, która podaje się – nie wiedzieć czemu – za pisarkę. Ma ona do dyspozycji całą kolumnę w jednym z ezoterycznych miesięczników i zapełnia ją swoimi przemyśleniami o życiu, miłości, mężczyznach i dzieciach. Kalicińska jest autorką cyklu powieści pod tytułem „Dom nad rozlewiskiem”. Fabuła tych dzieł sprowadza się do tego co napisałem w tytule. Konkretnie chodzi mi o pierwszą część tytułu. Na podstawie tych powieści nakręcono serial, który był emitowany w niedzielę po wiadomościach. Teraz, zdaje się, powtarzają go znowu. Jest to pierwszy serial nowego typu, pierwszy w którym zaszły takie same przemiany jak w ezoterycznych tygodnikach, to znaczy fabuła i tak zwane perypetie zeszły na plan dalszy. Przypuszczam, że chodzi o to by nie budzić w widzu żywszych emocji i nie denerwować go niepotrzebnie. Miast tradycyjnie rozumiane akcji pokazuje się ciąg luźnych scenek opatrzonych dialogami w stylu – kocham cię mamo. – I ja cię kocham córeczko. – Czy nasz tata nas kocha? – Tak on także nas kocha. I tak dalej. W razie gdyby okazało się, że widza przerasta owa wymiana myśli, do serialu według prozy Kalicińskiej dodano jeszcze jedną ważną i nowatorską rzecz – libretto. Nie jest to oczywiście libretto rozumiane tradycyjnie. Są to proste wstawki widoczne na ekranie tak jak w zagranicznych filmach lista dialogowa. Jeśli bohaterka jedzie gdzieś samochodem na ekranie pojawia się napis – właśnie jadę samochodem do mojej mamusi. Wszystko po to, by jak najmniej zmęczyć widza oglądaniem. Mamy więc chorobliwie uproszczoną fabułę i do tego jej wytłumaczenie w postaci tekstu.

 

Uważam, że to nie jest koniec, że następne w kolejce do wykastrowania będą książki. Już niedługo zatęsknimy wszyscy za dziełami Hanny Bakuły, Maueli Gretkowskiej i być może samej Kalicińskiej. Wszystkie one trafią do kanonu i będą omawiane w szkołach jako szczytowe osiągnięcia ludzkiego rozumu. Czeka, bowiem, literaturę ważna przemiana. Nikogo nie będą już interesowały przygody wyimaginowanych bohaterów, którym raz się coś polepszy, a raz popieprzy. W jakim kierunku będą szły zmiany w literaturze? Oto lista tytułów, które już niedługo ukażą się na polskim rynku: „Kuba Wojewódzki spotyka wampira z Brooklynu”, „Janusz Palikot i Marylin Monroe w tańcu z gwiazdami”, „Czy Jarosław Kaczyński wywołał II wojnę światową?”, „Lord Vader nie pokonał Donalda Tuska”.

 

Nie ma w tym co napisałem krzty ironii i szyderstwa. Czytelnik, bowiem, masowy czytelnik domagać się będzie aby twórczość literacka korespondowała jakoś ze światem realnym, bynajmniej nie z tym światem, w którym on sam będzie żył, o nie. Ten świat będzie przecież koszmarem nie do pokazania nikomu, chodzi o rzeczywistość polityczno-telewizyjną. Czytelnik będzie domagał się znanych i lubianych bohaterów z telewizora w nowych ciągle odsłonach i konfiguracjach. A jak ktoś w towarzystwie wspomni Ferdka Kiepskiego to się goście obruszą i będą szeptać po kątach, że intelektualista z niego i się sadzi.

 

Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Kultura