Ci co powinni napisali już jak głupim tekstem popisał się syn Tadeusza Mazowieckiego. Nie ma sensu wracać do tych wypisków, bo mało jest to śmieszne, no i ileż można drwić z człowieka nieszczęśliwego, dotkniętego jakąś niezrozumiałą przypadłością, a może manią? Niedługo, bo to niekulturalne. Co innego jest w tej aktywności młodego Mazowieckiego ważne. To mianowicie, że on nie zważa na uwagi pisane pod swoim adresem i znany jest z bezbrzeżnej pewności siebie właściwej ludziom ograniczonym. Jego pewność może wynikać także z tego, że jest on synem Tadeusza Mazowieckiego i dlatego może pisać i mówić co mu się podoba bez względu na stopień nasycenia tych wypowiedzi destylowanym głupstwem. Któż bowiem śmiałby wśród dziennikarzy zwrócić uwagę synowi pierwszego demokratycznie wybranego premiera? Nie ma chyba takiej osoby. Może więc Wojciech Mazowiecki pracować nad swoją karierą, którą będzie przebiegać w tempie równym i niezależnym od nikogo. Poza jego ojcem oczywiście. Przypuszczam, że sięgnie kiedyś po stanowisko redaktora naczelnego GW o ile oczywiście nie wyprzedzi go syn jakiegoś innego zasłużonego działacza. Taki właśnie będzie koniec tej gazety. Bo nie ma lepszego sposobu na rozłożenie jakiegoś biznesu jak pozwolić ludziom zasłużonym, a jeszcze lepiej ich dzieciom pokierować takim interesem.
Nie twierdzę, że tworzenie się dynastii jest przypadłością jedynie polską. Takie rzeczy są wszędzie, ale dotyczą – tak mi się przynajmniej zdaje – świata finansów, a czasem polityki i finansów, ale z tą polityka już jest gorzej, bo konkurencja na tym obszarze jest straszliwa. Nie ma jednak czegoś takiego jak dynastie tworzone w oparciu o intelekt i zdolności. To są przedsięwzięcia skazane na porażkę i rodzina Kossaków jest tutaj wyjątkiem potwierdzającym regułę. W rodzinie organistów może urodzić się czasem geniusz, ale to się zdarza rzadko i syn geniusza będzie zapewne takim samym organistą jak dziadek, a nie geniuszem jak tata. Dynastie dziennikarskie to już zupełne kuriozum, podobnie jak piosenkarskie, nie wie o tym jeszcze Patrycja Markowska, ale już niedługo się przekona. Można się oczywiście łudzić i utrzymywać ogromnym nakładem osobistego zaangażowania taką fikcję, ale będzie ona tym boleśniejszym rozczarowaniem dla nieszczęśnika, którego „szykują na następcę”. Nie wierzę bowiem w to, że fikcja zbudowana przez GW zdoła się utrzymać jeszcze pięć lat, że kogoś będzie to jeszcze brało, tak serio i z butami, że znajdzie się ktoś, kto analizował będzie teksty młodego Mazowieckiego lub jakiegoś Orlińskiego czy innych namaszczeńców. To się nie może udać, bo za lat kilka w dorosłość wejdą pokolenia, dla których obaj panowie będą się kojarzyli karbonem lub jakąś inną zamierzchłą epoką. Ich rozważania, z miesiąca na miesiąc, coraz bardziej uproszczone, nie wzruszą już nikogo. Pozostanie więc tylko sprzedawać swoje produkcje w powiązaniu z innymi towarami, na przykład z pasztetową lub papierem toaletowym, jak to drzewiej bywało.
O tym, jak trudno jest robić karierę w mediach wiadomo nie od dziś i wiadomo, że gdzie jak gdzie, ale tam system dynastyczny rozwija się jak dorodne hemoroidy w okrężnicy warszawskiego taksówkarza. Tak było za komuny i tak samo jest teraz. Pierwsze z brzegu przykłady – Kraśko i Richardson. Dzieci Barbary Pietkiewicz publicystki tygodnika „Polityka” i miesięcznika „Wróżka”. Niestety w telewizji jest jak w polityce. Konkurencja właśnie niszczy Monikę Richardson i pewnie już jej nie zobaczymy na małym ekranie. Już ze dwa lata temu musiała przyjąć propozycję uczestnictwa w tym durnym programie Wojewódzkiego służącym do promocji upadających gwiazd, ale niewiele to pani Monice pomogło. Wojewódzki zadawał jej jakieś pytania o sprawy intymne i za wszelką cenę dążył do maksymalnego upokorzenia biednej dziennikarki. Wyglądało to dość upiornie, ale nie ma co Moniki Richardson żałować, bo w sumie wiedziała na co się pisze. Kraśko póki co jest bezpieczny i niedługo będzie pewnie zatrudniał w telewizji własne dzieci. Poczekajmy jednak, bo może mu się nie udać. Mam bowiem wrażenie, że rola mediów elektronicznych rozstanie nieco spłaszczona przez Interent, a gwiazdy tak zwanej pierwszej wielkości sprowadzone do roli zwykłych zapowiadaczy. Tak jak było dawniej.
