coryllus coryllus
1460
BLOG

O Żydach i fobiach osób gwałtownie wzbogaconych

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 142

Nigdy nie zapomnę zdjęcia Przemysława Wałęsy (czy jakiegoś innego Wałęsy, nie ma to znaczenia), który patrzy w obiektyw, uśmiecha się tym charakterystycznym, znamionującym wybitną inteligencję i osobowość przebogatą uśmieszkiem, trzymając w zębach cygaro, z którego z kolei leci dym. Bohaterem tego obrazka nie był bynajmniej młody Wałęsa, ale to cygaro, bo zdjęcie było dołączone do tekstu o cygarach, zaś junior rodu nazywany był w podpisie – uwaga – koneserem cygar. 

Oczywiste jest dla każdego średnio rozgarniętego człowieka, że jeśli ktoś ma ojca co skończył jakąś tam zawodówkę elektryczną i pracował w stoczni, nawet jeśli potem zrobili go prezydentem, to po prostu nie może być znawcą cygar. Może być muzycznym geniuszem, może być cyrkowcem, może mieć uzdolnienia matematyczne, bo z tymi cechami można się urodzić, ale akurat znawcą cygar nie może być. Tak samo jak Marek Kondrat nie może być znawcą win. Oni się obaj oczywiście za takich podają, ale to znaczy jedynie tyle, że nie mają pojęcia o czym rozprawiają lub kłamią z premedytacją. Znawstwo bowiem może się pojawić dopiero w trzecim pokoleniu pod warunkiem, że majątek jest stale pomnażany i nie trafił się po drodze jakiś wariat, który roztrwonił pieniądze i zmusił swych potomków do pracy w pocie czoła. Znawstwo cygar, win, sztuki lub czegokolwiek może wykiełkować na glebie indywidualnego poświęcenia i nadludzkiej pracy oraz miłości, ale częściej kiełkuje na pieniądzach, tyle że zajmuje mu to wtedy dużo więcej czasu. Ani w przypadku Wałęsy, ani Kondrata nic z wyżej wymienionych zależności się nie pojawia więc ich znawstwo jest podejrzanej próby i nie zmienia go fakt, że pan Konrad mówi płynnie po francusku i pamięta, w którym roku stoki były najlepiej nasłonecznione.
 
Patrzyłem wtedy na tego młodego Wałęsę i zastanawiałem się jak nisko trzeba upaść, żeby oddalić się od swojej przeszłości i przeszłości swojej rodziny. Jak trzeba być niedojrzałym, by mieć świadomość nędzy własnego dziadka i udawać przy tym znawcę cygar oczekując, że ktoś będzie to traktował poważnie. No, ale może są tacy, którzy będą i będzie im to imponowało. Nie jeden w końcu Przemysław Wałęsa na świecie inni także chcieliby mieć swoje pięć minut i także poczuć się znawcami czegoś.
 
Prócz cygar w cenie jest także sztuka. Mój ulubiony znawca sztuki, a konkretnie teatru nazywa się Tomasz Karolak. Już o nim pisałem to może nawet dwa razy. Pan ów znany jest z tego, że uwodzi kobiety jednym spojrzeniem i samym tylko odsłonięciem górnej wargi. Gdyby się uśmiechnął całością ust swych ponętnych mogłyby pomdleć i dlatego właśnie tego nie czyni. Powiedział ów człowiek kiedyś w jakimś wywiadzie, że ma jedenaście samochodów, a ostatnio przeczytałem także, że ma własny teatr. Tak, tak najprzystojniejszy mężczyzna w Polsce może sobie chyba pozwolić na własny teatr. W wikipedii co prawda piszą, że jego rodzice byli oficerami pracującymi całe życie w tajnych jednostkach wojskowych, ale kto by tam wierzył wikipedii, to przecież głupstwa. Sztuka. Tylko ona jest ważna i emocje, tak emocje oraz wzruszenie jakiego doznaje widz oglądając spektakl.
 
Nie wiem czy pan Karolak odczuwa jakieś lęki przed przeszłością, ale przypuszczam, że nie, bo niby dlaczego? Sam się wszystkiego dochrapał, sam wspiął się na szczyt, pracował i szlifował talent i teraz ma. O co chodzi?
 
O nic kochani. Przysięgam, że o nic nie chodzi. Chciałem tylko pokazać, że część osób wybitnych, znanych nam z telewizji potrafi patrzeć jedynie w przyszłość. To wcale nie jest źle, to znaczy jedynie tyle, że przeszłość zostawiają oni za sobą i liczą się dla nich tylko te dni, których jeszcze nie znamy – jak pisał poeta.
 
