coryllus coryllus
539
BLOG

Doktor Strosmaier, doktor Burski i…doktor House

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 11

Seriale, których akcja toczy się w szpitalach cieszą się niesłabnącą popularnością od lat z górą czterdziestu. W Polsce sprawa zaczęła się od dwóch szpitalnych produkcji, za czasów głębokiej komuny. Bohaterką jednej z nich była kobieta, a drugiej mężczyzna. Tak naprawdę jednak w serialach tych chodziło o to, by pokazać trochę cycków i rozerwać publiczność znudzoną przemówieniami towarzysza Gierka. 

Serial z kobietą nazywał się „Doktor Ewa” http://www.youtube.com/watch?v=E4EgYgboxjY&feature=search i konia z rzędem temu, kto pamięta dziś o co w nim chodziło. Można jednak obstawiać w ciemno, że zapewne o rozwiązywanie trudnych życiowych perypetii, a także – w tle oczywiście – o leczenie jakichś biedaków co się gdzieś połamali na ślizgawce lub dostali bólu brzucha po schabowym z kapustą. Główną rolę grała w tym serialu Ewa Wiśniewska, która długi czas uważana była za najpiękniejszą aktorkę w polskim kinie. Nie ona była jednak największą atrakcją tej produkcji. Była nią Jolanta Lothe, aktorka epizodyczna, ponoć z wielkim talentem, ale zupełnie nie wykorzystanym, a to z tego powodu, że miała biust jeszcze większy niż talent. Wszyscy więc reżyserzy, zgodnie z manierą obowiązującą wówczas, a i dzisiaj także, obsadzali panią Jolantę w rolach kobiet lekkich i chętnych do zrzucania łaszków. W serialu „Doktor Ewa” grała ona jednak pielęgniarkę nie prostytutkę, która snuła się po oddziałach w kusym i porozpinanym fartuszku. Dzięki temu serialowi – jak sądzę – obsesje seksualne w Polsce zyskały nowy wymiar. Serial zaś zyskał na oglądalności.
 
Bohaterem drugiego serialu był Edward Lubaszenko, który grał tam lekarza nazwiskiem Bognar. Serial nazywał się „Układ krążenia”, jego walor polegał na tym, że Lubaszenko pokazywał się czasami goły i to do białości rozgrzewało ekspedientki zasiadające po pracy przed telewizorami. Partnerowała mu aktorka planów odległych – Laura Łącz, która rozbierała się w tym filmie do rosołu, co z kolei przyciągało przed telewizory mężczyzn. Był to moim zdaniem szczytowy sukces seriali medycznych, który już nigdy potem nie został powtórzony ponieważ seriale te miast pokazywać biuściaste pielęgniarki i gołych lekarzy uciekły w tak zwaną prawdę psychologiczną. I tak zrodził się najsłynniejszy serial medyczny pod tytułem „Szpital na peryferiach” http://www.youtube.com/watch?v=GNe73n-Rcx4&feature=search . Za prawdę psychologiczną odpowiedzialny był w nim sympatyczny czeski aktor nazwiskiem Milosz Kopecky i właściwie tylko on. Reszta występujących w tej produkcji postaci wzięta była wprost z księżyca i nie mogła przekonać widza do siebie za żadne skarby. No chyba, że po rozebraniu się do rosołu, ale na to się tam nie zanosiło. Kopecky robił co mógł przez kilkanaście odcinków, ale w końcu nie wytrzymał i zmarł na serce. Nie należy się temu dziwić - obarczyli chłopa odpowiedzialnością za cały film i nie dali mu oddechu. A serce, jak to mówią – nie sługa.
 
