Na swoje nieszczęście znów obejrzałem kolejne odcinki serialu pod tytułem „Dom nad rozlewiskiem” w którym główną rolę gra aktorka Joanna Brodzik. Serial ten nakręcony został na podstawie bestsellerowej książki niejakiej Kalicińskiej pod tym samym tytułem. Jest to historia kobiety zwolnionej z agencji reklamowej, która jedzie na Mazury do swojej prawdziwej matki – ta porzuciła ją przed laty – i tam próbuje odnaleźć siebie i zbudować nowe życie. Jej mąż w tym czasie romansuje w wielkim mieście z kobietą dużo starszą od swojej żony granej przez Brodzik, co powoduje, że serial ten zaczyna niebezpiecznie skręcać w kierunku trzeciorzędnych produkcji SF. Jednym słowem normalnie jak to w życiu – coś się polepszy, coś się popieprzy. Nie jest jednak motyw młodej żony i starej kochanki najbardziej nieprawdopodobne w tej produkcji. Są tam lepsze rzeczy.
Mamy oto matkę księdza, ewidentną patologię, która trzyma za pyski wszystkich wokół, a swoim synem steruje jak małym samochodzikiem na baterie. Ma pani owa skłonności sadystyczne i to jest wypisane na jej twarzy. Do jej obowiązków i przyjemności należy zatrudnianie i zwalnianie ludzi, którzy porządkują kościół, cmentarz i kapliczki wokół świątyni. Jedną z taki osób jest pani, którą wszyscy nazywają Wroną, ponieważ nosi nazwisko Wrońska czy jakoś podobnie. Wrona ma jakieś zadawnione zatargi ze swoim mężem alkoholikiem i praca przy kościele jest dla niej dosyć istotna. Matka księdza postanawia jednak ją zwolnić, a to z tego względu, że pani Wrona jest Żydówką.
Powiem szczerze, że dawno się tak nie zdziwiłem. Wiem, że to drobiazg, że nie warto się takimi bzdurami zajmować, ale jakoś nie mogłem przejść obok tego konceptu obojętnie. Mamy rok 2010, a w Polsce Żydówki służą po kościołach i są wyrzucane z pracy. A jeśli pozostają bez środków do życia muszą chodzić do lasu po chrust, żeby ogrzać nim mieszkanie i muszą gotować zupę grzybową z podgrzybków znalezionych w pobliżu swojej nędznej chaty, bo nie stać ich na kupno serdelowej albo łopatki z cielaka, bo przecież nie z wieprza.
Ja rozumiem, że takie rzeczy, jak realia, prawda, elementarna uczciwość i zwyczajnie wstyd dawno przestały mieć znaczenie dla ludzi piszących w Polsce bestsellerowe książki i kręcących filmy. Teraz ważne jest coś innego, ważne jest aby nawiązać do tworzonej przez ostatnie lata fikcji o nazwie współczesna Polska i żeby fikcję ową jeszcze podrasować.
Mam prośbę do pana Barbura, jeśli oczywiście jeszcze tu zagląda, bo kiedyś zaglądał, żeby zaapelował o jakieś przyzwoitsze traktowanie realiów, przynajmniej tych dotyczących Żydów w Polsce. Może to przemówi do rozsądku pisarzom bestsellerów i tym durniom filmowcom.
Tym, którzy nie wiedzą o co chodzi przypominam, że to Polacy zwykle służyli w bogatych, żydowskich domach, a nie na odwrót. Rozumiem, że Kalicińska opisuje inne, współczesne realia, że nie ma już kupieckich, żydowskich domów i żydowskiej biedoty, ale szyderstwo z prawdy jest tu tak oczywiste, że może się od niego niektórym wydłużyć twarz. Wiejska Żydówka służy u księdza i jeszcze musi potem nosić drzewo z lasu, a mieszka ona z mężem alkoholikiem. Dobrze, że nie odwiedzają jej kosmici, ale przecież serial się jeszcze nie skończył i wszystko może się zdarzyć.
Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl
Inne tematy w dziale Kultura