Nie pamiętam już w którym zbiorze antologii profesora Białostockiego znajduje się ten tekst. Nie jest to bynajmniej tekst o sztuce, ale dla sztuki ma znaczenie kluczowe. Oto jeden z członków gwałtownie wzbogaconej włoskiej rodziny patrycjuszowskiej, rodziny która do władzy i znaczenia doszła dosłownie po trupach i zgliszczach staje w obliczu zagrożenia polegającego na tym, że członkowie innej gwałtownie wzbogaconej patrycjuszowskiej rodziny, która doszła do znaczenia w identyczny sposób oblegają go w jego miejskiej rezydencji zaprojektowanej rzecz jasna przez jakiegoś renesansowego geniusza (to musi być pierwszy tom antologii Białostockiego). Pan ów stwierdza, że musi wrogów swych pokonać bezwzględnie i skutecznie, albowiem nawet gdy wda się z nimi w układy i wytarguje życie to przyjedzie mu potem wrócić do pługa, co było jego stałym zajęciem nim został bogatym i wpływowym patrycjuszem. Ów lęk przed powrotem do pługa jest tu najbardziej charakterystyczny i ciekawy. Pozwala on bowiem nam z kolei jaśniej spojrzeć w przyszłość. Ludzie dla których nie ma powrotu do przeszłości, ludzie którzy zostawiają za sobą ubogą glebę, chlew z tucznikami, błoto na polnej drodze i inne, podobne atrakcje, mają czasem tę fantazje, że wynajmą do pracy wielkiego artystę. Są oni bowiem świadomi swych ograniczeń czyli wiedzą jak to się eufemistycznie mówi skąd wyrastają im nogi. Takich ludzi nie jest niestety wielu w Polsce. Takich ludzi było sporo w Wielkiej Brytanii XVIII stulecia i w renesansowych Włoszech, było ich całkiem wielu w Ameryce lat dwudziestych i trzydziestych.
 
Ów charakterystyczny rys dorobkiewiczowski zawsze – to znaczy do czasów Zagłady – doklejano Żydom. Żydowska finansjera, inteligencja i żydowscy geszefciarze byli notorycznie wyśmiewani z powodu swoich ambicji, aspiracji i złego gustu, który kazał im mieszkać w złoconych pałacach, kupować obrazy i powozy, a wszystko w panicznym strachu przed powrotem na Nalewki. Najniesłuszniej w świecie. Bo dzięki wspominanym tu już przeze mnie salonom bogatych Żydówek kilku biednych literatów mogło zjeść ciepły obiad i napić się czegoś uczciwego z procentami. W czasach dzisiejszych mogliśmy obserwować moment trwającą jedynie odgrzebywanie tamtych skomplikowanych relacji pomiędzy Żydami i gojami polegające czymś zgoła podobnym do tego szyderstwa ze złoconych, żydowskich karet. Chodziło o tropienie tych, którzy w sposób jawny lub zawoalowany z Żydów szydzili, opisując ich w swoich książkach jako nadętych, nie rozumiejących subtelności związanych z wieloletnią tradycją i szacunkiem dla drugiego człowieka ludzi. Nie pamiętam, który z autorów wiodącego tytułu prasowego napisał ten tekst, ale jest on do odnalezienia przez wytrwałych. Tekst dotyczył znanej wszystkim książki dla dzieci pod tytułem „O czym szumią wierzby”. Autor artykułu twierdzi, że książka zawiera niemały ładunek antysemityzmu, bo jeden z głównych jej bohaterów, Ropuch, który jeździ szybkim samochodem, jest głośny, brzydki i narzuca się wszystkim to na pewno Żyd. Napisane to było w dobrej wierze, w obronie tego nieszczęsnego Ropucha, który nic nie rozumiał z otaczającej go rzeczywistości, był bowiem odmieńcem. Inne zwierzątka nie lubiły go za to i śmiały się za jego plecami pokazując tę dziwną czapkę, którą nosił. Czysty wprost antysemityzm. Nie wiem szczerze mówiąc, czy przeżyłem kiedyś w życiu większe zdziwienie, ale był to jak powiadam moment. Później już do podobnych idiotyzmów w wiodącym tytule prasowym nie powrócono. Zastąpiły je rzeczy znacznie poważniejsze.
 
Wracajmy jednak do naszych dzieci szczęścia, ludzi zdolnych, utalentowanych i wyniesionych na piedestały własną jedynie zasługą. Oni w odróżnieniu od tych Żydów co bali się wrócić na Nalewki i maskowali własne braki złotem i eklektyczną architekturą, w odróżnieniu od tych włoskich patrycjuszy sprzed pięciuset lat, którym brud powrastał w dłonie i za paznokcie, a którzy wynajmowali do budowy swoich siedzib rozmaitych mistrzów znanych ze szkolnych podręczników i książek o geniuszach, w odróżnieniu od angielskich kupców wożących herbatę z Indii bez świadomości, gdzie te Indie tak naprawdę leżą, oni nie boją się niczego, a już najmniej powrotu do przeszłości. Przeszłość bowiem została skutecznie zlikwidowana, bądź jak to powiedział rok temu pan prezydent Obama – zresetowana. Nie ma jej. Nie można się nią interesować, a jeśli już to mogą robić to ludzie wybrani, żeby nie powiedzieć wyznaczeni do tego zadania. Ludzie z zasługami, którzy mają dobrze poukładane w głowie.
 