Telewizyjne gwiazdorstwo jest w wielu punktach podobne do szlachectwa dziedziczonego wraz z herbem i krwią. Z punktu widzenia ludzi takich jak Izaak Newton było to coś zupełnie absurdalnego. Tyle, że przekazywano ową nieuchwytną rzecz z pokolenia na pokolenie i była ona podstawą ładu społecznego. Dynastie telewizyjne zaś to zwykły cyrk, który daje pożywkę kolorowej prasie i nic więcej.
Zastanawiające jest to, że żadnej dynastii nie tworzy taki Jan Pospieszalski, człowiek znany i pewnie mający jakieś znajomości. Nie widać dzieci Pospieszalskiego w programach dla młodzieży, nie próbują one zostać dziennikarzami jak tata i nie chcą osiągać niczego wdrapując się na drabinę kariery po panatatusiowych plecach.
Oczywiście, owa dynastyczność, ten nepotyzm w najczystszej postaci jest maskowany propagandą o jakiej nie śniło się Wojciechowi Mazowieckiemu, bo ten po prostu już od urodzenia wiedział, że jest mądry i bystry i nikt go niczym nie musiał nakręcać. Co daje do zrozumienia każdą swoją wypowiedzią. Kariera Kasi Adamik, córki Agnieszki Holland pokazuje, że można zrobić z dziecka twór na swój obraz i podobieństwo. Reżyserka córka reżyserki. Wspaniałe! Tak samo utalentowana, znająca tych samych ludzi i tak samo wrażliwa. Dobry Boże, jak to dobrze, że inni polscy reżyserzy zaniechali takich kroków, jak Agnieszka Holland, bo byśmy się nie wygrzebali do połowy stulecia spod tych filmowych dzieł wiekopomnych. Na razie mamy jednego „Janosika” i starczy. Jest szansa, że pani Kasia będzie się jednak realizować w innych dziedzinach.
W takim zawodzie, jak reżyseria filmowa, o którym Jerzy Kawalerowicz mawiał z pogardą, że aby być dobrym reżyserem trzeba mieć pieniądze i wynająć sobie asystenta do roboty, a samemu zająć się jedynie wołaniem „akcja” na planie, w takim zawodzie bardzo łatwo wykreować jest geniusza, szczególnie w Polsce, gdzie producenci ciągle jeszcze pozostają nieco w cieniu, a na wierzchu widać głównie reżyserów i ich dzieci.
Czy wobec tych groźnych, ale jednak groteskowych zjawisk może w Polsce zaistnieć ktoś, kto nie ma taty w branży i mamy gdzieś nieopodal? Według mnie może, nie w mediach oczywiście, bo ten opanowane są przez kurczowo trzymających się stołków publicystów, nie w sztuce i kulturze na poziomie wysokim, bo tak królują ludzie znający sposoby na wyduszenie grantów z Ministerstwa Kultury, nie w tych wszystkich miejscach, gdzie rządzą znani i lubiani. To gdzie?
Doniesiono mi właśnie, że rynek wydawniczy się wali. Empik przejmuje wszystko i będzie rozstawiał po kątach wydawców. Ja zaś jadę dziś po odbiór nakładu mojej książki i jutro rozpoczynam wysyłkę. Jeśli więc ktoś marzy o sukcesie w Polsce powinien udać się tam skąd wszyscy uciekają. To jedyna szansa, jeśli nie mamy oparcia w nikim. Nie ma bowiem takiego krachu, który z czasem nie zamieniłby się w sukces. Tak to właśnie widzę. Tak więc – pisarze do pióra.
A tych, którzy jeszcze nie kupili mojej książki „Pitaval prowincjonalny” zapraszam na stronę www.coryllus.pl
Inne tematy w dziale Kultura