Czasy współczesne są nieco łaskawsze dla lekarzy w filmach, co nie znaczy, że postaci kreowane przez aktorów udających medyków są bardziej prawdopodobne niż ta, którą grał Kopecky. O nie. Z tym jest nawet gorzej. Nikt przecież nie jest w stanie uwierzyć, że taki doktor Burski z Leśnej Góry http://www.youtube.com/watch?v=obazPPorKYI&feature=search ma coś wspólnego z prawdziwym, żywym człowiekiem. To jest atrapa i to atrapa rażąco źle wykonana. Jego problemy są tak autentyczne jak pakowana w folię szynka z supermarketu, a w dodatku partneruje mu Małgorzata Foremniak, która z każdym kolejnym sezonem ma mniejsze szanse na przyciągnięcie uwagi widza po zdjęciu stanika. Na to zresztą także się nie zanosi. Inni lekarze w tym filmie mają od odwalenia role jeszcze bardziej niewdzięczne niż Burski. Kazano im bowiem grać czarne charaktery lub ludzi z pokręconym życiem osobistym. W Polsce wypada to średnio wiarygodnie, bo wszyscy prawie leczą się u nas prywatnie i dobrze wiedzą, że kto jak kto, ale lekarze zatrudnieni w klinikach na kilku etatach nie mogą narzekać na jakieś problemy. Serial ten cieszy się jednak popularnością, bo jest prostym naśladownictwem czeskiego serialu sprzed lat i jego późniejszej dokrętki. Ludzie zaś lubią oglądać to co już widzieli i nie ma sposobu, a na pewno nie ma prostego sposobu, żeby ich do tego zniechęcić. Burski jest jedną z najpopularniejszych postaci serialowych w Polsce także dlatego, że uosabia nigdy nie spełnione marzenia o dobrym i przystojnym doktorze, którzy nie bierze łapówek.
 
Zupełnie inne założenia przyjęli producenci seriali medycznych kręconych w USA. Produkcje te trzymają się nie na nieprawdopodobnych psychologicznie postaciach granych przez słabych aktorów, ale na poszatkowanej, dynamicznej narracji, na efektach specjalnych i dopiero w trzeciej kolejności na aktorach, którzy mogliby właściwie przyjść z ulicy i to  nie miałoby to znaczenia. Ich rola jest bowiem z założenia epizodyczna. Tak było, na przykład, w serialu, „Ostry dyżur”. Ostatnio sytuacja zmieniła się jednak diametralnie i uważam to za dobry objaw. Mamy doktora House http://www.youtube.com/watch?v=yoLcaIgid7w&feature=search . Mamy go już od sześciu sezonów, ale dopiero teraz widać na czym polega wielkość tego serialu i jego inność. Otóż House jest to człowiek samotny i wyalienowany. To ważne, bo oznacza to powrót do dawnych, dobrych wzorów kinowych eksploatowanych w starych westernach. House to Gary Cooper z klasycznego westernu „W samo południe” i święty Jerzy w jednym kawałku. Jego pomocnicy, cały ten zbiorowy podmiot, mają przy nim znaczenie trzeciorzędne, bo w serialu najważniejsze jest to, że doktor House samotnie walczy ze złem. A zło owo, choć potężne i zdradliwe ulec musi, bo House uzbrojony jest tak jak żaden dotąd serialowy medyk. Po pierwsze ma wiedzę i umiejętności – co widać w każdym odcinku i nie ma tu znaczenia przecież, że to co opowiada House ma słaby związek z prawdziwą medycyną. Po drugie pozbawiony jest tych wszystkich irytujących słabości, w które wyposażają swoich bohaterów polscy scenarzyści. Po trzecie jest wrażliwy i potrafi nad tą wrażliwością panować.
 
Pojawienie się House’a to powrót najważniejszych wartości zachodniej cywilizacji na ekrany naszych telewizorów. Dosyć już płaczących, rozmemłanych bubków co popełniają szkolne błędy po to, by się potem z nich tłumaczyć przez dwanaście odcinków, dosyć leniwej, kapciowatej narracji rodem z Leśnej Góry. Doktor House powraca! Słyszycie zarazki i pasożytnicze grzyby?! Już po was. Dobro uosobione prze samotnego rycerza ze stetoskopem na szyi zwycięży.
 
Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (11)

Inne tematy w dziale Kultura