Niech wam się nie wydaje, że tylko ta bliższa kłopotliwa przeszłość została zresetowana, nie – cała nasza przeszłość jest już unieważniona. Nie ma jej i nie będzie. I nic tu nie pomogą lamenty, pisanie jakichś książek wydawanych w niszowych wydawnictwach, historyczne programy i filmy tego mistrza animacji co robi reklamówki o Grunwaldzie. Tego już nie ma, a nie ma z tego między innymi powodu, że zgodziliśmy się wszyscy i każdy z osobna na ów reset. Zgodziliśmy się usuwając z życia wyżej wymienionych ten charakterystyczny dla bogatych Żydów i bogatych Włochów z Florencji lęk. To drążące dusze przekonanie o braku legitymacji na wszystko właściwie. Tę pewność, że trzeba kupować, kupować, kupować, żeby móc zagłuszyć frustrację, lęk przed powrotem do nędzy, a czasem sumienie. Nasi patrycjusze sami przedzierzgnęli się w ludzi sztuki, w ludzi filmu, teatru i książki i nie muszą już niczego. Bierze się owa pewność z bardzo prostego faktu. Pomiędzy bogatym Włochem mieszkającym we Florencji pięćset lat temu a jego biednymi i gotowymi na wszystko klientami nie było nic. Ten facet musiał swoich ludzi kaptować, kupować, straszyć, uwodzić i zwodzić, żeby się przy nim utrzymali. Musiał to czynić własną osobą, majątkiem, własną gębą – mówiąc wprost.
 
Pomiędzy naszymi patrycjuszami a nami jest przepaść wypełniona przez media i tony promocyjnych i kłamliwych informacji. To niby oczywiste, ale czasem trzeba o tym przypomnieć, zanim człowiek zacznie dyskutować o tym skąd komu wyrastają nogi, a skąd głowa.
 
Pewnie FYM ująłby to wszystko prościej, ale ja prościej nie potrafię. Jesteśmy na przegranej pozycji albowiem po drugiej stronie przepaści, bądź jak kto woli telewizora rozciąga się sfera sacrum, a ci którzy tam przebywają są chronieni i mają specjalne względy. Dotyczy to oczywiście polityków, ale co do nich sprawa jest oczywista, mnie chodzi o tych innych, o tych, którzy kształtują nasze gusta i upodobania. O tych dla których pan Karolak to Dżidżi Amoroso, a Anna Mucha to aktorka. I trzeba by doprawdy czegoś znacznie mocniejszego nie antysemityzm z książki dla dzieci „O czym szumią wierzby”, by ową konstrukcję osłabić, o rozwalaniu już nawet nie mówię.
 
To wszystko wrosło już w serca i zatruło krew pobratymczą, jak pisał ulubiony mój autor. Oto pozwoliłem sobie na niewinną zupełnie krytykę pewnej topowej książki, która jest tak nędzna, że w ogóle nie miała prawa znaleźć się na półkach księgarni. A jednak się znalazła. Okazało się – bardzo delikatnie mi to powiedziano – że brzydko się czepiam, a tak przecież nie wolno.
 
W życiu jest niestety tak, że kiedy buduje się z rozmysłem nową sferę sacrum to stara musi zostać spostponowana. Inaczej być nie może, bo nie ma miejsca na dwóch Bogów. Stąd w Polsce dziś o wiele łatwiej opluć krzyż i nagadać na ojca świętego, że był głupi niż powiedzieć, że Karolak nie nadaje się do grania amantów. To drugie to jest wprost potwarz i dla wielu rzecz wulgarna, nie do zaakceptowania. Wszak ów Karolak to jeden z nich, z tamtych po drugiej stronie, jakim więc prawem….
To się niestety nie zmieni, a wręcz przeciwnie będzie jeszcze gorzej, bo nowe pokolenia wychowane w kulcie tańca z gwiazdami wchodzą w życie i za nic nie da się ich przekonać, że istnieje jakaś inna wartość i jakaś inna hierarchia poza tą z telewizora. Nie da się tego zrobić bo dowody takie kosztują życie i nic taniej. Postępowi cześć i chwała.

Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (142)

Inne tematy w dziale Kultura