Ponoć wszechświat ma strukturę fraktalną, to znaczy składa się w wielkich spirali, które z kolei utworzone są z mniejszych spirali, a te z jeszcze mniejszych. Pokazują to czasem na takich kolorowych obrazkach. Wielce widowiskowy jest to prospekt i kolorki fajne. Najlepsze jest jednak to, że każda spirala, i ta większa i ta mniejsza ma zupełnie inną strukturę. W dodatku wzory owych spirali nie przystają do siebie, każdy fraktal jest niepowtarzalny. Gdyby więc ktoś chciał opisać jeden z nich stosując schematy z innego, nawet tej samej wielkości i barwy poniesie klęskę, albowiem to samo nigdy nie jest takie samo. Z pozoru podobne, a jednak inne. Stąd właśnie wyciągnąć można (ale wcale nie trzeba) wniosek, że jednego fraktala nie da się wytłumaczyć innym fraktalem. Idąc dalej – sytuację która wzrasta w pewnych określonych okolicznościach trudno wyjaśnić za pomocą klucza, który powstał w okolicznościach zgoła odmiennych choć podobnych. Teraz przykład – Witold Gombrowicz i Janusz Palikot to Polacy. Jeden urodził się i mieszkał w Polsce, a drugi ciągle mieszka. Podobne? Jak ta lala. Nie można jednak biorąc do ręki książkę Gombrowicza wyjaśniać za jej pomocą fenomenu Janusza Palikota, to jest grube nadużycie i rzekłbym nawet jakaś zgrywa nic z powagą nie mająca wspólnego. A jednak są tacy, którzy czynią tak i jeszcze idą w zaparte, że Palikot, tak sam z siebie pasuje do tego co pisał Gombrowicz, albowiem ten ostatni przewidział i opisał ostatecznie i całkowicie prawidła rządzące naszym światem.
Wszyscy wiemy, jak słaba jest taka teza, przecież Gombrowicz nie miał pojęcia o fraktalach, jak więc mógł cokolwiek opisać w sposób ostateczny i całkowity. On się tylko rozprawił z własnymi frustracjami, w które wpędziła go nadopiekuńcza matka. I mam wrażenie, że to także zrobił jakoś tak po łebkach, bez przekonania. A o tym, że jakiś Palikot się kiedykolwiek w Polsce pojawi nie mógł mieć najmniejszego wyobrażenia. Dla niego najstraszniejszym dopustem jaki pan zesłał na ojczyznę byli Bladaczka i Pimko, a cóż oni biedactwa mogli i jak się prezentowali w zestawieniu z taki posłem Palikotem?
Oczywistości które tu przedstawiłem nie przeszkadzają wcale poważnym publicystom w tłumaczeniu zjawisk nam współczesnych za pomocą schematu wziętego z Gombrowicza. Pojęcia takie jak gęba, pupa, łydka i Trans-Atlantyk są na obowiązkowym wyposażeniu każdego polskiego inteligenta, który szanuje się i ma aspirację do tego, by kształcić jakichś tam adeptów zawodu. Bez Gombrowicza ani rusz. To jedyny autor, który pozwala współczesnym mędrcom czuć się bezpiecznie i swojsko we własnym towarzystwie, wystarczy, że ktoś wspomni Gombrowicza i spraw jest jasna – człowiek jest swój, mądry, znający się na rzeczy i postępowy. Twórczość Gombrowicza jest - bez przesady - credo, współczesnego polskiego inteligenta.
Ja, szczerze mówiąc, sądziłem, że to już minęło. Kiedy zaczynałem studia dwadzieścia lat temu, była tam taka koleżanka, która szpanowała znajomością Gombrowicza i to się szalenie podobało, ale potem jej przeszło. I ja w swej naiwności sądziłem, że przeszło wszystkim. Pewne rzeczy jednak nie starzeją się nigdy i dopóki żyje ostatni wyznawca idei żyć będzie również ona sama.
Gombrowicz jest wygodny, bo – wbrew temu co podkreślają jego apologeci – zwalnia całkowicie od myślenia. Gombrowicz aż się zachłystuje nawoływaniem do przemyślenia na nowo historii naszej i Polski samej, ale z tego myślenia nic nie wychodzi. To jest takie, przepraszam za wyrażenie, noszenie transparentu z napisem „dupa” i nic więcej. To się może nawet podobać, ale przez krótką chwilę, a potem mija. Gombrowiczowi zaś przypisuje się właściwości niemal lecznicze. Jego książki zaś są receptą na wszystkie współczesne bolączki, choć – co podkreślam – sam Gombrowicz pochodzi zupełnie z innego fraktala niż Palikot czy my tutaj czytający teksty w salonie. Zamienia się Gombrowicza w Polsce w nowe Pismo Święte i każe go cytować w każdym przypadku, kiedy pada słowo „naród” lub słowo „Polska”. Bo Gombrowicz według współczesnej wykładni był przeciwnikiem Polski rozumianej tradycyjnie, a to może oznaczać tylko jedno – to mianowicie, że był zwolennikiem III RP, która od tradycji się odcina. A jeśli nie jej, to jakiejś innej Polski, gdzie zamiast kościołów stać będą świątynie jego imienia. Jak już ostatnio pisałem Gombrowicz pozostawał w ciekawej relacji z Antonim Słonimskim i wysłał mu kiedyś kartkę z Argentyny, na której było napisane – Antoniemu, z Panem Jezusem, Witold Gombrowicz. To bardzo znamienne, dla Gombrowicza, który starał się przede wszystkim wymykać definicjom i bardzo dbał o to, by jego intymność duchowa zajmowała przestrzeń większą niż ta, która znajduje się w pudełku zapałek.
Przyznam się, że jak tego Gombrowicza lubię, najbardziej lubię dziennik, ale nigdy nikomu, z wyjątkiem kilku osób nie przyznałem się do tego. Właśnie dlatego, by uniknąć sprofilowania towarzyskiego. Nie sądzę by Witold Gombrowicz był wybitnym twórcą, indywidualnością tak, ale nie pisarzem. Jego myśli, przyspawane do dworku i wielopokoleniowej rodziny szlacheckiej, która go odrzuciła nie dotyczą nikogo z nas, no chyba że cały czas będziemy mieć w pamięci ów kontekst. Żaden z niego prorok uniwersalizmu i nowoczesności. Już prędzej pan, który miał poważne kłopoty z tożsamością – na wszelkich poziomach - i przez to mógł pisać tylko i wyłącznie o sobie. To nie jest wcale taki zły temat, ale żeby robić zaraz z tego klucz do wszystkich spraw tego świata? Żeby robić z tego klasykę? Mowy nie ma.
No i ta ponura groteska z umieszczeniem go w kanonie lektur. To jest jawna drwina z pisarza i jego dzieła. To przypieczętowanie jego klęski i wtórności – niestety – czego dostrzec nie chcą bezkrytyczni wielbiciele, dla których Trans-Atlantyk jest schronieniem, domem i świątynią jednocześnie.
Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl
Inne tematy w dziale Kultura